wtorek, 8 listopada 2016

Schronienia dla bezdomnych kotełów - ratujmy zwierzaki przed Zimą

Co prawda nie jestem ultrasem, eko świrem, kociarą ani Greenpeace'owcem... ale jeśli mam możliwość uratować jakiegoś kudłatego stwora przed śmiercią z powodu zamarznięcia, to to robię.


Szczególnie, że mam trochę narzędzi i garaż.
Oto co udało mi się zrobić przed nadchodzącą zimą :)



Technologie są dwie.
Ta pierwsza to sklejka i resztki z europalet w połączeniu ze styropianem i kartonem.

Był to mój pierwszy projekt i chodź nie wyszedł niczym mebel sklepowy, byłem zadowolony z efektu dwóch godzin zabawy z wyżynarką i szlifierką.


Domek powstał na życzenie mojej kobiety, która wspomniała że gdzieś na Kaszubach, pod jedną z przychodni ludzie dokarmiają bezdomne koteły i że aktualnie zwierzaki nie mają gdzie spać.

Drugi projekt powstał w efekcie ogłoszenia prasowego trójmiejskiej organizacji Bezbronne zwierzęta, która na portalu Trójmiasto.pl zapytywała, czy ktoś ma schronienie dla zwierzaków, które aktualnie trzęsą futrem pod jakimiś schodami na Gdańskim blokowisku.

Przejrzałem internety i dowiedziałem się, że najłatwiej i najszybciej jest robić domki przetrwalnikowe z kartonów i .... styropianu !

Nic prostszego.
Oto domek wykonany tego samego dnia :)


  


Domek przejęła Fundacja.

Minęło trochę czasu, nikt niczego nie potrzebuję a mnie została jeszcze góra kartonów i styropianu. W rezultacie powstały kolejne, tym razem samodzielnie zgłoszone do ludzi, którzy są zapaleńcami w ratowaniu zwierząt.

W odróżnieniu od poprzednich, te domki cechuje wyłączny pragmatyzm. Nie ma tutaj staranności i nadmiaru taśmy klejącej, ale za to jest podwójna warstwa kartonów wewnątrz i styropianu na zewnątrz + daszek chwytający zawiewający wiatr i deszcz.





Jeśli ktokolwiek z Was widzi zwierzęta, które nie mają gdzie się podziać a samemu nie chce ich przyjąć w swoje cztery ściany, może zbudować mu chociaż taki prowizoryczny domek :)

Oto niezbędne narzędzia.


Powodzenia w Waszych projektach :)

czwartek, 22 września 2016

Opowiadania bez tytułu - cz. 5

Ogon

Młody okazał się być studentem ekonomii z Krakowa, jechał właśnie do dziewczyny do Opola.
Mówił, że za otrzymane pieniądze kupi jej bukiet kwiatów i jakieś słodycze. Jego Agnieszka uwielbia białą czekoladę. Za resztę pobaluje w tygodniu.

- Masz i używaj życia. Jeszcze raz dzięki.

Jako praktycznie bezrobotny muzealnik Dobromir pieniądze dawał z niemałym żalem w duchu. Ostatnie wyprzedaże zbiorów militarnych z wykopek z ostatnich piętnastu lat i dorywcze fuchy budowlane jakoś pozwalają mu trwać, ale o zapasach pieniędzy nie może być mowy. Konto Dobromira właśnie sięgnęło limitu debetowego. W portfelu przeciąg. Młody chyba instynktownie wyczuwa finansowy stan rzeczy.

- Choć Pan. Na następny pociąg pewnie przyjdzie mi trochę poczekać, strzelimy po bronku. Ja stawiam.
Dobromir spojrzał na zegarek na wyświetlaczu telefonu. Nie wiadomo ile przyjdzie mu czekać na kontakt od Dzięciołowskiego.
- Widzisz w nawigacji jakiś bar w pobliżu?
- A kto mówi o piciu w knajpie? Może jestem teraz obrzydliwie bogaty, ale nie rozrzutny.

Dobromir szczerze się roześmiał. Już kiedyś słyszał to powiedzenie.
- Jasne, doskonały pomysł. Naprawdę z przyjemnością z Tobą sieknę piwero pod monopolem. .
Emocje fajnie będzie zluzować, bo limit nerwów na dziś i dłużej chyba został osiągnięty.

Ulicą Oświęcimską idą w stronę marketu wskazanego przez pijaczka spod bankomatu.

Mężczyzna, którego obecności dotąd nie spostrzegli, idzie od dworca ich śladem. Lubliniec o tej porze w środku tygodnia wygląda na opustoszały. Wchodzą do sklepu. Pod Lewiatanem czycha kolejny menel. Pyta o kilka groszy.
- Do winka, kierowniku.
Młody mówi, że zaraz wyjdą to mu posypie drobnymi, bo "dziś jest przy forsie".

Facet idący za nimi czeka około minuty i dopiero wtedy wchodzi do marketu w ślad za nimi. Przed rozsuwanymi drzwiami zaczepia go ten sam bełkotliwy menel. Facet ignoruje pytanie i odpycha pijaka łokciem. Młody i Dobromir kupują piwo regionalne i Młody dobiera do zestawu paczkę mentolowych cieńkich papierosów. Sklepowa zza kasy mówi do koleżanki z działu mięsnego:

- Patrz Wieśka, mówiłam że na fajrant z tego Intersyty wysypią się turyści.

Facet prowadzący ogon za Młodym i Dobromirem rozgrywa swoją rolę niewinnego mieszkańca i mówi do sklepowej:
- Dobry, dobry. Ze mną pójdzie raz, dwa. Wpadłem tylko po chleb i kawałek kiełbasy.
Dobromir na słowo "Dobry" odruchowo spojrzał w stronę faceta, ale po chwili go zupełnie zignorował i wrocił do słuchania opowieści młodego.

Dobromir i Młody wychodzą przed sklep. Młody odpala papierosa, częstuje pijaka papierosem wyjętym z paczki i wrzuca garść drobnych w otwartą rękę. Ruszają powolnym krokiem w stronę dworców PKS i PKP. Za moment będą mijać komisariat. Dobromir sugeruje żeby otworzyć piwo kawałek za nim. Dopiero w tym momencie śledzący ich facet wychodzi ze sklepu i obserwuje jak się oddalają.
Pisze SMS do swojego przełożonego:
- "Chyba nie ON. Jest z jakimś gówniarzem, kupili piwo, idą na PKS".
Niemal natychmiast przychodzi odpowiedź.
- "Czekaj, sprawdzamy"

Dobromir poczuł wibrację telefonu i nie przerywając anegdoty opowiadanej przez Młodego przyłożył ucho do słuchawki. Zanim zorientował się, że to głupi ruch, dojrzał że wyświetlacz pokazywał zapis "Adresat nieznany". Było już za późno, przycisk odbierający połączenie został aktywowany. Postanowił ponownie milczeć. W słuchawce też cisza. Całość trwała może dwie lub trzy sekundy. Dzwoniący rozłącza się.

Sto metrów za nimi, mężczyzna z pociągu uśmiecha się pod nosem. Pisze kolejny SMS:
- "Odebrał ten, którego podejrzewałeś"
- "Ruszamy"

Dobromir poprosił Młodego by wrócili się nieco w pobliże komisariatu.
- Po kiego wała? Nie boisz, że Cię capną? Przecież przed glinami uciekasz.
- Spokojnie Młody. Najciemniej pod latarnią. Napijmy się przy bankomacie na przeciwko komisariatu. Tam jest taka miejscówka, którą widziałem parę chwil temu.

Przychodzą przez jezdnię. Na pasach zatrzymuje się energicznie samochód terenowy. Wyciągarka, snorkel, infantylny wielki napis "Eksploracja" na masce. Kierowca bacznie im się przygląda. Ponownie wibruje telefon w kieszeni Dobromira.

- To ja. - słychać znajomy tubalny głos Dzięciołowskiego - po miejscowości jeździ czarny Jeep z emblematami mojej firmy. Wsiadaj do niego natychmiast.
- Młody muszę spadać. Teraz. Bezpiecznie wracaj do domu.

Dobromir oddaje Młodemu butelkę dopiero co otwartego piwa i nie składając dalszych wyjaśnień otwiera tylne drzwi terenówki. Kierowca w tylnym lusterku zauważył ruch. Coś świsnęło o centymetry obok głowy Dobromira.
- Strzelają! Szybko kurwa! - wydarł się kierowca przez uchylone przednie okno.

Dobromir kompletnie zdewastowany wydarzeniem instynktownie schylił głowę.
- Ruchy kurwa!
W jakimś atawistycznym amoku Dobromir zareagował sprawnie. Wykonał polecenie wskując na płąsko na tylną kanapę wozu. Auto ruszyło z piskiem opon.
W myślach kotłowanina. - Jak to strzelają? Do mnie strzelają? - Nagle olśnienie.
- Młody! Wracamy po niego!
Dobromir wydarł się przez ryk zmienianych biegów i dociskanego bezlitośnie silnika V8
- Człowieku ! Wracamy powiedziałem.
Ten z niewzruszoną mimiką zapytał:
- Wiedział coś?
- Nie, nic, zupełnie !
- To przeżyje.
Dobromira to w ogóle nie uspokoiło.
- Kurwa mać, na pewno? Przecież ten ktoś do nas strzelał. Dokąd jedziemy?
- Do Bielawy. Janusz na Ciebie czeka. Ochrona też.
- Nic nie rozumiem. Dlaczego strzelano? To się kupy nie trzyma!
- Wkrótce wszystkiego się dowiesz. Nie możemy wrócić po Twojego znajomego.
- To nie jest mój....  ja pierdole! Ten Mały nie może umrzeć za forsę, którą mu zapłaciłem.
Ukrywa głowę w rękach.
Niewzruszony kierowca naciska na kierownicy przycisk rozmowy telefonicznej i wybiera ostatni numer.
- Mam go. Jest cały.
- Jeśli mnie słyszysz - odezwał się znany już Dobromirowi głos w zestawie głośnomówiącym auta - powiedz mi tylko, czy masz wszystko co znalazłeś?
- Prawie. Można powiedzieć, że dziewięćdziesiąt dziewięc procent. Ale człowieku, Oni do nas strzelali!
- Grunt, że jesteś cały. Teraz musisz do mnie jak najszybciej przyjechać.

U wylotu z Lublińca do ich wozu nagle dołączają dwa kolejne. Gnają przez noc w kolumnie terenówek z wielkimi silnikami. Wieczorna podróż na Dolny Śląsk trwa niecałe dwie godziny.

W twierdzy

- Janusz.
- Dobromir. Wytłumacz mi co się dzieje. Dlaczego do mnie strzelano?
- To strażnicy - odetchnął głęboko jakby zaczynał historię, którą ma opowiedzić nie wiadomo po raz który kolejnemu laikowi. Dobromir mu przerywa podnosząc rękę.
- Wiem! Wiem kim są Strażnicy. Znam bajki o grupie ludzi, którzy strzegą tajemnic Gór Sowich.
- To dobrze, zatem to byli oni.
- Człowieku, z szacunem dla Ciebie i Twoich spraw, ale kto normalny, bez wiedzy o tym co konkretnie znalazłem ryzykowaliby strzelaninę pod komisariatem w małej miejscowości? Ty przecież też nie wiesz co znalazłem i w ogóle nie znasz szczegółów!
- Właściwie to wiem całkiem sporo. Nieświadomie powiedziałeś za dużo w rozmowie ze mną.
- Mówiłem zajebiście ogólnie!

Dzięciołowski sięgnął po dwa sniffery, niewielkie szklanki do degustowania whiskey. Z barku powyżej wyjął butelkę rudego trunku z napisem Single Malt i zalał obie lampki o kształcie tulipanów.

