czwartek, 4 grudnia 2014

Chiny w realu - czyli jaki robić biznes "na wczoraj".

W trakcie zakończonej wczoraj trzydniowej delegacji do Wrocławia przeczytałem cover story tygodnika China Daily. W numerze mowa o chińskim turyście.

W 1995 roku Światowa Organizacja Turystyki Narodów Zjednoczonych (UNWTO) prognozowała, że do 2020 roku łącznie 100 milionów obywateli Chin wyruszy na urlopy poza granice swojego kraju. Powiedzmy, że ówczesna analityka nieco kulała, bo tylko w 2014 roku ruszyło w świat ok. 115 milionów Chińskich urlopowiczów. I to jakich urlopowiczów.

Przeciętny turysta z Kraju Środka zwiedza świat z drogimi japońskimi aparatami fotograficznymi, wydaje, poza kosztami akomodacyjnymi, średnio 1100 USD dziennie ! (60% shopping, 30% transport, 10% jedzenie, wejściówki i rozrywkę) i jest ciekawy świata w inny sposób, niż zwykliśmy myśleć o turystach.

Od roku 2012, Chiny są numerem jeden w ilości turystów zagranicznych - w tamtym czasie osiągnęli wynik roczny "raptem 80 milionów" turystów. Prognozuje się, że w roku 2020, będzie ich aż 150 milionów rocznie!

ALE
Ci Chińscy turyści, w ogóle nie byli oczekiwani w Europie. Dlatego większość z nich, uważa Europę za miejsce dla nich mało przyjazne. Dlatego przyjeżdza ich do Europy raptem 7%.

Jaki przywożą feedback, gdy już wrócą z wypoczynku i zwiedzania po Niemczech, Francji, Włoszech, Grecji, Polsce etc?
Po pierwsze, polityka wizowa bardzo skomplikowana. W hotelach brak jest czajniczka z herbatą - SKANDAL kulturowy. Zupełnie nikt nie mówi choćby w podstawach Mandaryńskiego - nawet w znanych biurach turystycznych. Nikt nie konstruuje też przewodników w żadnym z chińskich dialektów. Do tego mało kto Nam ufa, bo nie możemy płacić swoją kartą - wszyscy mało życzliwie domagają się Visa albo Master Card, podczas gdy w całej Azji można płacić naszą ukochaną kartą Union Pay. A na koniec, atrakcje turystyczne są na opak z tymi których szukamy.

Dlatego lepiej lecieć nam jest do USA, które przytomnie otworzyło na Chińczyków granice już w roku 2007 - na początek dla 578.000 turystów do roku 2011. Jakim zdziwieniem było dla amerykanów, gdy okazało się, że chętnych wydawać u nich pieniądze było jeszcze w tym samym roku 1,09 miliona bardzo zasobnych w fundusze ciekawych świata chińczyków !

Według kalkulacji Anglików, tylko w roku 2013 odwiedziło Wyspy 196 tyś. chińskich turystów. Ile zostawili tam forsy? Ocenia się, że dali zarobić Królowej i jej świcie aż 491,7 milionów funtów brytyjskich (ekwiwalent 772 milionów USD, albo jak kto woli ok. 620 milionów EUR). Mowa o wzroście rok do roku (2012/2013) aż o 63,8 % !!!

Chińczycy jednak najczęściej nie wybierają Anglii i państw okolicznych. Bo tam mało serdecznie. Wybierają państwa BEZPIECZNE - kraje Azjatyckie, Australię i Oceanię, coraz częściej USA no i w warunkach europejskich, najbliższą im historycznie i ustrojowo - Rosję.

Poszukują w swoich podróżach przede wszystkim miejsc ciekawych z ich perspektywy -
Zatem nie zwiedzanie Luwru, ale chętniej muzeum Marksa.
Zatem nie Piramidy w Gizie, ale Plac Czerwony i pomniki Lenina.
Zatem nie kurort nadmorski typu Sopot, ale drogie SPA na zaciszu, pola golfowe i Parki Narodowe.
A potem tylko już świat Souvenirów. Tutaj też inaczej niż w reszcie świata. Bo po kiego wała komu figurka wieży Eiffla czy jakiejś krzywej z Pizy - albo magnes na lodówkę z wizerunkiem kościoła czy kawałka morza? Lepiej nabyć buty Loubutin albo torbę Louisa Vuitton za kilkaset EUR (albo grubiej) lub przetrzepać butiki firm typu Dolce, Dior, Versace etc itd.
Z ich perspektywy, te produkty są na świecie TAŃSZE niż u nich. Rząd chiński uczynił produkty znanych marek wyjątkowo trudno dostępnymi. Ceny lokalne są wielokrotnie przewyższające standardy butikowe nawet z takich miejsc jak Nowy York, Paryż a nawet Hong Kong (przyp, Chińczyk musi mieć wizę na wjazd do HKG).


Czego spodziewać się w najbliższych dekadach?
Stwierdźmy tylko jeden fakt - obecnie tylko 5% obywateli chińskich ma paszporty.

Nie wiesz na czym można zarobić? 
Chińczycy już wiedzą - w Europie nie ma hoteli jakie potrzebują, nie ma przewodników z chińskim językiem, nie ma usług jakich oczekują. Dlatego już kilka wielkich chińskich koncernów stawia to wszystko wszędzie tam, gdzie jeżdżą ich obywatele.

Tak to się załatwia, moi drodzy.

sobota, 8 listopada 2014

Nowe Sytuacje

 Byłem wczoraj wieczorem na koncercie Republiki.
Grzesia oczywiście nie było.


7 LISTOPADA 2014 – NOWE SYTUACJE – 30 lat od wydania pierwszej płyty zespołu REPUBLIKA

 W 2013 roku minęło 30 lat od ukazania się legendarnej płyty zespołu Republika ”Nowe Sytuacje”. Debiutancki album z 1983 roku odniósł gigantyczny sukces i odcisnął wyraźne piętno na polskiej muzyce rockowej: umieszczone na nim utwory Arktyka, Śmierć w bikini, Halucynacje, Znak równości momentalnie stały się pokoleniowymi hymnami, nie tracąc przy tym ani trochę na świeżości. Dzięki przemyślanemu, jednorodnemu wizerunkowi (słynne czarno-białe pasy), nowoczesnej, oryginalnej muzyce oraz orwellowskim tekstom Grzegorza Ciechowskiego zespół zaistniał na wiele lat w świadomości odbiorców. Stworzona wówczas konwencja, łącząca ascetyczną formę wyrazu z przejmującymi tekstami do dziś elektryzuje.


Stary skład Republiki. Wystąpili ze wsparciem wokalnym Tymona Tymańskiego i  Jacka „Budynia” Szymkiewicza.
Wokół trasy były oczywiście słowa o kontrowersji.
Fani pytali - Po co to robicie?

Na koncercie odpowiedział sam zespół po odegraniu całego albumu "Nowe Sytuacje"
- Pytacie po co? - Po to.
I zagrali Kombinat.
Sala klaskała.
Prawdziwie.