- Pod koniec Wojny oficer wywiadu Rzeszy odpowiedzialny za likwidowanie ciekawskich cywili z Dolnego Śląska drapnął nasze partyzanta - Podał lampkę z whisky Dobromirowi. Zasiedli obaj w fotelach z ciemnoczerwonymi obiciami. Pili bez toastu. Janusz Dzięciołowski, meżczyzna słusznej postury, łysy, po pięćdziesiątce, kontynuował swoją opowieść:
- Partyzant nie wytrzymał piwnicy Gestapo. To żaden wstyd, ani dziś ani wtedy. Nasz powiedział, że wie o tunelach w Górach Sowich. Oficer by się tym nie przejął, sporo takich zastrzelił przez ostatni roku, ale na przesłuchaniu padła nazwa projektu - "Riese" -  Oficera Abwery to bardzo zdziwiło. Niewielu ludzi w Dowództwie Rzeszy wiedziało jakim kryptonimem nazwano całą operację drążenia podziemnego miasta. On sam wiedział o nazwie projektu od swojego dowódcy. Obdarzono go tą wiedzą w najwyższym zaufaniu z zastrzeżeniem klauzuli tajności dla otrzymywanych rozkazów. Oficer natychmiast ruszył tropem zeznań. Ścigał opisanego przez Partyzanta jakiegoś kuriera.
Dobromir wypił swoją whisky.
- A źródło tej legendy?
- Żadnej legendy. Jurgen Schmidt, emerytowany podoficer, na koniec życia alkoholik, protokolant z owego przesłuchania naszego Partyzanta, wszystko wyśpiewał mojemu znajomemu za dwie szklanki wódki.
- Ale skąd, że nie łgał jak pies? Alkoholicy wszystko mogą wyśpiewać za pieniądze.
- Może i był szkopskim gnojem, ale sprawdzaliśmy inne relacje, które potem nam odsprzedawał za tanią wódę. Wszystko się zgadzało. Sypał nazwiskami jak z pestkami z automatu. Sporo z niego wydoiliśmy, ale w końcu zdechł przed jednym z tanich barów za Repperbahnem, Hamburską dzielnicą rozkoszy. Jak się nazywa ta dzielnica?
- Saint Pauli.
- O, to właśnie. Na kolejnych etapach pościgu oficer wywiadu ustalił, że wieść już poszła w świat polskiego podziemia. Meldunek o "Riese" miał pognać kurierami do dowództwa Aliantów. Oficer ruszył z Dolnego Śląska na Północ. Smidt relacjonował, że przełuchiwany Partyzant, przed śmiercią sugerował, że chodzi o niebieskich kurierów. Wywiad niemiecki ustalił, że tak potocznie nazywano osoby z Ruchu Oporu, którymi przemycano wiadomości drogą morską.
- I pojechał w Zachodniopomorskie?
- Major III z nie meldował zbyt dużo. Wiadomo tylko, że na koniec Wojny w Świnoujściu, w Szczecinie, Gdańsku i Gdyni, wszyscy stali na baczność i sprawdzali każdy wychodzący statek, bo szukano dywersanta niezwykłej wagi. Ustaliłem po nazwisku oficera wydajacego rozkazy podwyższonej kontroli, że ten na koniec wojny zniknął. Pewnie został zlikwidowany przez swoich za brak skuteczności w obliczu spektakularnego zagrożenia.
- To nadal grubymi nićmi szyte.
- Możliwe. Ale zwróć uwagę, że Strażnicy szybko zorientowali się jakie zagrożenie wynika z tego co znalazłeś. I to sześćdziesiąt lat po wojnie.
- OK, to ma więcej sensu. Ale nawet jeśli znalazłem drugowojenny meldunek, nawet dotyczący Riese... Ktoś w godzinę był gotów zorganizować ludzi? Wsiąść w Częstochowie do pociągu i ruszyć moim śladem jak w kinie szpiegowskim?
- Nie wiesz, jak poważna jest sprawa pilnowania Riese. Deszyfranci polskiego pochodzenia, zaraz po rozpracowaniu Enigmy dla Aliantów najchętniej dekodowali depesze sztabowe przechwycone w czterdziestym piątym nad Berlinem. Jedna raportowała ze wschodu: "Kolos runie, Polaczki mają jego plany".

Janusz przeciągnął się w skórzanym fotelu, zapalił papierosa.
- Wiesz, że nie palę od dwudziestu lat? - powiedział do Dobromira - Ale dziś w nocy okazja jest wyjątkowa. Być może masz coś, co pozwoli mi odkryć szczegóły sprawy, która dręczy mnie od dekad. Pokaż co znalazłeś.

- Tylko to.

Janusz przegląda pojedyńczą kartę. Wykonuje aparatem fotografię z każdej strony.
- Kolejny trop.
- Zgadza się. Jednak tym razem będę potrzebować pomocy.
- Dobrze trafiłeś, ale sami tego nie ogarniemy.
- Jak to? Przecież masz ludzi.
- Tak, ale ta niewidzialna wojna właśnie otrzymała punkt zapalny, który może eksplodować. Musimy zaangażować Wywiad.

poniedziałek, 19 września 2016

Różne różniste - Ozdoba kuchenna z sowim wzrokiem


Lot sowi w badaniach BBC:


Dlaczego stały się symbolem mądrości?

Przed przemysłem hodowlanym, zdolność skutecznego polowania była czymś cholernie ważnym. Czy dlatego, że potrafią bezszelestnie latać stały się symbolem mądrości?
A może ze względu na ich przenikliwy wzrok ?

Paradoksalnie, sowy przez całe stulecia były tępione ze strachu przed nimi. W wielu kulturach były zwiastunami smutku, śmierci, głodu, czarnoksięstwa, nieszczęść, sił diabelskich. Budziły potężny lęk wszędzie w świecie. No, może poza starożytnymi Grekami i kultem Ateny.

Ale dziś nie o tym... o tym lepiej przeczytać TUTAJ -  (w linku praca Joanny Radziewicz nt. sowiej symboliki).

Jako, że bardzo lubię symbol i sowy w ogóle, chciałem mieć w domu jakieś nawiązanie do nich.

Na wyprzedaży w H&M moja kobieta kupiła bawełniano-lnianą serwetkę z nadzwyczajnym zdjęciem Puchacza Zwyczajnego.

Pomyślałem - Hej ! To jest zbyt dobre żeby tym po prostu wycierać gary i łapy po gotowaniu.

Wśród gratów w piwnicy miałem ramkę na duże zdjęcie.
A gdyby tak wsadzić tam serwetę ? :)

 



Wiem, że plakat mógłby być lepszy. Że dokładniejszy, bez jakichś tam drobnych zagięć i innych ceregieli, ale ostatecznie mnie efekt zadowala.

Aktualnie wisi w kuchni i wypełnia pustą przestrzeń na tapecie imitującej postarzane dechy.


 

Może ktoś wrzuca swoje serwety w ramy i wiesza w salonach ? :)

Co sądzi o tym pomyśle reszta świata ?

piątek, 9 września 2016

Opowiadania bez tytułu - cz. 4

Wyjście z gór


Dygotał z zimna. Goretexowe niskie obuwie chlupotało przez całą drogę w dół i teraz stało wywrócone do góry nogami przed wiatrołapem. Szarlotkę pochłąnął zanim talerzyk zdążył dotknąć drewnianego stołu i zaraz potem siorbał gorącą herbatę z rumem. Siedział trochę otępiały z zimna i nie bardzo adaptując się do nagłej obecności w gwarnej sali restauracyjnej schroniska Ornak. Wyciągnął telefon z mokrej kieszeni. Bateria wysiadła. Próbował dwukrotnie włączyć urządzenie, ale wyświetlacz niczego nie pokazywał.
- Szlag !
Babka karmiąca kilkuletniego malca opieprzyła Dobromira wzrokiem.
Może to i lepiej z tym telefonem.., gdyby zareagował, pewnie poszłoby zwarcie. Schował komórkę do jedynej suchej kieszonki na klacie.
Podszedł na piętro do recepcji.
- Można od Was zadzwonić ?
- Nie bardzo. Coś się stało ?
- Telefon mi wysiadł a obiecałem się zameldować. Martwić się będą. Trochę za długo zabawiłem u góry.
Zmierzyła go z góry na dół. Musiał wyglądać fatalnie w przemoczonych łachach z membran goretexowych. Wlał do gardła resztę gorącego napoju trzymanego w ręce i uśmiechnął się do babki najlepiej jak potrafił.
- W drodze wyjątku..., Tylko krótko i na temat proszę, tu nie poczta.
- Dziękuję. Bardzo dziękuję.
Zgrabiałymi paluchami wykręcił numer na aparacie stacjonarnym z tradycyjnymi kwadratowymi przyciskami.
- Halo?
- Jestem, jestem, cały i zdrów.
- Jak to jesteś? - odezwał się zdziwiony głos rozmówcy po drugiej stronie
- Słuchaj, zalało mi telefon, dzwonię grzecznościowo.
Nieco zirytowany kolega zaczął dociekać.
- Hej, Dobry, co to za nowy wkręt? Dawnośmy się nie widzieli, ale po głosie Cię poznaję pijacka łajzo.
- Tak to ja, bardzo dobrze. Powiedz mamie żeby się nie martwiła i sprawdź w zeszycie numer do tego faceta, który robi odkrywki w Sowich.
W słuchawce słychać było jakieś mruczenie sugerujące, że rozmówca próbuje zrozumieć o co może chodzić i czego dotyczy ewidentnie dwuznaczna rozmowa.
- Ziomal, nie możesz gadać i chodzi Tobie o jakiegoś poszukiwacza, którego ja mogę znać?
- Zgadza się. Pośpiesz się proszę bo tu bije licznik.
- Jakaś jeszcze podpowiedź?
- Powinieneś go mieć w numerach, facet jest mistrzem w swoim fachu.
- Aaaa! Dzięciołowski. Właściciele muzeów w sztolniach. Miejscowy guru od historii.
- Bingo, masz?
- Będę mieć. Wyślę Ci w SMS-ie w ciągu godziny..
- Dzięki, trzymajcie się.
- Jo, nara.
Rozłączył się, podał słuchawkę w stronę kobiety.
- Przepraszam, że trochę dłużej i serdecznie dziękuję za wyrozumiałość.
Zbiegł na parter, domówił w bufecie danie-legendę schronisk PTTK - fasolkę po bretońsku - i z parującym talerzem wyszedł na ławkę na zewnątrz. Słońce stało jeszcze wysoko na niebie. Po zjedzeniu gorącego dania odzyskał nieco wigoru. Opuścił schronisko i truchtem zbiegł po brukowanej leśnej drodze na polanę poniżej. Wynegocjował stawkę i zapłacił woźnicy za przejazd w dół.
- Kuźwa, jaki wstyd - klął w myślach - Zdrowy facet jadący solo bryczką w dół doliny, przez którą spacerują rodziny z dziećmi i emeryci.
Ukrył twarz pod kapturem kurtki i siedział skulony opatulając się kocami. Baco cmokał co jakiś czas na konia pokornie biegnącego w dół Doliny. Droga się dłużyła, mimo że była to najszybsza dostępna metoda wydostania się do miasta.
Z miejscowości Kiry przy wejściu do Kościeliskiej łapie busa do Zakopanego. Wysiada przy dolnej częśći Krupówek i kupuje najtańszy używany telefon komórkowy. Uruchamia sieć, przegląda skrzynkę odbiorczą, jeszcze nie ma wiadomości. Idzie pieszo do dworca i ustala, że na sensowne połączenie będzie musiał poczekać do późnej nocy, ale jeśli mu się śpieszy, to niech łapie któregoś przewoźnika autobusowego. Kupuje bilet za dwadzieścia złotych u kierowcy i jedzie w trzech czwartych pustym autobusem Szwagropolu przez Zakopiankę. Ludzie stopniowo dosiadają się w kolejnych miejscowościach - Poronin, Nowy Targ, Rabka, Pcim, Myślenice. W połowie drogi morzy go sen i budzi się dopiero na miejscu. Krakowski dworzec jest po modernizacji. Nic nie wygląda tak jak dawniej i od nowa trzeba uczyć się orientacji w tym pogmatwanym terenie. Szczególnie trudno przychodzi zorientowanie się gdzie i co jest człowiekowi wyrwanemu ze snu. Ustala przy kasach, że za kilkanaście minut do Wrocławia odchodzi pociąg z peronu czwartego. Stamtąd ma być osobówka do Wałbrzycha. Kupuje bilet płacąc kartą. Na wydruku biletowym maszyna wybiła godzinę spodziewanego przyjazdu na miejsce - ma to być po północy, dzień plus jeden. W myślach krótka myśl, że trudno będzie wytłumaczyć obcemu człowiekowi potrzebę nagłego spotkania o późnej porze. Zanim pociąg opuszcza peron, telefon brzęczy i odczytuje wiadomość SMS. Dzięciołowski, numer.

Rozmowa



Po składzie rozchodzi się specyficzny dźwięk przechodzenia wagonów przez kolejne zwrotnice. Nie można rozmawiać w przedziale, siedzi w nim dwóch facetów. Jeden pracuje na laptopie, energiczny korpoludek. Drugi słucha muzyki i zdaje się, że rżnie w jakiegoś RPG-a na komórce.
Dobromir wychodzi na korytarz.
- Słucham - po czterech sygnałach odpowiada tubalny głos.
- Jestem Dobromir. Nie zna mnie Pan. Pochodzę z Bornego Sulinowa i poniekąd zajmuję się tym, co Pan. Trafiłem trop czegoś, co dotyczy Pana rejonu działania. Znalazłem dwa dni temu...
- Moment - przerwał nagle rozmówca - 'zawieź to do magazynu i przywieź mi fotografie tego o czym Ci wcześniej mówiłem' - głos wydawał dyspozycje jakiejś osobie trzeciej zasłaniając ręką trzymaną słuchawkę. Głos wraca do rozmowy z Dobromirem. Niech Pan mówi...
- Jak już nadmieniłem, dwa dni temu znalazłem....
- Telefony mają uszy. Niech pan waży słowa.
Dobromir podrapał się w potylicę - nie no wariat - czy aby na pewno chcę go poznać?
- Najogólniej jak się da. Wykopałem pod Bornym Sulinowem coś co zaprowadziło mnie w Tatry. W tym momencie ponownie przemierzam kraj, by jak najszybciej dotrzeć do Pana. Liczę na pomoc, będę w Wałbrzychu około północy. - wyrzucił to wszystko z siebie jak karabin.
- Dzisiaj - to bardziej upewnienie się niż pytanie, zasugerowało, by się nie odzywać. - Rozumiem. Czyli pilne i dotyczy Gór Sowich - dodał po chwili - Oddzwonię na ten sam numer.
- Jasne. - Dobromir już miał się rozłączyć, gdy usłyszał jeszcze:
- Proszę reagować tylko na mój głos i ignorać przychodzące SMS-y.
- Aleee..
- Mówię serio. I proszę mieć oczy dookoła głowy.
Rozmówca rozłączył się.
Dobromir wstał z kucków, był zaraz obok toalety. Nie wiadomo kiedy w ferworze rozmowy przemieścił się do tej części wagonu. Poszedł z mętlikiem w głowie do wagonu WARS-u.
- Nie, no to jest już zupełnie bez sensu. Fajnie jest udawać Indianę Jonesa, ale ten facet jest pomylony.
Zamawia zimne piwo i paluszki. Wybiera numer do kolegi, który polecił mu Dzięciołowskiego. Nie odpowiada. Pociąg po godzinie i drugim piwie dociera do Częstochowy i zaraz po tym jak rusza, na komórkę Dobromira wpada wiadomość tekstowa. Numer nieznany. Marszczy czoło na widok reklamy
- Blokowałem te cholerne reklamy u operatora. Znowu trzeba robić borutę przez infolinię?
Zrobił się senny. Przełącza komórkę w tryb wyciszenia, chowa aparat do kieszeni i zagryza łyk piwa ostatnimi paluszkami z paczki. Za oknem przelatują czarne cienie drzew mijanych przez gnający skład pociągu. Trzeba się przekimać. Już miał wstać z hokera, gdy do wagonu wchodzi dwóch typów. Nie wyglądają jakby podróżowali pociągiem.
Jeden z facetów ciężko sapie, drugi wszystkich lustruje wzrokiem. Stają przy barze. Ten w okularach, wysoki, chudy, ubrany jak pracownik biurowy grzebie w telefonie. Drugi, przysadzisty, z czapką bejsbolową na głowie, nadal tłumi przyśpieszony oddech i prosi barmana o coś do picia. Drugi kończy stukać w smatrfon i Dobromir w tym samym momencie czuje jak jego własny telefon zawibrował od przychodzącej wiadomości. Wzdryga się, na szczęście robi to niemal niewidocznie. Odwraca wzrok z rejonu baru z powrotem na widok za oknem. Facet przy barze przygląda się wszystkim uważnie.
- O kurwa, kurwa kurwa - klnie w myślach.
Czuje na sobie spojrzenie chudego. Świdrujące skanowanie z góry na dół . Po chwili obaj panowie powoli przechodzą wagon, idą w jego stronę. Dobromir wstrzymuje na ten moment oddech. Mijają go jednak bez zaczepiania.
Szybko zagląda do telefonu, dyskretniej niż wcześniej. Kolejny SMS z ofertą zniżki na jakieś duperele. To serio jakieś dziwne. Pije dalej piwo, powoli, celowo się nie wierci, nie rozgląda, siedzi jak ostatni filozof. Musi zebrać myśli. Następuje seria wibracji od otrzymywanych SMS-ów. Wiadomości przychodzą średnio co dwie minuty. Ewidentnie ktoś szuka sygnału przychodzącej wiadomości.
- Fuck ! - mówi do siebie po cichu. - Dzięciołowski może wcale nie być wariatem. Co jest pięć?
Przy stoliku obok siedzi dwóch koleżków. Najwyraźniej Dobromir musiał zacząć dziwnie się zachowywać, bo przyglądają mu się. Po ich gębach dostrzega, że to poczciwi ludzie i nie powinno być z ich strony zagrożenia. Telefon przestał wreszcie powtarzalnie się uaktywniać. Czyli, jeśli domysły byłyby słuszne o tym, że ktoś go szuka po pociągu, wówczas ten ktoś zorientował się, że poszukiwany aparat jest wyciszony. Będą więc szukać na inne sposoby. Celem są zapewne samotni podróżujący.
- Może powinienem się z kimś zakuplować? Tak dla bezpieczeństwa.
Podchodzi do baru WARSu i kupuje dwa piwa. Wraca do swojego przedziału luźnym krokiem. Dwa piwa nie podchmieliły go, ale na pewno dodały nieco więcej swobody w chodzie i wypowiedzi. Wsiada na swoje miejsce i od razu zagaduje korpoludka od pracy na laptopie.
- Człowieku, niech Pan zostawi tę robotę, już zapadł zmrok.
Ten niechętnie odrywa wzrok od ekranu. Sprawdza czy Dobromir aby na pewno mówi do niego. Spojrzenie mówi, że wcale nie jest zadowolony z tego, że został oderwany od swoich spraw.
- Już późno, droga długa a ja nie mam do kogo gęby otworzyć - Dobromir idzie w zaparte i podaje wymoczkowi butelkę zimnego piwa. - Napije się pan ze mną?
- Dziękuję, ale nie. Mam od Wrocławia prowadzić - wybąkuje.
- Do stacji docelowej jeszcze półtora godziny, chociaż pół dla towarzystwa. Dobromir jestem - podaje dłoń wciaż jeszcze zaskoczonemu obcemu.
- Jacek - niechętnie odwzajemnia uścisk dłoni
- Wracam z Tatr. Był Pan kiedyś w Tatrach?
- Byłem, ale to zupełnie nie moja bajka. Wolę żeglarstwo. - wymoczek odstawia piwo na stolik i odwraca wzrok do laptopa
- Ohoho. To z mojej strony krótko. Dwa razy płynąłem Pogorią po Śródziemnym, jeden rejs Zawiszą Czarnym po Bałtyku, połowa dzieciństwa na Optymistach. A pan?
Facet jednak odrywa wzrok od ekranu.
- Też pływałem na Pogorii. My żeglarze zawsze jesteśmy na Ty. Adrian.
- Dobromir
Na kamiennym dotąd spojrzeniu pojawił się cień uśmiechu
- W którym roku płynąłeś Pogorią?
- W dziesiątym i dwunastym. A Ty?
- Jedenastym. Aleśmy się minęli. A na Zawiasie to co to za historia?
- Zimowy, rejs morsów czy jakoś tak.
- No właśnie też chciałem to płynąć. Na Bałtyku jest krótka fala, zimą podobno buja jak diabli.
- Żebyś wiedział.
- Czekaj czekaj, w którym roku byłeś ?
- Trzy lata temu? Dwa tysiące trzynasty ?
- Wtedy połamaliście ster i porwaliście połowę żagli ?
- Dokładnie, rzyganie z Fordeku prosto na Latacza.
- Ile wtedy wiało?
- Do dwunastu beauforta.
- O kuźwa, srogo.  Też miałem na to jechać. - uśmiechnął się tym razem od ucha do ucha. - Ale wiesz, dzieciaka miałem wtedy w drodze. Żona mówiła: "Jedź Adi, nie rób scen", ale jakoś tak nie czułem się ją zostawiać.
- Kumam. A planujesz dalej pływać?
- Niebawem. Najpierw trochę odchowam młodego a potem mnie nic nie zatrzyma.
- Masz jakieś foty rejosowe na tym sprzęcie? - to mówiąc, Dobromir wskazał na laptopa.
- Na pracowniczym nie mam. Ale moment, przecież wszystko mam w albumach w chmurze. Zaraz ogarniemy.
Dobromir odczekał aż człowiek odblokował laptop.
- Siadaj, patrz, tu jesteśmy na Korfu.
- Ooo, tego typa zdaje się, że znam. To Marcin prawda?
- Yyy, nie pamiętam. Możliwe, że Marcin. Wiesz jak jest ze znajomościami z krótszych rejsów.
Przez okno wychodzące na korytarz przeszli jacyś następni szemrani faceci. Wyglądali śmiertelnie poważnie. Tak jakby cały pociąg od Częstochowy realizował plan pod tytułem "wszyscy zamieńmy się miejscami ze wszystkimi - czas piętnascie minut". Dobromir udawał zainteresowanie kolejnymi galeriami z wycieczek żeglarskich i samą rozmową o kontrafałach i kontraszotach, ale ostatecznie myślami był po prostu zesrany całą sytuacją. Raz jeszcze kątem oka zauważył, że przechodzą gruby i chudy z WARSu. Ten drugi nawet przystanął by przyjrzeć się Dobromirowi. Obaj równocześnie z Adrianem spojrzeli na niego zwrotnie. Adrian zigornował niewidzialne zagrożenie i kontynuuje opomieść o laskach, które opalały się topless na plaży na jednej z Greckich wysp. Pokazuje przy tym paluchem na ekran i wyświetlane właśnie zdjęcie z glonami na nosie. Zmusza Dobromira do śmiania się i uważnego słuchania. To idealnie wpasowuje się w opcję uwolnienia się spod świdrującego spojrzenia mrocznego typa.
Po plecach Dobromira przeszedł dziwny dreszcz. Facet z korytarza decyduje się iść dalej. Kieruje się na tył pociągu. Dobromira telefon minutę później zaczyna dzwonić. W ostatniej sekundzie decyduje się nie odebrać go, tylko przekazać swojemu nowemu znajomemu.
- Prośba stary, to mój wujas. Powiedz, że odbierasz jako kumpel i że właśnie wyszedłem do kibla. Oke? Później Ci wytłumaczę o co chodzi.
Adrian dotąd pochłonięty żeglarskimi anegdotami trochę nie ogarnia sytuacji. Przygląda się badawczo twarzy Dobromira i wyciągniętemu w swoją stronę aparatowi. Chwyta telefon i mówi do słuchawki.
- Halo?
Po drugiej stronie cisza, Jacek wykonuje jakiś nieokreślony gest ręką.
- Hallooooo ? - powtarza nieco głośniej.
- Gdzie Dobromir?
- Wyszedł do toalety. Wujek? Coś przekazać?
Dobromir w tym momencie wyciąga szybko telefon z ręki Jacka.
- Proszę mu natychmiast powiedzieć, że ma wysiąść na najbliższej stacji - słyszy zanim rozmówca się rozłącza.
Głos zdaje się że należał do Dzięciołowskiego. Chyba.
- Ale gburowaty ten Twój wujas. - podsumowuje Adrian.
- Słuchaj, wiem, że to zabrzmi kosmicznie, ale zapłacę pięć stów jeśli zgodzisz się wysiąść na najbliższej stacji ze mną.
Adrian zmienia się z dobrotliwego brata żeglaża w najeżonego podejrzliwca.
- Człowiek, w co Ty grasz ze mną? O co tutaj chodzi?
- Potrzebuję się dostać na posterunek policji, zanim ktoś mnie dorwie.
- Ale co? Jak? Oszalałeś?
- Nie ma czasu na pierdoły, ten z kim rozmawiałeś był oficerem policji.
Kłamstwo zastosował by pobić potrzebę i ograniczyć potrzebę tłumaczenia się z dostatecznie już pogmatwanej sytuacji.
- No to czemu Ty z nim nie rozmawiałeś ?
- Nie mogą znać mojego głosu. To skomplikowane.
Adrian broni się i mówi, że nie chce żadnych pieniędzy. Rozkłada ręce i wyraźnie daje do zrozumienia, że z układu nici. Padają słowa, że to jakiś szwindel, że raz dał się wydymać oszustom i drugi raz nie zaryzykuje... Sytuacja robi się podbramkowa. Zza pleców nagle odzywa się trzeci uczestnik podróży, dotąd pochłonięty słuchaniem muzyki.
- Ja chętnie w to wejdę.
- Co? - pytają równocześnie Adrian i Dobromir
- Wysiądę z Panem - wskazuje na Dobromira - i pójdziemy na pierwszy możliwy komisariat. Tyle, że moja stawka to tysiąc ziko.
Dobromir jeszcze raz ocenia młodego z góry na dół.
- Zgoda.
Młody energicznie wstaje z siedzenia i ściąga z górnej półki niewielki plecak.
- Będziesz udawał mojego siostrzeńca albo bratanka. Dziś dużo będzie wujkowania. Jak tylko wyjdę na korytarz, zawołasz mnie i powiesz że czegoś stamtąd zapomniałem. O, masz moją czapkę. To powinno się udać.
- Dobra, dobra. Panie, najpierw zaliczka.
Dobromir waha się przez moment.
- Nie ma czasu ! - uzupełnia młody - Za trzy minuty pociąg zatrzymuje się w Lublińcu! Nikt normalnie nie wysiada z przedziału last minute, wychodzimy teraz albo po układzie. Zaliczka?
Dobromir wyciągnął portfel i podał całą papierową zawartość do ręki młodego.
- Kuźwa młody, błagam, zagraj to najlepiej jak potrafisz.
- Sto pindzisiąąą.. Dobra, wystarczy. - podnosi palec wskazujący - Ale bez numerów, zerujemy pierwszy bankomat.
- Masz to u mnie. Liczę na Ciebie.
Dobromir w pojedynkę opuszcza przedział. Na jego lewym dalszym końcu jest jeden facet. Na bliższym dwóch obserwatorów z WARSu. Dobromir nabiera powietrza. Nie może wyglądać na przestraszonego czymkolwiek. Idzie w kierunku bliższym do wyjścia z pociąg w stronę tych dwóch. W myślach strach przed tym, że gówniarz z przedziału może nie nadejść i najprawdopodobniej wdepnie w gówno po łokcie. A może to tylko wszystko zdziałała siła sugestii? Może wcale nikt go nie szuka, tylko sobie wszystko wkręcił? Mija jeden, drugi, trzeci, czwarty przedział. Dochodzi do drzwi oddzielających wiatrołap od korytarza. W klatce robi mu się duszno, gdy dostrzega zwężające się do siebie brwi grubszego z facetów. Zza pleców słyszy wybawieńczy głos chłopaka:
- Wujaaaas ! - ufff...  Słychać jak biegnie w jego stronę.
- Mamy PKS za kwadras. Zobacz, jednak zmienili rozkład.
- Wiem to i bez internetów - odpowiada Dobromir ze sztuczną wiejską aparycją
- Ta, niby wszystko wiesz, ale czapkę w przedziale zostawiłeś.
To mówiąc, podał znoszoną bejsbolówkę do ręki Dobrego.
- Oddawaj - po chwili patrzenia na siebie uśmiecha się do młodego i mów - Dzięki.
Młody nie odpuszcza bajeryi kontynuuje grę w pyskówki ze starszym wujem.
- Poza tym, zgodnie z umową stawiasz mi jeszcze Hamburgera.
- Jaką umową? - wyrzucił z siebie Dobromir, bardzo niezadowolony że młody jeszcze dociska śrubę w zaistniałych, zajebiście już nerwowych okolicznościach.
- No, że za siedzenie cicho przez całą drogę. A przecież byłem! - Uzupełnia szybko - Stawiasz żarcie w nocnym barze w Lublińcu. Także tego, Hamburger !
- Dobra młody. Niech będzie i Hamburger - wzdycha teatralnie Dobromir. - Od tego żarcia będziesz mieć siano w głowie.
Wysiadają z pociągu odprowadzeni wzrokiem przez dwóch obserwatorów. Łyknęłi?
Nie ogląda się za siebie. Idą spokojnym krokiem, najspokojniejszym jakim potrafi Dobromir. Przechodzą na drugą stronę dworca i wreszcie rozglądają się. Młody wyciąga papierosa. Dobromir też odpala fajkę. Odprowadzają wzrokiem pociąg ruszający ze stacji. - Dobrze to zagrałem?
- Perfekcyjnie.
Młody wstukuje coś w smartfon.
- Bankomat jest dwieście metrów na lewo, na przeciwko jest komisariat.
- Z tą gliną to blef, po prostu musiałem wysiąść z pociągu w czyimś towarzystwie.
- Nie jestem pierwszy lepszy frajer. Od razu skumałem, że przed gliną to conajwyżej może Pan spierdalać. Jak się słucha muzyki to widać dużo po zachowaniach ludzi. Ci co odstawiali szopki po korytarzu to były psy. Pan się ich nieźle wystraszył jak go lustrowali. Dobrze zagrałem swoją rolę, więc teraz poproszę o adekwatną gażę.
- Sprytny jesteś - postanowił nie wyprowadzać z błędu młodego. - To idziemy do ściany płaczu.
Nie orientują się, że jeden z uczestników pościgu wysiadł w ślad za nimi. Z zupełnie innego wagonu, niepozorny, siwawy, w kapeluszu. Przygląda się im z rogu dworca. Dobromir traci czujność.