I w sumie słusznie - bo to był występ bliższy hołdowi dla Grześka, niż jakiś fetysz.
Jednocześnie daje to radość starym Republikanom - bo mogą znowu grać numery, które było nie było, sami kiedyś wymyślili. No i dają radochę fanom - koncert był naprawdę dziarski. Budyń dziki. Ja w sumie odpłynąłem myślami.

A potem w Radio Gdańsk długa audycja do późna z utworami GC, Republiki, nie wiem czy nawet coś nie poleciało z projektu Obywatel.

Re-pu-bli-ka, Re-pu-bli-ka, Re-pu-bli-ka, Re-pu-bli-ka, Re-pu-bli-ka, Re-pu-bli-ka, Re-pu-bli-ka






I jeszcze to samo, trochę ze słabszym dźwiękiem - ale można na nich popatrzeć...

:
-

Szama.pl

Wcale dzisiejszy wpis nie będzie traktował o portalu z opcją zamawiania placka z serem i pieczarką przez internety. Nie. Chociaż pojawi się wątek jedzenia.
Tym razem idzie o wyimaginowaną opowiastkę o wyimaginowej Agnieszce.

***

Sobotnie przedpołudnie. Kacyk. Po śniadanku na tłuścioszka składającego się z menu:
- jajówka na boczusiu z pięciu jajeczek
- kawka z litrem mleczka
- energetyczny litrowy napój pobudzający organizm do działanka
- szklaneczka soczku - bo o zdrowie trzeba dbać.
Agnieszka, wciska w legginsy wielkości worów na kartofle swoje dwa baleroniki. Bierze torebusię, kluczyki od Peugeota 206, zjeżdza windą z drugiego piętra mieszkanka i kręcąc wesoło pupcią na boczki zmierza na parking do swojego przemieszczacza.
Wsiada, odpala Radio Zet, podgłaśnia ulubioną piosenkę Sarah Connor i jedzie 40km/h lewym pasem do stadniny zajebistości.
Oto jest na miejscu po kwadransie - największym i naludniej odwiedzanym Szmat Markt w regionie.
- Ja pitolę - myśli Agnieszka - znowu rozpieprzę całe wynagrodzenie na buty albo sukienusie.

Krótka przechadzka alejką na parterze. Sklep z dodateczkami, buticzek z przecenką na czółenka. Jeszcze Aguś chce wejść do kolejnego... aż tu nagle do jej nozdrzy dolatuje zapaszek z piętra wyżej.
- O kurde! Ależ wyśmienicie pachnie - mruczy pod noskiem podekscytowana na maxa.

Wchodzi na pięterko szybciej niż jadą schody ruchome. Zdyszana staje na open-spejsie z widokiem wielu Żarłodajni hen hen ustawionych po horyzont i myśli:
- Chyba się rubasznie nawpierdalam !

Wali z szeroko rozstawionymi łokciami, napierając siatami na co bardziej chuderlawych człeni w przyciasnych rureczkach i staje w kolejce po ulubione fryteczki.

- Co podać? - pyta nastoletnia, uśmiechnięta, ubrana na czerwono młoda dziewczyna.
Aguś się nieco krzywi widząc tyle uprzejmości wycelowanej w jej głodą mordę z tak uroczego i miłego stworzenia jakim jest obsługująca ją ekspedientka.
- Dwa big sraki z powiększonym wszystkim, ale kola ma być dietetyczna.

W dwie minutki smażenia - od rozmrożonki do optymalnego rumianego burgerka i w chwilę po zapakowaniu w ładne kartoniki dwóch zestawów Max Total, Aguś wali do najbliższego stolika. Stawia swoje dwie siaty z pięcioma parami za małych czółenek i dwiema ładnymi serwetkami oraz fajansowym kotkiem z kolekcji jesień/zima 2014 ze sklepu Dodatki Pierdatki. Podwija rękawy i zasapana wgryza się w pierwszą bułkę. Ta znika pod jej trzęsącym się drugim podbrudeczkiem i szybko zostaje zapchana jeszcze gorącymi frytkami. Po minucie Agnieszka zabiera się za drugą bułeczkę. Ta również rychło teleportuje się do niemałego żołądeczka.
Na koniec Aguś wypija pół litra coli light i nieśmiało, jak najciszej, beka w chusteczkę by nikt nie widział i nie słyszał.


"I wtedy ja siedziałem dwa stoliki dalej."
Zwracam się do mojej dziewczyny
- Wiesz, mam ochotę podejść do tej grubej baby i powiedzieć jej, że przy tym odżywaniu, to jej dupa zaraz osiągnie wielkość Madagaskaru.
- No co Ty ! - mówi moja - Były badania, po jedzeniu z Ściemniodals się nie tyje.

Wiadomo.
Media nie kłamią.


- I w ogóle kochanieńki, to nie szydź z kogoś, kto jest chory.
- Chory? Na co? Na wpierdalactwo urojone?
- Ale może ona jest chora naprawdę?
- Na pewno. Na brak zrozumienia równania SMAŻONE * SŁONE * SŁODKIE ŻARCIE  = WYJĄTKOWO TŁUSTA DUPA
- No ale serio. Może ona chce taka być ?

Hm. O tym nie pomyślałem!
W takim razie jednak szacun.
Ja bym nie chciał wejść w taki deal z apetytem, że mnie wyrucha do wielkości balona w pełni gotowości do lotu. A ona jednak daje radę.

Aguś nie wiedziała o rozmowie ludzie siedzących "dwa stoliki dalej" i o całych rozważaniach Wszechświatu.
Wstała, otarła buźkę z keczupiku i poszła do Peugeota 206 z siatkami upchanymi nowymi Pierdołkami i Czółenkami.
Wieczorem leci Voice of Kraj i coś jeszcze, gdzie fikają i pajacują akrobacje różne dziwolągi.
Te takie najfajniejsze programy w popularnych stacjach TV w najlepszym czasie antenowym. Tak ! Dokładnie te z tłem w postaci zupełnie nie reżyserowanej, autentycznej w reakcjach publiczności zasiadającej w studio.
 - Będzie okazja pośmiać się z oszołomków. - zahitotała do siebie Aguś - Eh, życie w fotelu to jest jednak takie wesołe.

czwartek, 6 listopada 2014

Swego nie znacie...


 
Dzisiejsze rodzime narzekactwo zwykło kręcić się wokół tematu pieniądza.
Zwala się winę na rząd za złą gospodarność krajowym budżetem.
Obarcza odpowiedzialnością za niskie dochody cały ten "cholerny kapitalizm".
Wszystko źle, tylko ja jestem uczciwy i dobry. 
Wiem to, bo przecież siedząc w fotelu mam świetną pozycję obserwacyjną.


Zaczytywałem się do pewnego momentu w artykułach portalu "Nowa Konferederacja".
Światłe, rześkie spojrzenie na faktyczną rzeczywistość - myślałem.
Lepsze to niż Onety z bełkotem i gromem reklam, Gazeta.pl z wątpliwym Michnikiem czy Newsweek z przedrukiem tego co napisali inni...