W pociągu który ruszył ze stacji, odbywa się właśnie udawana kontrola biletów. Rolę konduktora przyjął Pan w okularach, który wcześniej przyglądał się uważnie Dobromirowi. Ma identyfikator, czytnik i zwyczajne ubranie. Zapytywany dlaczego nie ma munduru służbowego, odpowiada że jest na okresie próbnym. Pod czytnikiem mężczyzna trzyma urządzenie analizujące głos. Przy czwartym przedziale piątego wagonu siedzi samotny korpoludek w okularach. Odzywa się. Z twarzy kontrolera znika udawany uśmiech. Do przedziału wchodzi drugi, grubszy mężczyzna. Błyskawicznie zasłaniają zasłonki w oknach wychodzących na korytarz i ten chudszy wyciąga z kurtki strzykawkę. Zanim korpoludek odzywa się, buzię zakrywa mu wielka łapa grubego i igła wbija się w jego szyję. Zasypia z bezdzwięcznym grymasem na twarzy.

Zabawy z drewnem - Projekt kuchenny część 1


Kiedy na moim ogrodzie pojawiają się zużyte palety, w głowie dzieje się kuźnia pomysłów.
Internet wprost kipi od propozycji wykorzystania desek z odzysku.


 

Mnie przyszło do głowy, że chciałbym z nich zrobić coś orginalnego, najlepiej w miejscu, w którym takich desek nikt normalny nie montuje.

Z racji tego że przez długi czas po remoncie kuchni, nie mogłem się zdecydować na kolor barwionego szkła na ścianie pomiędzy blatem a szafkami (jakoś wzory kafelkowe mnie nie porywały).... postanowiłem, że zrobię w to miejsce coś drewnianego.

Po rozwaleniu kilku palet i przycięciu ich na pile stołowej, zabrałem się do szlifowania drewna.


Wtedy dopiero przeszedłem do prezentacji pomysłu swojej kobiecie.

- Zaraz, zaraz! Drewno nad zlewem? Jesteś pewien?
- Spoko luzior, w tym konkretnym miejscu planuję coś innego niż zwykłe dechy
- A  pomiędzy kuchenką a okapem? Dechy nie spłoną?
- Tam też nie będzie drewna, ale co będzie to dowiesz się w swoim czasie.

OK, dostałem feedback, że pomysł jest dość karkołomny.

- Hej, ale będzie kolorowo, wszystko zrobię sam, i do tego całość nie będzie kosztowała nic.

No.... prawie nic. Od razu po akceptacji pomysłu poleciałem po zestaw bejcy i impregnatów do lokalnego sklepu budowlanego.

Zeszlifowane w dwa popołudnia (szlifierko mimośrodowa - DZIĘKI !) przeróżne dechy o róznych wybarwieniach, słojach i w ogóle różnym pochodzeniu pięknie się prezentowały pod wiatą...


Jednak tego samego dnia w którym skończyłem ich przygotowanie do bejcowania, do razu zabrałem się za wcieranie barwnika w część z nich. Robota po prostu mega przyjemna.

 
Następnego dnia robota poszła już na maxa szybko.
Zakupione bejce wybarwiły się na mniej lub bardziej pożądane kolory.
Te z nich, które mi nie będą pasowały pomalowałem ponownie albo mieszałem mocny barwnik z barwą białą.
 
 
 
 
Przede mną robota montażowa, wycinanki wyżynarką związane z ominięciem kontaktów oraz przestrzeni nad zlewem.

Ciąg dalszy nastąpi :)

środa, 31 sierpnia 2016

Zabawy z drewnem - renowacja krzesełka

 
Ten wpis nie będzie jednym z tych o spektakularnych renowacjach.
Ot, zauważyłem, że moje garażowe krzesełko od wszystkiego jest po prostu okrutnie zaniedbane.


Chybotliwe, popękane z wierzchu, pozdzierane z każdej strony. Gdyby nakręcić o nim kreskówkę w wersji "meble żyją" pewnie zebrałbym srogi opiernicz.

Oceniłem, że operacja renowacyjna nie zajmie mi pół roku, więc mogę spróbować przywrócić mu jako taką estetykę gdzieś tam w międzyczasie.

Renowację robiłem jednak wyłącznie w chwilach, gdy naprawdę miałem na to ochotę i wyszło, że całość została podzielona na bardzo długie raty.

Najpierw zeszlifowałem ręcznie popękane siedzisko.
Papier ścierny niby coś tam likwidował, ale warstw farby było na nim kilka i nie bardzo docierałem do rogów przy oparciu. Przy okazji tego, solidnie pozdzierałem paluchy i kilkakrotnie zawyłem w myślach, że stolarz ze mnie gorszy niż z koziej du...

Nie planowałem jakiegokolwiek demontażu elementów składowych krzesła. Zauważyłem jednak, że ów kłopotliwy w renowacji blat ze sklejki, tak naprawdę jest przybity na jakieś takie chude gwoździki i wystarczy trzy razy stuknąć młotkiem od spodu. Ciach, puściło. Wstąpiły nowe nadzieje.

Mając już nieco dość próby usunięcia farb z wierzchu płaskiej sklejki, pożyczyłem któregoś wolnego popołudnia szlifierkę taśmową od sąsiada. Założyłem na szlifierkę papier 60-tkę i po prostu pozbyłem się kłopotliwej farby. Szlifierka w minutę załatwiła problem, z którym ręcznie walczyłem przez kilka wieczorów.

Przy tej samej okazji naprędce przeleciałem papierem 80-tką krawędzie oparcia, z których na płaskich powierzchniach nie mogłem usunąć głębszych miejsc w które wdarła się farba.
Elektronarzędzia rulez!

W dalszej renowacji trzeba było coś postanowić w temacie chybotliwości ramy krzesła.
Okazało się, że przy jednym z połączeń lamelowch na osi przód-tył puścił stary klej do drewna.

Jednej strony nie podkleję bez pełnego dojścia do wszystkich elementów. Nie było więc innej rady, jak tylko puścić ponownie w ruch młotek do drewna i rozkleić ramę krzesła.

Do rogów połączeń drewnianych ramy krzesełka docierałem za wykorzystaniem dłut i pilników. Miejsca szersze traktowałęm papierem zwijanym w kostkę. Zeszlifowałem całość i zabrałem się do montażu puzzli z powrotem na swoje miejsca.

Pęknięcie w poprzek blatu sąsiad był uprzejmy skleić mi klejem do drewna (miał lepsze ściski stolarskie).
Po zespoleniu ramy, blat siedziska postanowiłem także do reszty przykleić zamiast traktować tego malucha gwoździami czy innym żelastwem.