W listopadzie odpalam stronę miesięcznika internetowego N-K i znajduję kolekcję artykułów o tym jak pozwalamy by z kraju wypływały nam Nasze pieniądze. Jak to Rząd pozwala na ucieczkę kasiory Kowalskiego do Hermana i Ingrid.
Jest tam masa mądrych spostrzeżeń, ale wnerwił mnie ton bezradności i malkontenctwa.



A może nastała już pora nauczyć się jak w tym kapitalizmie żyć JAKO OBYWATEL?
W porównaniu z Zachodem, funkcjonujemy w tym systemie relatywnie krótko.

Nasi sąsiedzi od "naszego nowego początku 1989r." pływają w regułach kapitalizmu jak Szczupaki albo Węgorze. Wobec nas, zagubionych duszyczek urastają do roli Rekinów Żarłaczy. Wiedzą z kim żerować a z kim nie oraz jak ustalać swoją pozycję dominujących Drapieżników.

My od 1989 roku ewoluujemy od Ikry i trzeba to sobie uświadomić.
Dziś możemy pozycjonować się gdzieś pomiędzy:
- Karasiem Pospolitym (odżywia się bezkręgowcami, żyje w mulistym dnie)
a
- Pstrągiem Potokowym (Młode osobniki zjadają larwy owadów i skorupiaki. Dorosłe zjadają głównie ryby i owady. Przystępując do tarła nie przestaje się odżywiać, powszechny jest również kanibalizm.)

Jeśli mamy zamiar w tym ekosystemie zajmować pozycję wysoką, trzeba grać kartami, jakie rozdaje Kapitalizm. Trzeba umieć pływać.

Nie mam tu na myśli jakiejś makroekonomii i kosztownych inwestycji.
Chodzi o proste rzeczy, ale z POTĘŻNĄ doniosłością.

Co cechuje przedstawiciela społeczeństwa Niemieckiego albo Francuskiego?
PROTEKCJONIZM gospodarczy.

Jeśli Niemiecki koncern ma wybrać ubezpieczyciela - najczęściej wybierze Allianz, bo ten jest notowany na giełdzie we Frankfurcie nad Menem.
Jeśli Francuski, pewnie weźmie Axę, bo ta jest notowana w CAC40 z francuskiego indexu.
Oczywiście jeśli w/w firmy sprostają stawkom konkurencji...
Nie miejmy złudzeń. Mało kto chce przepłacać, bo produkt jest rodzimy.
No tak, ale dlaczego Allianz czy Axa nie miałyby sprostać oczekiwaniom swojego obywatela?
Skoro klient sam prosi o dorównanie ceny konkurencji?
Kto myśli, że to nie działa niech pierwszy walnie hejtem !
A próbowaliście?
Zapytajcie brokerów ubezpieczeniowych. Dziś PZU potrafi na maxa dawać radę.


Wrócę jednak do tematu.
Jeśli Niemiecki koncern ma wybrać przewoźnika - najczęściej wybierze Schenkera, DHL, Rhenus Logistics albo Dachsera.
Jeśli Francuski, pewno zdecyduje się na Gefco albo co najwyżej na Holenderski Raben, byle nie dać zarobić Niemcom !

Tak samo jest z bankami, farmaceutykami, oponami, alkoholem, materiałami budowlanymi a nawet handlem detalicznym. Wszystkim.
Nie mówię, że już nikt na Zachodzie nie kupuje chińszczyzny i wszyscy są tacy uczciwi wobec swojego kraju i jego siły produkcyjnej. Reguły nie są żelazne.

Chodzi jednak o to, że jak pojedziesz do Bonn to częściej mijać Cię będzie Audi albo BMW prowadzone przez uśmiechniętego emeryta niż Peugeot, Renault albo Citroen.
Odwrotnie w Toulouse czy Lyon.
Bo to ICH rodzime marki i trzeba je WSPIERAĆ i być z nich DUMNYM.
Tak myśli przeciętny obywatel na zachodzie.
Bo on wie, że te pieniądze wydane na SWOJE produkty wydaje SWOJEMU rodakowi, że one do niego wrócą w tej czy innej postaci.

My w wyborze samochodów takiego wyboru nie mamy....
Ale czy we wszystkim tak jest?


Ostatnio zaliczyłem remont mieszkania z wymianą kuchni.
Zastanawiałem się w jaki będę musiał wejść debet, żeby kupić zestaw wypasionego Boscha.
Moja dziewczyna  - ale po cholerę takie drogie?
Odpowiadam - bo jakość, marka, bezawaryjność i tego typu duperele.
Ona - tańsze marki nie ustępują.
Poczytałem i ma rację. I wtedy przypomniałem sobie, że PRACA U PODSTAW zmienia rzeczywistość.

Wybór był więc oczywisty - bierzemy markę rodzimą, wszystko zamawiamy z firmy Amica.
Bo to jedyne stricte polskie przedsiębiorstwo.
I nie robią bubli.
A jeśli się zepsuje - przynajmniej wiem, że idę do swojego z Gwarancją.



Dziś rano czytam też sobie o zegarkach.
Coś tam o jakichś sporach w wyborach pomiędzy Japońskimi brandami typu Seiko a tymi Szwajcarskimi.
Nie, nie kupuje dzisiaj żadnego zegarka, ale jak tak sobie to czytałem - myślę, hej - sprawdź czy są jakieś polscy producenci!

I niespodzianka. Są i to naprawdę fajni.


Mogę kupić stylowe zegarki z rodzimej manufaktury z Zielonej Góry pod brandem POLPORA - mechanizmy są kupowane u Szwajcara, ale design i produkcja są nasze.
Te zegarki wyglądają naprawdę kozacko.


Mogę też wesprzeć nowy brand XICORR (czytany Sikor), który stylizuje tarcze w kierunkach motoryzacyjnych i nautycznych.


Akurat z ich "stajni" nic mnie nie porywa - bliżej mi do Polpory, ale ten nowoczesny look może się bardzo podobać i mieć słuszne wzięcie.

 
Wreszcie mogę pójść w produkcje mocno Vintage marki COPERNICUS, który nawiązuje wzornictwem do produktów dawnych zakładów z Błonia.
Umówmy się, że lepszy Copernicus na dłoni niż przepłacony Szwajcar w szufladzie.



Nie kupuję zegarka dzisiaj, ale to nie oznacza, że nigdy nie wydam na to pieniędzy.
Jeśli postanowię zanabyć jakiś, będzie to produkt POLSKI.
Chcę dbać o NASZE i chcę aby ZŁOTÓWKI wydał pracownik naszej manufaktury na inny produkt, też z polskim pochodzeniem.

Rozglądajmy się za naszymi producentami, za prawdziwie naszym kapitałem, a wszystkim będzie nam się lepiej żyło.
Takie są rzeczywiste prawidłowości ekonomii i trzeba zacząć je respektować.
Jeśli wydamy pieniądz na swojego, ten pieniądz wróci - prędzej niż później.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Byłem w lesie


 

Generalnie myśl o poszukiwaniu skarbów zawsze mnie jarała.
Jarają mnie historie o tajemniczych tunelach, miastach podziemnych, grotołażenie, bunkro-zwiedzanie i tego typu aktywności.

Dlatemu bardzo lubię Geocaching.

Za wikipedią Geocaching to:

gra terenowa użytkowników odbiorników GPS, polegająca na poszukiwaniu tzw. skrytek (ang. geocache) uprzednio ukrytych przez innych uczestników zabawy. Ukrywane przeważnie w interesujących miejscach skrytki zawierają dziennik odwiedzin, do którego wpisują się kolejni znalazcy, a także drobne upominki na wymianę. Lokalizacja miejsca ukrycia skrytki przekazywana jest przez jej założyciela innym uczestnikom gry poprzez wprowadzenie współrzędnych geograficznych w jednej ze specjalnych internetowych baz danych, tzw. serwisów geocachingowych.


Jako, że rehabilituję trochę organizm po małym zakręcie zdrowotnym, dzisiejsze przedpołudnie spędziłem na powietrzu. Jednocześnie szukałem skrytek :)





Zabawa to jest przednia. Można głowę dotlenić. Po drodze łazi się na przykład po lasach, szosach, ścieżkach nieopodal rzek, przy jeziorach czy zacnym źródle wodnym - w tle wszystkiego koniska żrą trawoszcza, dzięcioły rąbią głowami w drzewa i woda rześko plumka :)















By na końcu tęczy znajdywać takie zawiniątka w korzeniu drzewa.
 
Albo przy kamieniu takie małe coś:




***


W trakcie wojaży odwiedziłem kilka miejsc, które mogą sprostać turystycznym aspiracjom jaraczy ognisk albo łapaczy rybów :)








Jedna z dzisiejszych skrzynek Geocachingowych namawia znalazców aby przy okazji powrotu do domu, zabrali z jej zawartości worek na śmieci i trochę uprzątnęli planetę. Poczułem się dostatecznie zachęcony, czego efektem jest takie oto coś w bagażniku auta:


Na koniec wycieczki zatrzymałem się przy tablicy upamiętniającej zwycięstwo Polski nad Zakonem Krzyżackim.





Dzień zakończyłem w Piaśnicy. 
Pojechałem tam, by nie tyle wspominać straszliwe zbrodnie hitleryzmu, ile w duchu podziękować przodkom, za to że tak głośno wołali "Niech żyje Polska!".
Dzięki nim, kraj mamy doprawdy piękny.
Cześć Poległym.

sobota, 25 października 2014

Atom rush.

Podpisuję się po poniższym.

"Wojciech Tomaszewski 11.09.2014 o 22:01 - Nowa Konfederacja
Polska bomba atomowa to konieczność.
W przypadku użycia taktycznej broni atomowej przeciwko nam, nikt nas nie obroni. Już takie sojusze
przerabialiśmy od 1939 r.
Nie należy się przejmować przy tym krzykiem pacyfistów, oburzonych, Brukselą, układem rozbrojeniowym ..itd. To wszystko też nas nie obroni..
Jeśli, ktoś uważa inaczej, to zapraszam do zapoznania się z losem Ukrainy, która w 1994 r. zrezygnowała z broni atomowej za gwarancje integralności terytorialnej i gwarancje granic, które im „zagwarantowały”: USA, Rosja i UK.. "

środa, 22 października 2014

Takie tam pitolenie...

Na Dalekim Wschodzie - tak, tam gdzie produkują wszystko i dziś są dzięki temu obrzydliwie bogaci - władzę w miasteczku dostaje ten, który coś dla tego miasta wybudował.
Jeśli w tym miasteczku jego działalność jest taka, że płyną z jego inicjatyw korzyści dla Prowincji, ten sam facet awansuje do władz regionalnych.
Ultra menadżerowie z owych Prowincji, do władz krajowych docierają jeśli udowodnią swoją wartość.
Chinami z miliardem obywateli i setkami problemów wewnętrznych - choćby płynących z różnic językowych (kilkaset dialektów), kulturowych czy religijnych, o logistyce nie wspominając - tymi Chinami rządzą menadżerowie.

Dziś komuś może się wydawać, że tam się do obywateli strzela i kara śmiercią.
Hello ! Miliard ludzi? Radzą sobie ekstra total hiper super - a forsa już teraz leje im się strumieniami.


A u Nas mamy kołchoz paplaczy.
Siedzą i ględzą.

A Naród jest wkurzony.
Naród jeszcze nie manifestuje tego głośno, bo jeszcze pasa nie zacisnęliśmy na ostatni guzik, ale odbiór społeczny jest taki, że mamy DOŚĆ stołkersów i złotoustych.

Jako obywatel, poczuwam się w obowiązku wyrazić swój sprzeciw dla metodologii powoływania Władzy w kraju.
Głosowactwo za złotoustymi stołkersami jest niedorzeczne ekonomicznie.

Przestały mnie interesować propozycje gaszenia pożarów.
Doraźne reakcje typu - dajmy stówę pielęgniarkom.
Interesują mnie plany długoletnie.

Interesuje mnie konkretny pomysły, co chce nowa władza realizować w procesie długoletnim aby zabezpieczyć moją emeryturę i zlikwidować zadłużenie Państwa.

Jeśli gnasz po władzę i masz pomysły, ale gówno umiesz - Spieprzaj.
Jeśli gnasz po władzę i umiesz zarządzać, ale nie przemyślałeś strategii - też Spieprzaj.
No chyba że się we dwóch i mnie przekonacie do swojego pomysłu i planu zarządzania - wtedy zapraszam! Dzielcie i rządźcie.

Nie szukam jednego alfy i omegi. Szukam człowieków, którzy wiedzą co chcą zrobić w tym kraju.

Mam dość trwonienia czasu społecznego na gadanie o gejach, tęczy, co kto palnął do której gazety i o ile pogłębia się dziura budżetowa, albo fartem się zmniejsza. Chcę idei, planu i realizacji krok po kroku.

Wydajemy 10% rocznego budżetu na administrację.
Co chcesz zrobić przyszły Szeryfie aby wydawać mniej albo zarabiać więcej na utrzymanie bieżącego stanu rzeczy?

wtorek, 14 października 2014

Zajawkowicze ja na Was liczę

Dziwolągów na tym świecie od metra.
I dobrze, bo przynajmniej kolorowo.
Ostatnio czytałem o kolesiu, który przepielgrzymował z buta z Polski do Hiszpanii, do Santiago de Compostela.
Pomyślałem po samym tytule przedsięwzięcia - Rany Julek! Ultrakatol! Na stówę wydał na to całe pieniądze życia.
A tu niespodzianka.
Fajny koleżka, który przeżył 4 miesiące fascynującej przygody i wydał na to mniej niż za tydzień w Turcji ze śniadaniami i obiadokolacjami....