Skoro nie ma potrzeby bicia gwoździem, nie bij ! :)

Po sklejeniu krzesełko zostało odpylone wilgotną szmatką i po przeschnięciu wyglądało tak:


Wiem, nie było perfekcyjnie. Ale na tamtym etapie byłem z siebie mimo to całkiem zadolony.

W gratach garażowych miałem końcówkę lakierobejcy w kolorze machoniowym i nie zawahałem się jej zużyć.
Jako, że to nie mebel na wystawę, ale raczej użytkowy sprzęt do garażu, odpuściłem sobie kombinowanie z bejcowaniem czy olejowaniem.

Po drugim malowaniu lakierobejcą krzesełko wyglądało tak:

 
Po przeschnięciu, trochę kręciłem nosem na otrzymane wybarwienie.
Ostatecznie jednak, drugi raz tego samego nie mam ochoty zeszlifowywać :)
 
 
Co można było lepiej i inaczej?

Po pierwsze, ubytki w wierzchu siedziska. Można było potraktować szpachlą do drewna jeden z odprysków widocznych na zdjęciach oraz zalepić dziurki po małych gwoździach.
Na etapie działania z renowacją nie byłem świadomym czytelnikiem poradników majsterkowiczów, którzy różne poradniki zamieszczaja na swoich blogach... dlatego nawet nie byłem świadom jak łatwe jest wypełnianie takich ubytków. Przy najbliższej okazji na pewno z tego skorzystam,

Po drugie, nie dysponowałem szlifierką oscylacyjną w kształcie delty. Niesłychanie trudne jest docieranie do wszystkich rogów i rożków. Nadal takiego cuda nie mam na stanie garażowym, ale wspominając tę renowację, ciągle myślę o jej zakupie :)

Ciekaw jestem opinii dla pomysłu takiej renowacji.

PS: mam jeszcze drugie krzeseło - możliwe, że je ogarnę lepiej niż pierwsze.

wtorek, 30 sierpnia 2016

Zabawy z drewnem - Ścianka ozdobna


Generalnie to od zawsze lubię mapy i ostatnio coraz bardziej lubię zabawy w drewnie.
Z tych dwóch, zrodził się pomysł takiej oto ścianki ozdobnej:


 

Materiały wykorzystane w realizacji:


- kilkanaście desek
- lakierobejca
- wkręty do drewna
- listewki montażowe
- 2 solidne zawieszki meblowe
- wyżynarka
- papier ścierny
- wydruk mapy świata (2*A1)
- frezarka ręczna
- cierpliwość

 

Historia wykonania:

Któregoś popołudnia po robocie podjechałem do tartaku i kupiłem na wyprzedaży dechy tarasowe.
Następnego dnia przyciąłem zaokrąglone szczytówki za wykorzystaniem wyżynarki (nie miałem wtedy piły tarczowej) i same dechy przeciąłem na pół.

Dechy po takim przygotowaniu zeszlifowałem, odpyliłem szmatką nasączoną wodą i po przeschnięciu pomalowałem lakierobejcą.

Potem jeszcze dwa kolejne malowania i materiał był gotowy do skręcenia.

Użyłem do tego trzech cieńkich listewek, wkrętarki i wkrętów do drewna.

Popełniłem przy tym mały błąd, bo cieńka deseczka na tył miała tendencję do pękania.

Najlepiej w takich sytuacjach planowane punkty łączeń wkrętami wcześniej przewiercić niewielkim wiertłem.

Później zaczęły się kłopoty w przenesieniu konturów świata na drewno (z zachowaniem skali i proporcji). Ktoś ambitny mógłby po prostu całość przemalować ze wzoru.

Ja postanowiłem wyszukać w internecie pliki, które graficy od wydruków większych gabarytów jakoś byli w stanie okiełznać. Podjechałem do punktu ksero i poprosiłem o wydruk całości podzielonej pionowo na dwie karty formatu A1


Dalszy etap prac nieco spowolnił realizację.

 

Wycinanki !

Najpierw próbowałem nożyczkami. Wychodziło to bardzo niedbale.
Potem nożykiem do tapet. Wychodziło kwadratowo i nieskładnie.



Z dna sprzętów do zabaw w garażu dojrzałem małą frezarkę do prac modelarskich, którą kupiłem jakiś czas temu w ramach promocji w Lidlu.

Na przegubie frezarki instaluje się niewielkie frezy i ściernice i można rzeźbić robotę precyzyjną.

Ze wszystkich cudów świata załączonych do zestawu frezarskiego, najwydajniejszy do wycinania papieru okazał się wąski szpic z diamentową pokrywą ścierną. Robota frezarką zajęła sporo czasu, bo przegub frezarki drgał niemiłosiernie i ręce wytrzymywały tak około godziny roboty na raz. Ostatecznie jednak, urządzenie dało radę i szablon wyszedł bardzo dokładny.




 
 
Po okiełznaniu papieru, gotowy szablon podkleiłem taśmą malarską i po kolei malowałem fragmenty farbą w spreju.
 
I to by było na tyle. Efekt końcowy po zawieszeniu w sypialni:
 
 
 
Co sądzisz o takim pomyśle i jego wykonaniu?

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Opowiadania bez tytułu - cz. 3

Dwa dni później, Czerwone Wierchy, Tatry


Wymijał turystów mozolnie wspinających się od Wyżniej Kiry Miętusiej w Dolinie Kościeliskiej, przez Adamicę do szczytu Ciemniaka. Połowa drogi, dziewiąta rano, na szlaku jest już tłumnie i zadziwiająco ciepło jak na tę porę dnia. Przystanął by zetrzeć pot z czoła i zalać gardło wysuszone kacem.
- Więcej nie piję w pociągu.
Mózg ciągle atakuje go pytaniami o to czy właściwie rozwiązał zagadkę i o potencjalną zawartość skrytyki. Czy czas był dla niej łaskawy? Czy przetrwała srogie tatrzańskie zimy? Masa pytań bez odpowiedzi.
Wyminął sapiącego grubasa, który w sandałach atakował dwutysięcznik. Koledzy taterniccy zapewne nazwali by go po swojemu, mianem klasycznego "pizdochuja" górskiego. Dobromir jednak nigdy nie był przesadny w ocenach. Generalnie w ogóle nie ruszały go białe kozaki na Giewoncie, strzelanie dziubka w stronę kija do selfie czy fotografowanie kiełków bambusa w knajpie dla vegańskich ultrasów i postowanie ich na Instagramie dla fejmu. Niech każdy robi jak tam czuje, o ile nie szkodzi swoim zachowaniem reszcie planety. Minął kolejnego partyzanta wysokogórskiego upstrzonego Quecheuą i stuptutami, z branzoletą z paracordu, Camelbag-iem i okularami słonecznymi od Navy Seals z kolekcji wiosna/lato rok bieżący. Koleś akurat zamotał się z nawigacją i nerwowo potrząsał telefonem.
- Zombie nation może trochę razić - pomyślał Dobromir - ale komu i czemu taki człowiek szkodzi.
Ruszył ostro w górę. Szlak podchodził coraz stromiej, więc udawało mu się szybciej pochłaniać kolejne metry przewyższenia. Powyżej skały zwanej Piecem, miejsca w którym wielu turystów przystaje by coś przegryść i ochłonąć w słońcu, niebo zdaje się, że gdzieś w oddali przeszył blask pioruna. Dobromił rozważał czy od wysiłku nie miał przypadkowego omamu słuchowego. Po chwili jednak dźwięk gnającego przez góry potężnego wyładowania atmosferycznego definitywnie rozwiał wątpliwości.
- O ja jebię!
Maszerujący przed nim w górę turyści zatrzymali się nagle i spojrzeli na niego, po czym rozpoczęli kłótnię na temat odwrotu.
- Mariola, nie rób scen, daleko stąd zagrzmiało.
- Dobrze wiesz jak się boję burzy.
W sekundę później ciszę przeszył grzmot silniejszy niż poprzedni.
Panną zatrzęsło. Tym razem dźwięk zabrzmiał dużo bardziej złowieszczo niż poprzedni. Jej facet nagle zwątpił i po prostu potwierdził jej oczekiwania.
- Dobra, masz rację, spadajmy na dół na piwo.
Trawa dotąd spokojna zaczęła się żwawiej kołysać w rytm wmagającego się wiatru. Dobromir postanowił nie odpuszczać wspinaczki. Kilkanaście minut później, już w partiach podszczytowych, nic nie przypominało wakacyjnej sielany, która panowała przez cały poranek na ponadtatrzańskim niebie. W oddali obraz prezentował się upiornie. Niebo przepasały szaro-czarno-granatowe formacje chmur o przeróżnych kształtach. Całość przypominała antycznego potwora, pochłaniacza granitowych szczytów, turni i turniczek.
Dotąd tłumne ścieżki opustoszały na całej długości. Ostatnie niedobitki właśnie zakasały kiece i czym prędzej gnały w dół szlaku. Na szczyt wszedł sam, wokół żywej duszy. Teraz on także bardzo debatował sam ze sobą nad sensem przedsięwzięcia. Zagrzmiało na sąsiedniej grani od strony Słowackiej. Czas gra tutaj kluczową rolę. Rzucił rękawicę losowi i pognał na wyścig z naturą. Minął biegiem tabliczkę z opisem wysokości Ciemniaka i zbiegł ramieniem odchodzącym w stronę południową. Walka z wiatrem zaczęła się natychmiast po przekroczeniu linii szczytu. Zdążył w karkołownym zbiegu wyjąć nieprzemakalną kurtkę. Zaczął zacinać deszcz. Na oko ocenił, że łącznie zostało mu góra kilka minut przed nadciągnięciem Armagedonu.
Dostrzegł miejsce, które oddawało swoim kształtem poszukiwaną "Szczerbę". Błyskawicznie dopadł niewielkiej przełączki i stanął na krawędzi.
- O kuuurwa. - zaklął gdy dojrzał co znajdowało się poniżej rzeczonej Szczerby.
Wąski żleb opadający stromo w dół. Widok przypominający gigantyczny bobslej, tyle że spadzisty dużo bardziej niż pola startowe dla zawodników. Widok kompletnie niezachęcający do eksperymentowania z gimnastyką bez asekuracji. Emocje wzmógł porywisty wiatr w plecy. Dobromir ledwo ustał na nogach. 
- Teraz albo nigdy. I tak jest totalna dupówa.
Wychylił się i opuścił ciało na wapienny występ skalny. Palcami nogi strącił kilka kamyków. Te z łoskotem zwaliły się w urwistą przepaść. Stanął koniuszkiem prawej nogi na porowatą skałę i opuścił się całym ciałem pod przełęcz. Ciszę ponownie przeciął ryk pioruna.
- Ty świrze - rozejrzał się wokół - Co Ty robisz na niemal dwóch tysiącach metrów, poza szlakiem, w trakcie burzy, wisząc na drążych łapach nad przepaścią???
Poniżej grani zrobiło się nieco mniej wietrznie, ale za to deszcz się wzmógł i jego lewa noga zatańczyła na mokrej skale. Na moment stracił oparcie i rękoma wpił się w niepewne chwyty. Wytrzymał szarpnięcie ciałem i jeszcze bardziej stracił na animuszu. Zrozumiał natychmiast, że to zły moment na wątpiwości i debatę z własnych strachem.
- Ok, Ok. Jestem dwa metry poniżej grani. .
Jeszcze raz rozejrzał się po wszechobecnym luźnym rumoszu skalnym.
- Jednak nie Ok, Nic tutaj do cholery nie ma !
Może metry liczono w tamtym czasie jakoś inaczej? A może po prostu jakaś lawina trzydzieści lat temu porwała coś co ukryto w tej skale? Niżej jest jeszcze bardziej zerwiście niż w obecnym miejscu. Nosz cholera, drugi raz tu nie przyjedzie. Zamknął oczy. Wdech, wydech. Masa deszczowej wody spływa środkiem twarzy. Dość paniki, spokojnie. Bez patrzenia w dół wyszukuje samą stopą jakiegoś stopnia poniżej. Przez moment noga dynda w powietrzu i prawie giną ostatki szalonej nadziei. Noga natrafia na coś. Pod przewieszającym się załomem skalnym stopą znajduje płaską platforemkę. Schodzi. Miejsce jest w miarę płaskie i naprawdę stabilne. Okazuje się, że dociera pod niewidoczny z góry niewielki okap skalny. Zagląda pod przewieszającą się nad nim skałę i od razu dostrzega grafitowego kamlota wrażonego w głębię. Miejsce jest na tyle korzystne, że da się pod załom w całości wgramolić. Może formacja nie chroni przed całym deszczem, deszczem zacinającym poziomo, skośnie, pionowo, z zaskoczki, z podwiewki, ale ostatecznie jest wcale nieźle i całkiem bezpiecznie. Kuli się pod skałą i chowa głowę pod mokrym kapturem. Burza daje się jeszcze we znaki przez kilka minut, lecz jak każde wyładowanie, wkrótce potem po prostu odchodzi.
Zza chmur wychodzi promień słońca. Jest czas na ocenę sytuacji. Dobra, cały i zdrów, brak dziur w głowie. Wyjmuje z plecaka folię NRC i ubiera się w nią nakładając na wierzch przemoczonej kurtki. Czas na odpowiedzi.
Odchyla bazaltową skałę. Skała jest wyraźnie różna od ją otaczających. Uśmiecha się do siebie, gdy dostrzega za kamlotem zapas zleżałych świec, nieco nadgniłą linę konopną - na oko jest jej kilkanaście metrów - oraz przerdzewiałą, aczkolwiek wciąż całą metalową skrzynię. Łapie za metalowe ucho wyglądające w całej konstrukcji jako na najmniej przeorane rdzą. Pierwszy plan to obejrzeć zawartość na górze, w bezpiecznym miejscu. W ostatniej chwili przed podjęciem depozytu i wyjściem z nim nad urwisko skrzynia zaczyna się rozsypywać. Osz cholera ! To zly pomysł. Całość na pewno nie wytrzyma i pierdyknie z łoskotem w dół. Poza tym wachlowanie się na śliskim wapieniu z jedną ręką wyłączoną ze wspinaczki jest zaiste karkołomnym pomysłem. Siada ponownie pod załomem i rozchyla uszkodzone wieko znaleziska.