Zapraszam do lektury u źródła: Freeganizm - czyli darmowe jedzenie w podrozy i nie tylko


fot: http://www.lukaszsupergan.com/


 Jeszcze pytanie na śniadanie:

Według zegara ekonomicznego ze strony http://www.nationaldebtclocks.org/ świat jest zadłużony na ponad 60 bilionów dolarów amerykańskich. U kogo?

Decentralizacja czy Centralizacja?





Aktualnie wszystkie kluczowe instytucje władzy w Polsce mają swoje główne siedziby w Warszawie.

Warszawa jest przy tym najdroższa w życiu i wynagrodzeniach.
Wszystko w Stolicy kosztuje ekstra - nieruchomości, kawa w knajpie, mleko, parking, hotel i przede wszystkim pracownik. Umówmy się, że tak musi być przy takim zagęszczeniu interesów.
Tylko czy potrzebnie w przypadku sektora publicznego?


Powiedzmy, że jest taki Kowalski, specjalista czy inny inspektor na dość sensownym stanowisku w którymś z organów centralnych.
Teoretycznie wiedzie życie dostatnie na Państwowym stołku.
Kowalski jest przyjezdny, jak większość w tym fachu.
Wykształcony w jakiejś Zielonej Górze, Rzeszowie czy innym Białymstoku.
Ma młodą żonę Jadźkę, która pracuje w sklepie.
Mają auto które się powoli sypie + plan żeby je wymienić na lepsze w najbliższych 3-5 latach.
Wynajmują mieszkanie w bloku na Żoliborzu/Mokotowie w bardzo przyzwoitym standardzie.
Chcieliby z Jadźką raz na dwa lata pojechać na all inclusive do Turcji w promocji last minute + raz do roku na narty lub mazury lub polskie morze na tydzień ze znajomymi po taniości.
Podsumujmy ich finanse.
On przynosi niecałe 3000 na rękę, ona 2000.

Wynajmują mieszkanie (2000 PLN), opłacają media z tv, telefonami i internetem (1000 PLN),
odkładają na wakacje (300 PLN) i lepsze auto (500 PLN), wydają na bilety miesięczne i paliwo (300 PLN), on chodzi na siłownię, ona na jogę (200 PLN). Nie stołują się knajpach.
Zostaje im 700 PLN na życie.
Przy dobrym układzie, wychodzą na zero z jedzeniem.
Czasami mniej odłożą na wakacje lub auto bo jemu buty się psują.
A gdzie romantyczna kolacja przy świecach, rodem z M jak Miłość, w wybornej restauracji ?
A gdzie kino lub teatr?
A kiedy dla niego lepsza marynarka do pracy za kilka stów, żeby nie wyglądać jak muciek za biurkiem?
Gdzie forsa na prezenty na gwiazdkę i urodziny?
Gdzie forsa na rower lub I-Pada dla jej chrześniaka na komunię?
A gdzie pieniądze na kolejnego polskiego obywatela?

Żadne wielkie halo to ich życie, prawda?


A w kraju bida! Na podwyżki w budżetówce marne szanse !
Zapomnij Kowalski - więcej Ci nie zapłacimy !!!!!
Kowalski drapie się w głowę - Idzie zmiana rządu - jakby mi ucięli z pensji, to co ja pocznę???

Mają rację, Ci co krzyczą i sam Kowalski też ma racje.

Bo z jednej strony, Kraju nie stać na dokładanie do pieca większych wynagrodzeń na administrację. Już wydajemy z budżetu za dużo pieniędzy.

Z drugiej strony, ludziom w kluczowych instytucjach kraju nie można płacić ZA MAŁO i oczekiwać, że będą wydajni, dostatecznie wykształceni do rangi stanowiska i wreszcie, zadowoleni.

Co można zrobić?
Skopiować model federalny naszych niemieckich sąsiadów.


Niemcy główne instytucje Państwowe mają porozmieszczane w miastach wielkości Wejherowa czy Piły. Zaledwie niewielki procent organów centralnych ma siedziby w Berlinie.
Serio.
Polecam pogrzebać w necie na ten temat.


Czy ma to sens Ekonomiczny,?
No jaha.
Prowincjonalne miejscowości dostają miejsca pracy na swoim terenie - co przyczynia się do atrakcyjności samej miejscowości i zwiększa szanse na rozwój.
Urząd dostaje ludzi wykształconych w swojej okolicy, w swoim mieście wojewódzkim - to na pewno dużo zdrowsze dla psychiki samego urzędnika mieszkać w takich warunkach, niż walnąć wszystko i wyjechać za chlebem do Warszawy.
Wynagrodzenia są oceniane jako bardzo dobre, bo w wartość nabywcza pieniądza jest wyższa.

Pytanie brzmi - czy Naprawdę musimy to wszystko kisić w Warszawie?
Może pora zapytać o zdanie mieszkańców Opola, Morąga, Zamościa, Grudziądza, Kalisza, Leszna, Łomży czy Lublina?

Czy miałoby sens Militarny takie przeniesienie z Warszawy?
Cholera, jak najbardziej.
Bo jak coś by walnęło w Warszawę, to jesteśmy kaput za jedną bombką.
A tak....



Czy ma to sens sam w sobie?
A kiedy niby mamy zamiar zacząć się reformować z myślą o przyszłości?

Specjaliści na prowincjach czekają na propozycję pracy.
Uniwersytety kształcą wyjezdnych.

Większość działań centralnych instytucji w tym kraju, dziś już nie potrzebuje mieć w tej naszej Stolicy siedziby. Skoro już inwestujemy miliardy w informatyzację urzędów, zacznijmy korzystać z jej dobrodziejstw.

Może nie wszystko na raz - ale na przykład z planem np. 20-letnim....

poniedziałek, 13 października 2014

Dlaczemu mam w poważaniu Nobla...

Oczywiście nie chodzi mi o Alfreda, faceta, który wziął i wynalazł dynamit.
Bez dynamitu nie byłoby westernów, nie byłoby kreskówek i marnie wyglądałoby górnictwo.

Rzecz jasna chodzi mi o Nagrody. Nie mam przy tym żadnych zarzutów do samej instytucji honorowania ludzi wybitnych w kategoriach Fizyki, Chemii czy Medycyny.
Czepiam się jedynie Pokojowej Nagrody.



Podobno, żeby pewne sprawy właściwie zrozumieć, potrzeba czasu. 
Pięć lat temu Nobla w kategorii Pokojowej przyznano Prezydentowi kraju rządzącego światem. Wtedy średnio widziałem sens tego posunięcia. Dziś nie rozumiem go ani krzty lepiej.
Ile lat musi minąć, żebym potrafił dostrzec to, co Norweski Komitet ?

Zresztą to nie pierwszy raz, kiedy nie bardzo rozumiem rangę tej nagrody.
Trzej panowie, którzy podpisali Traktat w Locarno z 1925 roku, wszyscy otrzymali Pokojowe Nagrody Nobla.

Czym był ów traktat? Za Wikipedią:

"Traktat gwarantował nienaruszalność granicy niemiecko-belgijskiej i niemiecko-francuskiej. W ten sposób Niemcy ostatecznie godziły się z wyznaczoną w Wersalu zachodnią granicą swojego terytorium. Potwierdzając nienaruszalność swych granic zachodnich równocześnie odmówiły gwarancji w odniesieniu do granic z Polską i z Czechosłowacją. Dla Polski i Czechosłowacji było to dowodem na to, że odtąd granice w Europie dzielą się na nienaruszalne i na te, które naruszyć można. Było jasne, że w przyszłości Niemcy będą chciały te granice zmienić na swoją korzyść. Zgoda Francji i Wielkiej Brytanii na takie stanowisko była wyrazem wzrostu potęgi i znaczenia Niemiec na arenie międzynarodowej. Fakt ten czynił je mocarstwem równorzędnym z pozostałymi i w znacznym stopniu podważał ład wersalski. "

Jak podsumował to jeden z laureatów nagrody - sir Auster Chamberlain ? - cytuję: "Odtąd nie ma zwycięzców i zwyciężonych".

Minęło 89 lat i nadal nie rozumiem dlaczego przyznano im tę Nagrodę.



poniedziałek, 29 września 2014

Mainstream czy nie

Jeśli spotkasz na swojej drodze człowieka będącego produktem konsumpcjonizmu w najczystszej postaci i Ten ktoś powie, że prąd jest tylko jeden i trzeba z nim płynąć by być na fali.... Potwierdź.

A jeśli potem zapyta co Ty robisz by być fresh/trendy/jazzy/yolo/łotewa ?
Odpowiedz  - "Wyrażam siebie pijąc PEPSI".



Dla całej reszty świata - piękny numer ze sceny Off.




Samodzielną naukę hiszpańskiego realizuję przez oglądanie FRIENDS z hiszpańskim dubbingiem.
Nie ma odcinka, przy którym nie bawiłoby mnie wstępowe hasło - KOLLEGAS !

Wczoraj przetestowałem jeszcze coś z zupełnie innej beczki.
Obejrzałem film amerykański w oryginale z dodaniem napisów hiszpańskich.
Polecam !
Rozumie się tyle co nic, ale przynajmniej odmiany znanych wyrazów i szyk zdań się kodują.



Na koniec postu, taki mały wstrzyk do zastanowienia.
Zawsze mówi się, że w USA erą masowego ćpania były lata 70-te.
No może też schyłek lat 60-tych.

A ja trafiłem na okładkę produktu z roku 54-ego. 
I co ?
Już niczego nie jestem pewien.

sobota, 27 września 2014

"Make life Harder" MADE MY DAY



Dzisiaj cytat z profilu FB:

"W czasach postępującej polaryzacji coraz więcej rzeczy dzieli Polaków. Jeszcze do niedawna łączyła nas miłość do piwka, ale dziś nawet piweczko stało się źródłem podziałów i wyrzygiwania sobie nawzajem wąskich horyzontów myślowych.
Okazało się bowiem, że znane i lubiane piwko Ciechan przez cały czas było strasznym homofobem. Homofobia Ciechana jest największym rozczarowaniem polskiej lewicy od czasu, gdy w grudniu zeszłego roku okazało się, że serek grani jest przeciwko aborcji na życzenie. Naturalnie pojawiło się wiele pytań, jak w związku z tym najlepiej nie pić Ciechana. Ciechana oczywiście najlepiej nie pić publicznie, w modnej warszawskiej knajpie, delektując się własną zajebistością i ze wzruszeniem wspominając najlepsze walki Michalczewskiego.
Ale żarty na bok. Dziś piąteczek, dlatego idźcie bawcie się i bądźcie bezpieczni. Tylko z tego wszystkiego w kolejce do monopolu nie zapomnijcie, że Żywiec płakał po papieżu, a wiśniówka głosuje na Korwina."

Bardzo zacne podsumowanie absurdalnej sytuacji.

czwartek, 25 września 2014

Może i mam krótkowzroczność


Co też potwierdzają okulary, które mam na nosie.
Ale zawsze z chęcią popatrzę daleko, na tyle daleko na ile się da.
Tylko potrzeba żeby ktoś dopasował właściwe szkła.
Dzisiaj nie tylko przetarłem okulary, ale i popatrzyłem przez dobrą lornetkę.

Zachęcam każdego do poświęcenia godzinki i wysłuchania o PERSPEKTYWACH.



środa, 10 września 2014

najpierw bzdury a potem ... więcej BZDUR !

Mówię w miarę biegle po angielsku i nie jest to obecnie żadne WOW.
Dużo ciekawsza jest opcja gadania w innym jakimś języku.



Przestawiłem więc w telefonie język domyślny na nowy obcy.
To samo w laptopie i elektronicznym budziku.
Filmy oglądam tylko z obcojęzycznym dubbingiem i polskimi napisami.
A jeśli dubbingu nie ma, oglądam oryginalny, po angielsku, ale z napisami w języku, którego się uczę.


Działa?
Powinno.





A ze świeżych świeżości: 

- Primo, jest taki projekt który bardzo wspieram myślami - nieśmiało nawet grosikiem.

Bardzo pozytywnie zakręcony gościu samotnie napiera na ośmiotysięczniki.
Wielki szacun i bardzo szczytny cel.

http://vimeo.com/104216886
Link do akcji wspierającej: Nanga Parbat Winter 



- Secundo, wyciek 4 929 090 haseł do kont Google - habrahabr.ru

Żartów nie ma. Bez konta w guglach można nie istnieć.


Wielki Brat Google przewidział opcję zabezpieczenia się na taką ewentualność i w swoich ustawieniach bezpieczeństwa oferuje opcję logowania z dwuskładnikowym uwierzytelnianiem użytkownika.
Działa to tak, jak w logowaniu do kont bankowych - na stronie wpisuje się hasło, przychodzi na telefon sms z dodatkowym PINem i mamy dostęp.
W życiu codziennym byłoby to jednak upierdliwe w przypadku ściągania poczty na telefon albo w przypadku domowego komputera.
Wielki Brat i to przewidział - można te domowe urządzenia ustawić jako zaufane.
Co to daje?
Że z kompa na Kamczatce nikt waszego emaila nie przeczyta - przynajmniej bez PINu sms z Waszego telefona ! Pięknie prawda?

(źródło: niebezpiecznik.pl)

poniedziałek, 8 września 2014

fiu bździu

Jeden taki napisał do mnie, że moje pomysły bywają zacne.
Przemyślałem sprawę i konkluzja jest taka, że intelektualne opierdzielactwo daje naturalny przyrost nielukratywnych, acz bardzo przyjaznych bzdurek. Dzielenie się nimi sprawia przyjemność człowiekom z najbliżsiejszego otoczenia. A te człowieki za moimi plecami pewno podsumowują to tak:
- Ten leser to przynajmniej bzdury produkuje.
- Lepsze bzdury, niż wiadomości w tefauenie.
- Ale to nadal leser.