piątek, 26 sierpnia 2016

Opowiadania bez tytułu - cz. 2

Noc z rozkminą w M2


Mrok w pokoju rozjaśnia jaskrawe światło ekranu laptopa. W tle leci płyta Tool-a. Dobromir stoi na progu balkonu na boso i jara papierosa. Układa w głowie układankę. Prawdę mówiąc, spodziewał się czegoś więcej po zawartości skrzyni. Wewnątrz odnalazł pusty notatnik i kartkę z pogmatwaną szaradą słowną. Wyjął zeszyt i przy biurku z papierosem tlącym się w kąciku ust zaczął nerwowo rozrysowywać dane wyciągnięte z zawartości skrzyni:

1. Notatnik jest z epoki, ale praktycznie nieużywany.
2. Wewnętrzna strona okładki, strona pierwsza, lewy górny róg nosi napis "III z".
3. Reszta kartek notatnika jest czysta. Sprawdzić czy zawierają niewiedzialny atrament.
4. Do okładki na końcu doczepiona połowa kartki z zesztu w linie. Skrawek jest zapisany niebieskim atramentem, polskie pismo, niedbałe. Kartka poplamiona - najprawdopodobniej krwią. Treść:

"Skrytka kurierów przy ich ścieżce, poniżej szczerby, ale powyżej blatu. Jeśli nie chcesz runąć, wychylaj się czujnie.
Dwa metry pod szczerbą wyraźny bazalt pośród wapieni."

Zgasił papierosa. Zanim uda się ustalić o co chodzi z szaradą słowną, najpierw trzebaby coś założyć w temacie akronimu z pierwszej strony okładki. W zwykłych okolicznościach, takie oznaczenie mogłoby znaczyć cokolwiek i pozostać tajemnicą nieodgadnioną już na zawsze. Przyglądając się jednak zagadce przez pryzmat tego gdzie i w czym się znajdował notatnik Dobromir praktycznie nie ma wątpliwości - Chodzi o komórkę Abwehry o kryptonimie III z.

Wiedza o Abwerze jest powszechnie znan głównie dzięki Hansowi Klossowi. Jednak w rzeczywistości, wywiad i kontrwywiad w wykonaniu superszpiega pochodzącego z Kościerzyny nieco odbiega od faktycznych standardów organizacji wywiadu niemieckiego. Abwehra stanowiłą doskonale rozwiniętą machinę wojskową. Nie miała tylu ułomności, ile przedstawiono w sensacyjnym serialu. Nie była też tak chaotyczna, że każdy oficer był człowiekiem od wszystkiego. Każdy fukcjonariusz Awbery, jakby dzisiaj o nich powidzieć, przynależał do któregoś Wydziałów. Wydziału I - zagranicznego. Odpowiedzialnego za sabotaż i zadania specjalne Wydziału II, lub też komórki realizującej zadania kontrwywiadowcze i antyszpiegowskie z Wydziału III. Nikogo nie powinno też dziwić, że Wydziały były wyspecjalizowane w swoich szczególnych zadaniach i że każdy identyfikowały odpowiednie Podwydziały. Dla Wydziału III były to:

W - od Wermachtu - ustalający, kto sabotuje własne szeregi
Wi - od Wirtschaftu - sekcja od nadzoru nad pracownikami i więźniami przemysłu zbrojeniowego
Kgf - od Kriegsgefangenen - skurczybyki od przesłuchań w obozach
Z - od zwalczania szpiegostwa cywilnego

"III z"
Co o nim wiadomo? Właściwie niewiele. Podwydział określany jest w literaturze przydomkiem „państwo w państwie”. Funkcjonariusze aparatu zaprogramowanego do używania wszelkich środków do tłumienia oporu wobec Rzeszy, upoważnieni do ochrony interesów Fuhrera bez względu na koszty. Przesłuchiwanie, areszt i wyroki śmierci – wszystko wykonywane adhoc bez względu na rangę. Najważniejsza była ochrona zamierzeń Wodza. Wiadomo dziś, że III z opłacało szpiegów, korzystało z Gestapo jak ze sługusów, według historyków współpracowało liniowo z przyboczną strażą samego Hitlera - z SD. Jeśli znaleziony w skrzyni notatnik należał do oficera podwydziału III z, dołączona do pustego notesu naddarta kartka może mieć wysoką wartość historyczną.

Co zatem wiadomo o drugowojennej obecności Abwery w ogóle na terenach dzisiejszego zachodniopomorskiego?

Pisma historyczne wspominają o Rejencji Koszalińskiej Wydziału I, o działalności III Kgf w obozie jenieckim Kłomine – z niemiecka Oflag II D Gross-Born. O niewielkiej delegaturze w Pile i kilku pomniejszych placówkach – głównie podlegających pod Wydział Zagraniczny. W papierach jest mało w ogóle o "III z". Dla zachodniopomorskiego nie ma w ogóle nic. Co zatem robi starannie ukryty pusty notatnik III z w glebie pod Bornym Sulinowem? Po kiego wała ktoś zadał sobie tyle trudu z jego ukryciem?

Z głową pełną przemyśleń Dobromir podjechał do całodobowego monopolowego po cytrynę i waciki do uszu. Zaskoczona sklepowa przywitała go chłodno i z rozespanymi oczami. Nie bardzo potrafiła zrozumieć, dlaczego ktoś w środku nocy kupuje u niej takie właśnie artykuły. Wracał do domu stale trzymając jedną ręką w kieszeni, na notatniku.

Co zaś do notatki. Na logikę pradopodobnie chodzi o jakiegoś biedaka, który dostał się w szpony machiny niemieckiej i nie wytrzymał na przesłuchaniu. Pismo wydaje się być sporządzone przez pobitego człowieka, pisane ręką mocno zranioną. Litery wyglądają jak by zostały napisane przez dziecko. Dzieci jednak nie znałyby nterminów w rodzaju "szczerby" albo nazw skał typu "bazalty". Nie w trakcie trwania II Wojny Światowej, w dzisiejszym Zachodniopomorskim, gdzie maksymalnie co można spotkać w postaci litej to bruk uliczny, rzeczne otoczaki, kamienie polne i głazy narzutowe przytargane przez lodowiec.

Dobromir usiadł na drewnianym krześle znalezionym w starych koszarach i przysunął się do biurka by zapalić lampkę z mocnym światłem. Potrząsnął dwukrotnie zapalniczką Zippo z grawerunkiem z napisem: "dla nieustającego w poszukiwaniach Dobrego" i odpalił kolejnego papierosa. Wysmarował wacik sokiem z cytryny i posmarował jedną z pierwszych kartek notatnika. Wpił wzrok w kartkę i z zapartym tchem wypatrywał pojawienia się pisma.

- Nic z tego, stary. Langdonem to Ty nie będziesz. Fałszywy trop.

Dopalił papierosa, otworzył laptopa i przepisał na czysto pojedyńcze zdania z poplamionej krwią notatki.

"Dwa metry pod szczerbą wyraźny bazalt pośród wapieni".

Zastanowił się. W ogóle trzeba założyć, że chodzi o lokalizację w Polskę. Wapienne jeziora nieopodal Szczecina odpadają z uwagi na cały kontekst. Musi zatem chodzić o południe.
Wapienne skały mamy na Jurze, w Górach Świętokrzyskich. Wapienne pagórki na Lubelszczyźnie i Roztoczu, Tatry oraz Pieniny. Niemały kawał terenów.

"Jeśli nie chcesz runąć, wychylaj się czujnie."

Zapewne chodzi o duże przewyższenia a nie dwudziestometrowe podkrakowskie skałki.

"Skrytka kurierów przy ich ścieżce"

- Wątpię by chodziło o kurierów partyzantki leśnej. Jeśli już, chodzi o przenoszenie meldunków przez granicę.

To brzmi sensownie. Zatem Tatry. Wszędzie indziej jest nisko albo nie było w tym miejscu Granicy. Przynajmniej nie na dłużej.
A skoro Tatry, to tylko Zachodnie, a te przecież były znane jako kanały przerzutowe dla ludzi i broni.

Dobromir uruchamia przeglądarkę i wpisuje w Google:

Tatry Zachodnie, kurierzy, druga wojna.

Wyskakują linki. W jednym z opisów:
"W graniach tatrzańskich znajduje się wiele przełęczy, które odgrywały ważną rolę w ruchu komunikacyjnym i handlowym, a także dla przemytników".

Wiele przełęczy.
Zgasił papierosa, podszedł do lodówki i wyciągnął z niej puszkę Cherry Coke oraz zeschnięty kawałek wczorajszej pizzy. Przeszperał wierzch szafki stojącej przy wyjściu do mieszkania i odszukał w stertcie różności klucze do piwnicy.

- Przyda się dokładna mapa.

Zbiega po schodach. Zdziwiony sąsiad wchodzi na klatkę w klapkach i w pidżamie z nocnego spaceru z psem.

- Co tam sąsiedzie, majsterkowanie na bezsenność? - zagadnął zaintrygowany pan z parteru
- Dobry wieczór, a która jest w ogóle godzina?
- Wpół do trzecia w nocy.
- Faktycznie późno. A Pan co?
- Aaaa, Siwka mnie obudziła. Stareńka już pęcherz ma zdezelowany, to trzeba z nią na dwór. No to jak, po co ten nocny spacer do piwnicy?
- Jutro wyjeżdzam i zapomniałem mapy drogowej, a ta leży gdzieś w piwnicy.
- Daleko sąsiad jedziesz?
- W Tatry.
- O matko! Ale po co ?
- Nic, po prostu daaawno tam nie byłem.
- Ja nigdy tam nie byłem i nadal nie widzę sensu.

Sąsiad podniósł z wycieraczki rozespaną, leciwą suczkę i zaczą wspinać się na piętro stukając klapkami.

- Dobranoc - powiedział Dobromir odprowadzając sąsiada wzrokiem
- Dobranoc młodzieńcze. Dobranoc.

W piwnicy odszukał na półce z książkami klaser z mapami sztabowymi Tatr. Mapy dostał kiedyś na bazie wymiany ze znajomym wojskowym, jeszcze za czasów zmiany z PRL na kapitalizm. Za tajne jeszcze wówczas mapy MSW, zapłaicł rosyjskim bagnetem, hełmem w stanie magazynowym oraz dwudziestoma fotografiami z niemieckiej kolekcji okopowych erotyków. Te pierwsze militaria traktował w późniejszych latach jako swoją walutę wymienną. Przez pewien czas miał na bagnety i hełmy osobny magazyn. Fotografie zaś, od początku zabaw w poszukiwania militariów dla kolekcjonerów były niebywałym rarytasem. Szczegółówe mapy Tatrzańskie w skali 1:10000 również. Dobromir zdjął je z półki w piwnicy.

- Kuźwa, długo rzeźcie się kurzyły, wreszcie macie szansę się zwaloryzować i przydać w nocnej zagwodce.

Wrócił do domu i odgadywał sens kolejnych zdań:

"poniżej szczerby, ale powyżej blatu." , "jeśli nie chcesz runąć, wychylaj się czujnie."

Przypomniał sobie znaną sobie topografię terenu. Ostatnio w Tatrach Zachodnich był w ogólniaku, ale pamietał, że szczyt Grzesia i Rakonia bardziej przypominały wysokogórskie pastwiska niż strzeliste szczyty. Trzeba spróbować sił z odczytywaniem nazw geograficznych z innych miejsc. Starorobociańska Przełęcz? Nazwa nic nie sugeruje. Przełęcz pod Kopą Konradzką? Pyszniańska ? Nic. Tomanowa Przełęcz?

Odpalił kolejnego papierosa.

- Tomanowa na mapie sztabowej przebiega jakoś bez sensu na łączeniu kolejnych arkuszy. Na siódmym z widokiem na Dolinę Kościeliską nie widać prawie nic. Na ósmym jej nie ma wcale. Na arkuszu dwunastym z rejonem Polany Ornaczańskiej jest tylko nazwa. Niby dokładna mapa wojskowa, ale jeśli już przyjrzeć się lini granicznej, nie da się dojrzeć wszystkich formacji.

Odświeża wygaszacz ekranu w komputerze i wpisuje Tomanową Przełęcz w pole wyszukiwarki. Klika na Wikipedię. Etymologia nazwy, położenie w sąsiedztwie szczytu Ciemniaka w Czerwonych Wierchach, endemiczna roślinność, duperele o klimacie, mniejsze formacje, literatura w jakiej pojawia się Tomanowa.

- Moment! Mniejsze formacje?

Przewija w górę rolkę myszy.

"W opadającym na przełęcz południowym grzbiecie Ciemniaka grań tworzą wapienne skały, zwane Tomanowymi Stołami, znajduje się w niej Głazista Turnia".

- Powyżej pieprzonego BLATU !!! Tomanowe Stoły! Eureka !

Szybko wpisje w Google hasła: "wycieczka na Tomanową", "szlak z Ciemniaka na Tomanową" i "Z Tomanowej na Czerwone Wierchy". Znajduje w bełkocie wypozycjonowanych stron z reklamami dwa wpisy na blogach.
Pierszy to opis zimowego trawersu grani głównej Tatr w jakimś spektakularnym tempie, nowy rekord jej pokonania. Drugi to notatka przyrodnika naukowca, który włóczy się po tej planecie, by oglądać rzadkie roślinki:

"z fioletowymi pączuszkami lepnicy bezłodygowej z rodziny goździkowatych spotkałem się tej wiosny w miejscu poza szlakiem turystycznym niepodal Tomanowej Przełęczy, przy wyraźnej szczerbie opadającej z Ciemniaka w stronę Tomanowej".

wtorek, 23 sierpnia 2016

Opowiadania bez tytułu - cz 1

Las, czasy obecne


Dobromir wychowywał się w sąsiedztwie garnizonu wojskowego Borne Sulinowo. Lasy, jeziora, militarna historia okolicy i jego uwielbienie dla przebywania na łonie natury ukierunkowały go na poszukiwacza. W podstawówce wraz z bandą kumpli przeczesywał pobliskie zagajniki i umocnienia Wału Pomorskiego. Wygrzebywali wspólnie z piachu hełmy, kordziki, guziki, nieśmiertelniki i menażki. Przed studiami miał zebraną sporą kolekcję poniemieckich i radzieckich drobiazgów - od odznaczeń po przerdzewiałe giwery.  Hobby z czasem przerodziło się w studia archeologiczne. Studia w inicjatywę stworzenia prywatnego Muzeum Militarnego. Obecnie Dobromir jest bezrobotny.
Muzeum owszem istnieje, ale zyski z niego żadne. Więcej wiary jeździ do Lichenia połazić po sztucznej Golgocie w każdy weekend niż do Bornego Sulinowa przyjeżdza łącznie w ciągu miesiąca. Prawdę mówiąc, Dobry liczył na więcej aktywności turystycznej. Przyjeżdzają co prawda zakrętasy militarne obstrzyżone na glacę, z napisem "szeregowy Krystian" wybitym na nieśmiertelniku zawieszonym na szyi oraz w spodniach w barwach moro. Zaglądają w zakamarki miasta, odwiedzają muzeum i rozwodzą się nad przeznaczeniem drutów od starej radiostacji. Kimają tacy po krzakach, ogniska palą, żłopią browary i czują się żołnierzami. Ostatecznie jednak przyjdzie każdy taki do muzemu prywatnego jeden raz, a potem przez trzy dni jest cisza turystyczna.
Dopóty, dopóki budynki miejskie straszyły pustostanami i wszystko wyglądało na zaniedbane, miejsce było przedmiotem regularnych odwiedzin różnych ludzi. A to pojawiały się ekipy grające w ASG albo Paintball. Przyjeżdzali fanatycy 'urban survival', bunkrowcy z garkuchniami, namiotami i rodzinami. Obecnie w miasteczku psy dupami szczekają, nawet w sezonie wakacyjnym. W mieście od niedawna funkcjonuje Biedra. Chodniki wyremontowano i oznaczono na kostce brukowej linie dróg rowerowych. Wieczorem można usiąść w kawiarni przy deptaku. Fenomen miasta "widmo" zdechł bezpowrotnie, okolica przekształciła się w słowiańskie country a z infrastruktury korzystają głównie lokalsi.
Z braku lepszego zajęcia i w międzyczasie wobec poszukiwań, Dobromir zatrudnił się do fuchy "na przetrwanie". Robotę dostał od znajomego leśniczego, a jeszcze dokładniej od ekipy, która dla leśniczego robiła różne zadania zlecone. W lipcu trafił na projekt przygotowania leśnych wiat przy jeziorze. Kilka kilometrów za miastem, nad samą wodą, w cieniu wielkich sosen miały stanąć cztery eleganckie wiaty. Spadziste dachy, długie drewniane stoły i miejsca na ogniska otoczone kamieniami. Luks malina darmowe miejsce biwakowe w prezencie od Unii Europejskiej. Przyjechał na miejsce o świcie.
- Młody, weź no ta szpadel i wykopaj cztery takie dołki metrowe pod fundamenta. Wstawimy z Ryśkiem potem betoniarkę i będziem kręcić cement. Ej Rychu, gaś no peta i jedziemy do Zochy po piwo i kiełbasę. Chcesz coś młody?
- Fajki.
- Miękkie czerwone ?
Dobromir skinął głową .
- Wrócim za godzinę.
Nadżarty rdzą wielokolorowy Volkswagen Transit z osiemdziesiątego ósmego roku zacharczał przy leśnej drodze. Wypluł z rury tuman czarnego dymu i odjechał z rykiem i piskiem ślizgajacego się paska klinowego. Dobromir splunął w trawę. Ekipa niby poczciwa, acz daleko jej do umytych zębów i czystych majtów. Odwrócił się na pięcie w stronę jeziora i wbił szpadel w grube poszycie lasu. Szło jak po grudzie. Najpierw grube korzenie. Potem kamienie i gęsta darń. Po minucie strużka potu spłynęła od szyi do kości ogonowej. Zamienił szpadel na kilof.
- Lepiej jebany wykształciuchu - wysapał sam do siebie -  Nie takie wykopki po tych lasach rzeźbiłeś, co nie? - po czym zamachnął się i wbił szpic w wykop.
W kwadrans później na stercie obok dołka leżała półmetrowej wysokości sterta miksu kamienisto-runowego.
- Skąd tu tyle tych kamieni? Włączył w smartfonie Geoportal. Obejrzał satelitarne zdjęcia terenu, które odwzorowują poprzez skanowanie laserowe LIDAR wszystkie tereny z pominięciem roślinności. Zwykle na takich fotografiach widać, czy ktoś dokonywał jakiejś poważnej ingerencji w strukturę gleby. Ten LIDAR to taki nawyk poszukiwacza. Przekopy, wykopy, stare umocnienia, ślady piwnic po budynkach, wszystko świetnie widać na skanowaniu terenowym. Na zdjęciach tego konkretnego terenu niczego nie widać.
- Może stary kurchan? - dociekał w myślach.
Odtąd kamienie były większe niż wcześniej.
- Że też nie wziąłem żadnego wykrywacza, choćby takiego "kanarka" - zaklął pod nosem i zgasił ostatniego papierosa z paczki.
Nie ma co debatować w myślach, trzeba działać zanim wróci banda spod monopolowej gwiazdy. Dalej z ziemi zaczęły wychodzić kamloty średnicy arbuzów, pod nimi było już miękko. Ziemia z innym niż zwykle w tej okolicy wybarwieniem.
- Ewidentnie z głębszych pokładów. Znaczy jednak było tutaj kopane.
Zdejmuje ziemię warstwa po warstwie nasadą szpadla. Ociera z nosa skapujący pot. Wtem jest coś, chyba coś o regularnym kształcie. Rozgrzebuje piach rękoma ubranymi w rękawice. Jakaś gruba folia albo plandeka. Odczepia od paska niewielki nóż z drewnianym trzonkiem. Rozcina warstwę wierzchnią wzdłóż jednego z załamań. Uff, na szczęście to nie pochówek zwierzęcia domowego albo mafijnego odstrzeleńca. Pod spodem wieko skrzyni na amunicję. Widać emblematy nazistowskie.
- Aleee! - powiedział do siebie. Stan skrzyni jest idealny, na pewno całość zachowała szczelność. Drewno nie jest wyżarte, mimo że leżało w ziemi. Wygrzebał brzegi z piachu, wyszarpał znalezisko. Musi warzyć z kilkanaście kilogramów. Przy przenoszeniu na tył swojej Łady Niwy zauważył, że zamek wierzchni skrzyni jest zaplombowany. Ot taki standard dla wojennych depozytów, niby nic dziwnego. Po dokładniejszym się przyjrzeniu, widać jednak że plomba nie jest standardowa. To nie plomba kwatermistrzowska. Taką rozpoznałby z kilometra.
- O ja pie...., wywiadówka! - ponowie zagadał sam do siebie.
Poczuł się dziwacznie. Ostatnio dużo do siebie samego gada.
- Muszę znaleść sobie jakąś zdrową dupę i zainstalować na rejonie.
Myśli o romansowaniu przerwał ryk szrota robotników pędzącego leśną drogą. Podniósł pośpiesznie skrzynię i wepchnął ją na tył auta. Z wnętrza dla niepoznaki wydobył butelkę zleżałej mineralnej.
- Co się opierdalasz? - usłyszał Ryśka zanim auto zdążyło zahamować.
Wysiadł szczerbaty majster i przybrał marsową minę.
- Sranie na rzadko mnie złapało - odpowiedział spokojnie Dobromir i zrobił minę cisnącego dachowca.
- Od kurwa niby czego?
- Nie wiem, może wczorajszej grzybowej. Odradzałeś mi ją wczoraj, pamiętasz?
- A to może być. Mariola leje ją od zeszłego czwrtku. Robić możesz?
- Jasne. Od srania się nie umiera.
- To do roboty, bo wieczorem wpada do mnie szwagier i muszę dziś skończyć przed siedemnastą - To mówiąc, otworzył sobie zapalniczką czwartego tego dnia Specjala. Jak mówi się na wybrzeżu w nomenklaturze budowlanej o piwie Specjal- otworzył "Czarną Szmatę". Dobromir przetarł buzię brudnym rękawem koszuli.
Majster podszedł do wykopanego dołu.
- Nie, no coś żeś skopał jednak. Było coś pod kamieniami magister?
- Biegunka, senior, biegunka.