Hej ho.

niebezpieczne bezpieczeństwo

W portalu traktującym o bezpieczeństwie w internetach (www.niebezpiecznik.pl) wyczytałem o ogłoszeniu o pracy wydanym przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych - link

Stanowisko jest kosmicznie odpowiedzialne:
- obrona stron MSZ przed atakami hakierów
- zgoda na klauzule tajności NATO
- doświadczenie trzeba mieć jak NEO z matrixa.....
 - spory stres medialny jak coś pójdzie nie halo

i wszystko to za wszystko wynagrodzenie na poziomie 4500 zł brutto.

Cóż, może to sroga stawka dla mieszkańców Ełka czy Kutna, ale za pracę w Warszawie ?
Za ochronę serwerów MSZ ?

Informerzy co tyrają na fejsach w jakichś Reutersach, Amazonach, Intelach i innych Googlach aktualnie przesyłają sobie tę ofertę jako żart tygodnia - mimo, że dopiero poniedziałek.

Życzę powodzenia.

budzisz się i nie wiesz

Zajrzałem o poranku na kilka portali informacyjnych.
Czego się dowiedziałem ?

- Że policja zapukała do obywatela w Świdniku po 22-iej z instrukcją przestawienia auta.
Obywatel przed spaniem wypił trzy piwka, poszedł przestawić wóz, policjant w trakcie ruchu wyczuł alkohol i postawiono obywatelowi zarzuty za jazdę po pijanemu. Komentarze sporne, ludzie mają o co się kłócić.

- Jakieś ludzie wymyślili, że stworzą FunPage, na którym codziennie będzie wrzucane zdjęcie uśmiechniętego Bogusia Lindy (screen z Psów). W dwa dni zyskali 20.000 lajków - ile zauroczonych absurdem objawi się do końca tego tygodnia?


- W stolicy polskich sportów zimowych - Zakopanem - stężenie ozonu jest tak wysokie, że:
Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska dla Małopolski zaleca ograniczenie przebywania na powietrzu, szczególnie przez dzieci, osoby starsze i chore na astmę, a także ograniczenie czasu uprawiania sportów i ćwiczeń na otwartym powietrzu, zwłaszcza w godzinach 11.00 – 16.00

Może lepiej poczytam blogi ? :)

dwa śniadania, które nie wymagają smarowania

Mam funfla sportowca.
Wpadł kiedyś do mnie na śniadanie.
Przedtem jednak zadzwonił i się mnie pyta:

- Kupić coś?
- W lodówce mam wędliny, sery, dżemy itd. Nie wiem, może świeże pieczywo?
- Eeee chleb i bułki? Zapomnij. Ja kupię co trzeba.

Wparował na kwadrat. Bierze po misce na sałatkę, deskę do krojenia i nóż.

Dla każdego szykuje porcję złożoną z:
- Pół banana w plastrach
- Pół opakowania borówek
- Półtora brzoskwini w plastrach
- Garść orzechów laskowych
- Jogurt naturalny

Zabełtuje całość i podaje jako gotowe danie.

- Tak szybko ?
- Człowieniu, takie coś stanowi petardę energetyczną. Trust me!

Zjadłem i faktycznie, niestraszne mi były następne dwie godziny do drugiego śniadania ! :)

Inny kolega mówi tak:

- A jeśli nie masz czasu kroić tych swoich owocowych szaleństw....
bierzesz serek waniliowy i zasypujesz go jagodami. Próbowałeś?
- Nie. Dobre to ?
- Kurde, nie pytaj, orgazm czachy.

Faktycznie. Wie gość co mówi.
Polecam bardzo. Oba śniadania.

PS: Nadal lubię jajecznicę i wędliny.

niedziela, 7 września 2014

o jeżu słowotok

Póki pamięć prawdziwa:

Początek kwietnia 2014.
Byłem lekko wstawiony, więc wóz prowadziła moja niepijąca.
Wracaliśmy z imprezy u przyjaciół. 
W pół drogi do pieleszy, drogę przeciął nam zwierz z igłami.
Moja daje po heblach.
Pyta: - Co z nim zrobimy.
Ja: - Nie wiem. Na pewno nie zostawimy go w mieście w mroźne dni. Pewno się za wcześnie obudził.

Poszłem do bagażniora (bo miałem blisko, to nie poszedłem) - i wziąłem karton po zakupach.
Zmiętoliłem garść chusteczek i zrobiłem wyściółkę do przewozu.

Moment przetrzeźwienia pozwolił mi bezproblemowo namierzyć hałdę śniegu, w której jegomość z kolcami raczył się zabełtać.
Podbiegłem i złapałem dziada w jakieś szmaty samochodowe.
Zwinął się w fortecę z igieł i udaje nieboszczyka.

Wpakowaliśmy go do kartonu z chusteczkami i przewieźliśmy do mieszkania.
W domu akurat planowany był remont małego pokoju.
W środku kilka rupieci, jednak większa jego część pusta.

Wstawiliśmy karton do pomieszczenia, podaliśmy wodę na spodku. I co dalej?
Ano wujek google, bo jakże by inaczej.

Przeczytałem w godzinę całe internety. Po drodze znalazłem kilometrowej długości tekst o tym jak ratować zbłąkanego jeżora i co w ogóle zjada.

Adres: o jeżach


Otóż nie jabłka - to po pierwsze.
Jeże żrą mięcho.
W naturze to straszliwe drapieżniki.
Nie dość, że były zdolne przetrwać miliony lat jako gatunek i ich geny pamiętają dinozaury, to jeszcze za swój teren łowny traktują okolice większe niż wiano niejednej córy wiejskiej na wydaniu.

Toteż już poznałem się na nim, że mamy do czynienia nie ze słabym myszkiem, ale z najprawdziwszym twardzielem.

Nadaliśmy mu na szybko imie Stefan i poszliśmy spać.

Ona: Słyszysz? Ale rapie.
Ja: Karton nie wytrzymie
Ona: Myślisz, że coś zniszczy?
Ja: Tam mało rzeczy wartościowych. Zamknij drzwi, śpijmy już.

Rano faktycznie karton stał porzucony.
W środku Stefana ni widu, ni słychu. Namierzyłem gościa schowanego za koszykiem ze starym czajnikiem i jakimiś pierdołami. Wokoło pełno zielonych placków.

Myślę - uuuu, kolego, widzę że głodujemy na maksa, skoro podjadałeś zielsko!

Pojechaliśmy do Biedry po pół kila mięsiwa.
Dostał mielone z indyka i następnej nocy zeżarł jakąś 1/3 opakowania.
Koleżka może mały, ale za to wrąbać potrafi.

Kolory kupska zmieniały się, a nasz radosny koleżka niszczył kolejne kartony.
Tyle, że nie ze mną te numery - szybko przypomniałem sobie, że jeże z natury nie znoszą otwartych przestrzeni.

Opróżniłem więc mały pokój i postawiłem jego karton na środku.
Nigdy więcej nie chciał siedzieć poza nim, gdy ktokolwiek otwierał drzwi.

Musielibyście zobaczyć jak zasuwa do dziury w rogu swojej meliny.
Ulala - istne szaleństwo.

Stefan był z nami jakieś 3 tygodnie.
Był dwukrotnie kąpany pod ciepłą wodą prysznicową.
Za pierwszym razem oponował wyraźnie. Przy drugiej okazji widać, że poziom buntu opadł i jakby nieco sygnalizował spokojem, że ciepła woda dobrze mu czyni :)


Zgodnie z poleceniami z wyczytanej w necie instrukcji obsługi jeży, zbudowałem mu w międzyczasie domek z płyty OSB.
Po roztopach, gdy pojawiły się po zmroku pierwsze komary na powietrzu (zwiastun tego że wszystko wypełza z letargu zimowego), wywieźlim Stefana na wiochy.

Postawiliśmy domek w rogu ogrodu znajomych i zostawiliśmy na noc.
Rano zniknął. Nie było go ani na ogrodzie, ani w jego domku.
Cóż - natura zawezwała kolesia na swoje łono.

Minęły ze 3 tygodnie ciszy.
Któregoś dnia telefon:

- Oni: Wiesz, że wrócił?
- Ja: Kto wrócił
- Oni: No jeż, Stefan !
- Ja: Ale jak to, do domku?
- Oni: Ano tak ! Mało, że sam. Przyprowadził kolegę i jakąś pannę.
- Ja: I wszyscy mieszkają w jego włościach?
- Oni: Nie, sam mieszka, ale z nimi bywa.

Manierów ten nasz Stefan nie miał za grosz, ale za to charakterek godzien uszanowania.
Ratujcie jeże - szczególnie te widziane, gdy śniegi nastaną.


PS: do obejrzenia polecam fajny odcinek z Mają w ogrodzie - tutaj

PS2: Jeże są uparte - nocą żerują, więc można spodziewać się drapania w drzwi do upadłego.
W małych mieszkaniach przydadzą się stopery do spania :)


sobota, 6 września 2014

nie ten adres Ale(ch)andro

Lękasz się zadumiacza wciskającego łzy na siłę w okolice powiek?
W wielkich, ciężkich butach nadchodzi główny prowodyr stanu zasmucenia. Jesień.

Od stuleci wiadomo, że deprechę powoduje wtórnie niedobór światła.
Coś tam chemicznie się wydarza, kiedy we krwi za mało witaminy B. Po pierwszym miesiącu deszczów nagle wszystkim puszczają zawory. Każdy by się chciał pozamykać w myśliwskim domu z kominkiem i żłopać wino do płomieni. Ale nie o to w życiu kaman.

Szczęście trzeba sobie wypracować.
Samo nie przylezie za Chiny Pana.

Ostatnio zastanawiałem się, czy natura nie dała nam jakiejś sprytnej antykoncepcji na smuta jesiennego. Takiej oczywiście spoza listy typu - friends, partner(ka), dobra komedia etc.
No i znalazłem przepis na nalewkę z DZIURAWCA. dancia blog - nalewka z dziurawca



Generalnie patent jest taki, że trzeba nazrywać Dziurawca z jakiejś łąki poza miastem.
Oskubać świeże pędy z łodyg i zalać wszystko spirytusem rozcieńczonym do ok. 60% (czyli jakieś 2/3 spirytusu, 1/3 wody) i odstawić na 2 tygodnie do słoika.


Ja od razu poleciałem na ostro.
U mnie się robią 4 litrowce.
Nie wiem ile z tego łyżek nalewki wyjdzie - czytaj porcji - ale zimę dam radę przetrwać :)


Na koniec trzeba powiedzieć, że u nas problem deprechy i tak jest mizerny.
W takiej Norwegii to jest dopiero srogo i tam serio mają z tym problem.
Jest taka anegdota o najbardziej deszczowej części ich kraju - Stavanger (taki nasz Ełk).


Przylatuje anglik do Stavanger na kilkudniowy urlop.
Non stop leje, więc anglik siedzi więc w hotelu.
Mija jeden dzień, drugi, trzeci, piąty. 
W końcu turysta nie wytrzymuje, chwyta parasol i wychodzi na spacer. 
Zacina deszczem z lewej, z prawej, pizga niemiłosiernie. Parasolem majta we wszystkie strony.
Nigdzie nie ma żadnego pubu, żadnego schronienia. 
Wreszcie krzyczy do napotkanego właśnie chłopca idącego z naprzeciwka:
- Czy tu do cholery kiedyś przestaje lać deszcz?
Na co wystraszony dzieciak odpowiada spod kaptura:
- Nie wiem Proszę Pana, ja mam dopiero 12 lat.


Tym radosnym akcentem - miłego popołudnia Sobotniego ! :)


kto bez błędu na drodze niech pierwszy rzuci mięsem

W czwartek, 04 września 2014, policjanty z Norfolk z Wysp Brytańskich wrzuciły w internety film z wypadku motocyklisty:



- Film jest wstrząsający, jednak jest to rzeczywistość śmiertelnych wypadków. Wierzymy mocno, że ten materiał w jakiś sposób dotrze do innych motocyklistów, którzy zastanowią się czy ich jazda jest bezpieczna. Wiem, że publikacja tego filmu może podzielić opinię publiczną, mimo to wspólnie z rodziną zmarłego postanowiliśmy opublikować te nagranie 

- tłumaczy Główny Inspektor Policji w Norfolk, Chris Spinks.



Oczywiście znalazło się sto pinidzisiąt milionów mądralińskich z internetów, którzy rzeczywistość komentują w trollerskich szpileczkach:

"nie nawidziecie NAS tylko za co ??? że mamy pasję ?? I się nie boimy"

"co za debil jechał tym samochodem"

"Selekcja naturalna zadziałała"

"Dobrze więcej takich może coś trafi do tych idiotów drogowych"


Prawda jest taka, że szkoda obu człowiekòw. 
Tego w tym samochodzie co go walnął i tego co walnął w samochód i nie żyje.

Człowieki na moturach ponosi czasami fantazja odkręconej manety i na drodze publicznej oczekują, że uczestnikami ruchu będą wyłącznie asy refleksu i jazdy. To błąd, bo jeździ też tysiące świeżaków z prawkiem datowanym na ostatni
czwartek.

Człowieki w auto-konserwach z fotelami w welurze albo skórze, z klimką i radyjkiem, komóreczką i pomadeczką czasami zapominają, że już wyszli z domu, jadą i trzebaby choć trochę się skoncentrowieć.

Recepta jest jedna - reflex intelektualny pre factum. Kiedy wsiadam na motur, nie zapitalam, bo po drogach jeżdzą ignoranci i głąby ze slow motion. Kiedy jadę autem, patrzę w lustra dwa razy, bo po drogach jeżdżą też kozaki na moto w opcji adidaski+paka szesdziesiat w miescie. Myslenie post factum moze byc zbyt pozne.

Jako motocyklista powiem, ze błąd popełnił motocyklista. Manetka odkrecona za bardzo nie wybacza błędów - niczyich i spornych szczególnie.


Bezpiecznego życzę wszystkim nam.