Sześć godzin później, Borne Sulinowo


Czechosłowacki naturysta w pięćdziesiątym czwartym na wakacjach w Dębkach nie był równie podekscytowany jak Dobromir, kiedy zajechał pod swój blok terenówką w kolorze khaki.
Skrzynia z plombą wywiadu! Mapy? Zdjęcia? Nic nie stuka przy przenoszeniu, raczej więc papiery. Cokolwiek jest w środku, szkoda rozpieprzyć taką plombę. Zmienił szybko plan działania i ruszył z piskiem opon spod domu pod budynek Muzeum. Tam go nikt o nic nie będzie podejrzewać. Przy wielkim drewnianym stole warsztatowym najpierw całość sfotografował, przygotował formularze raportów archeologicznych, założył gumowe rękawiczki i ostrożnie przeciął linkę plomby przecinakiem do drutu kolczastego. Szczelina pomiędzy pokrywą a korpusem skrzyni była zawoskowana. Ktoś chciał zachować zawartość w nienaruszonym stanie. Zawiasy zakonserwowane jakby ktoś je nasmarował wczoraj. Drewno zaolejowane kilkoma warstwami farby i uszczelnione żywicami. Nożykiem ostrożnie objechał uszczelkę z parafiny i ostrożnie odchylił wieko. Wnętrze było niemal puste. Na dnie leżał kawałek płótna i w nim niewielkie zawiniątko. Dobromir niejedno w życiu wykopał, ale teraz gdy podnosił przedmioty z dna skrzyni pachnącej smarem i ziemią, obie ręce mu drżały jak u alkoholika na głodzie.

Odchylił haftowaną chustkę z Reichsadlerem, z godłem Rzeszy. Złowieszczy znak mimo wielu lat obcowania z pamiątkami historycznymi nadal robi mroczne wrażenie na Dobromirze. W środku znajdował się jedynie niewielki skórzany notatnik domknięty gumką.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Gdynia dla aktywnych - pomysły na spędzanie czasu inaczej - Podziemne Babie Doły


Jeśli nie straszne Ci mroki betonowych podziemi, jest co robić na mieście.
Przy odrobinie chęci i zaangażowania można przeżyć fajną przygodę miejską - oczywiście przy zachowaniu  dbałości o własne bezpieczeństwo.

Słowo przestrogi - nikt nie prowadzi technicznych inwentaryzacji umocnień drugowojennych ani późniejszych, z okresu PRL-u. Dlatego jeśli decydujesz się na aktywność bunkrową, przygotuj się, zachowuj zdrowy rozsądek, dbaj o to by niczego nie robić w pojedynkę. Jeśli potrzebny jest sprzęt alpinistyczny, jaskiniowy etc. a nie masz doświadczenia w jego obsłudze, odpuść. Jeśli udajesz się pod ziemię, zawsze miej ze sobą zapasowe źródło światła. 

Niniejszy wpis to propozycja potencjalnych wycieczek, ale tak naprawdę cokolwiek robisz, robisz na własne ryzyko. Zakres tego jak daleko będziesz posuwać się w eksploracji opisywanych miejsc zależy wyłącznie od Ciebie i nie biorę za to żadnej odpowiedzialności.
 

Babie doły

Pięć obiektów godnych zachodu.

1. TUNELE LOTNICZE PRZY UL. ZIELONEJ

 
Dostępne są obecnie dwa bliźniacze tunele (jeden ma ok. 55m, drugi ok. 80m). Oba znajdują się na stosunkowo niewielkiej głębokości i są łatwo dostępne. Pierwotnie podobnych tuneli w tej okolicy było więcej, ale z racji tego, że znajdowały się w otoczeniu pętli autobusowej, dla bezpieczeństwa zostały zasypane. Pozostałe tunele są niedostępne, bo znajdują się na terenie czynnej jednostki wojskowej. 
 




Najbardziej prawdopodobną funkcją tych umocnień była ochrona przeciwlotnicza. Sugeruje to kształ tuneli (linia łamana) oraz bliskie sąsiedztwo lotniska wojskowego.
 
Aby zwiedzić oba schrony, należy od pętli autobusowej Babie Doły przespacerować ok. 100 metrów asfaltową drogą w stronę bramy Jednostki Wojskowej. Wejście do tuneli znajduje się na lewo od drogi, w niewielkim lasku, około 50 metrów od płotu Jednostki. Potrzebne wysokie buty i dobre światło (zalecana czołówka + zapasowe światło).

Szczegółowe plany i opisy pod adresem: http://www.fortyfikacje.eksploracja.pl/fr_tunele_bd.htm

 

2. MONTOWNIA TORPED

 
W trakcie trwania II Wojny Światowej, na terenach Babich Dołów oraz Oksywia naziści stworzyli ośrodek doświadczalny skoncentrowany na unowocześnianiu torped. Kluczowe w ośrodku były dwa budynki położone na dnie Zatoki Gdańskiej. Zaplecze do nich stanowiła nieistniejąca dzisiaj kolejka wąskotorowa łącząca obiekty nawodne oraz budynek techniczny, w których składano prototypy torped. Ten ostatni budynek zachował się w  naprawdę niezłym stanie, ale nie jest nałatwiejszy w eksploracji.
 
Bezpośrednio za garażami widniejącymi na zdjęciu (garaże obok pętli autobusowej, lewa strona ul. Zielonej, patrząc na północ) znajduje się niewielki lasek. W jego poszyciu można zauważyć kilkanaście otworów wentylacyjnych (?) przykrytych betonowymi płytami drogowymi typu Yombo.
 
Garaże mają standardowe rozmiary. Obszerne pomieszczenia za nimi, to ceglano-żelbetowa "piwnica", w której pierwotnie montowano broń mającą służyć wygraniu II Wojny Światowej.
 
Warianty eksploracyjne:
 
1. Latarka/czołówka i zachodzimy na pagórek, by przez kolejne otwory zajrzeć na tyle, na ile sięga światło naszego sprzętu.
 
2. Wyszukujemy otwór, z którego najbliżej jest do dna Montowni, odsłaniamy płytę z betonu i wstawiamy do otworu drabinę (może być pleciona z liny). Należy po wejściu do pomieszczeń uważać na gruzowisko zalegające na dnie.
 
3. Wyszukujemy otwór, który znaduje się w sąsiedztwie drzew, z których można założyć asekurację i wykonujemy manewr zjazdu linowego. Ostrzegam przed szamotaniem się w ceglanych kominach powyżej stropu Montowni. Konstrukcja wygląda generalnie stabilnie, ale licho nigdy nie śpi.

Film z eksploracji wnętrza  zarejestrowany przez dziennikarzy Trójmiasto PL

 

 3. TORPEDOWNIA

 
Pora na Królową Dzielnicy. "Torpedowaffenplatz Hexengrund". 
Słynne betonowe straszydło, znajduje się około 300 metrów od plaży na Babich Dołach.
 
Upiorna w swoim wyglądzie, dostępna dla zdeterminowanych, znana z wypadków przy jej eksploracji.
 
Torpedownia to jeden z dwóch głównych obiektów nawodnych wspomnianego wcześniej ośrodka doświadczalnego. Obiekt znajdujący się przy plaży w dzielnicy Babie Doły, w okresie II-wojennym był wykorzystywana przez Luftwaffe do testowania torped lotniczych. W budynku bliźniaczym znajdującym się na Oksywiu, wykorzystywanym dzisiaj przez JW Formoza, badania nad torpedami akustycznymi prowadziło Kriegsmarine (hitlerowska marynarka wojenna).
 
Pierwotnie oba obiekty posiadały wieżyczki obserwacyjne (tę na Formozie usunięto, na opuszczonej nadal jest ona widoczna). Torpedy wystrzeliwano poprzez specjalnie wydrążony kanał podwodny - z dna obu Torpedowni w stronę poligonu znajdującego się na terenie Zatoki Gdańskiej - dwanaście kilometrów od Babich Dołów.
 
Wyposażenie Torpedowni po Wojnie przejęła Armia Czerwona. Urządzenia techniczne zostały rozebrane i odesłane w głąb Związku Radzieckiego (prawdopodobnie nigdy nie zostały ponownie zmontowane i uruchomione). Do lat osiemdziesiątych obiekt był regularnie wykorzystywany przez płetwonurków wojskowych jako akwen treningowy. W połowie lat dziewięćdziesiątych molo zostało wysadzone przez wojsko i odtąd pojawiają się na nim pojedyńczy eksploratorzy. Pozostałą część roku służy ptakom jako noclegownia:
 
- Na terenie torpedowni gnieżdżą się mewy srebrzyste - opowiada Michał Goć, kierownik Pracowni Zoologii Bezkręgowców na Uniwersytecie Gdańskim. - Zatrzymują się tu także: pliszka siwa, strzyżyk i inne drobne ptaki nielęgowe, które zostają tu na noc. Jednak najwięcej jest kormoranów. Przesiadują tu setkami praktycznie przez cały rok.
 
Warianty eksploracyjne:
 
1. Selfie z plaży z Torpedownią w tle
 
Jeśli nie mamy ciśnienia na łażenie po rozpadającej się betonowo-stalowej konstrukcji pokrytej niemal wszędzie grubą warstwą miękkiego zleżałego guano wszelkiej maści ptactwa, wówczas będzie nam wystarczyć piękno plaży i bardzo ciekawy widok.
 
2. Wpław
 
Warto zabrać:
- buty z gumową podeszwą
- ciuchy na zmianę (na wypadek gdybyś chciał zostać tam na pół dnia)
- do 5 metrów liny (najlepiej wyplecionej uprzednio do drabinki linowej)
 
Nie warto
- płynąć samotnie i bez sprzętu i dać się zabić naturze 
 
Drogę z plaży do Torpedowni pokonuje się pomiędzy wystającymi z wody palami dawnego molo. Przy wysokiej fali jest cholernie niebezpieczne, dlatego operację eksploracyjną zalecam planować wyłącznie przy wyśmienitej pogodzie.
 
Dodatkowo warto wziąć pod uwagę wykorzystanie takiej pianki, w której będzie można bez spiny spędzić w wodzie około 2 godzin. Samo dopłynięcie do Torpedowni może i zajmuje raptem kilkanaście minut - szczególnie jeśli ktoś mocno przewija płetwami (bez płetw nawet pół godziny). Jednak wejście na obiekt, jego obejrzenie z każdej strony i opcja na jakieś skakanie do wody, spokojnie zabierze Ci masę czasu więcej niż się spodziewasz.
 
Wejście na obiekt wymaga umiejętności wspinaczkowych.
 
Najsensowniej jest wygramolić się z wody na niewielki pomost dostępny od północy (od strony zatoki, lewa strona patrząc z brzegu). Rozkminione przez forumowiczów Pomorskiego Forum Eksploracyjnego są dwie opcje wejścia
 
a) Pionową ścianą o wysokości około trzech metrów bezpośrednio z pomostu w górę. W mojej ocenie trudności w tym miejscu nie przekraczają IV w skali wspinaczkowej. Jest to jednak dość psychiczne miejsce, bo poniżej miejsca żywcowania znajduje się betonowy podniszczony murek pomostowy. .
 
b) Na prawo od pomostu. Wspinanie nieco lżejsze dla psychy, bo odbywające się bezpośrednio nad linią wody (deep water solo - link ze strony portalu wspinaczkowego Murki.pl). Jednak trzeba się w tym miejscu skonfrontować z żelazną, podrdzewiałą metalową konstrukcją i możliwością upadku do wody.
 
Zalecane wejście to skok do wody w miejscu uprzednio przenurkowanym. Lot of fun !
 
3. Na sprzęcie pływającym
 
Można pod Torpedownię podpłynąć krokodylkiem, dmuchanym delfinkiem, tratwą komandosów, kajakiem albo promem kosmicznym z opcją lądowań nawodnych. Twój deal jak to ogarniesz, grunt żeby pływało i nie było łatwozatapialne.
 
Wejście na obiekt zalecane jest z tej samej strony co opisane w punkcie 2.
Przy wykorzystaniu wszelkiej maści dmuchańców do pływania zachowaj ultra ostrożność po dopłynięciu pod murek od północy. Słone fale morskie uderzające przez cały rok odsłoniły w kilku miejscach zbrojenie zatopione w betonie. Łatwo tym dziadostwem przebić pływaczki i zostać na obiekcie po wsze czasy... 
 
Zejście z obiektu na sucho wymagać będzie posiadania kawałka liny.


kadr z serialu Czterej Pancerni i Pies - odcinek 8 pt. Brzeg Morza (od 36 minuty)
 
 














Jakkolwiek wyglądała Twoja akcja z Torpedownią, nieopodal jest więcej smaczków militarnych.

 

4. JEDNOSTKA WOJSKOWA KOMPANII RADIOTECHNICZNEJ

Wędrujemy plażą na północ - w stronę Pierwoszyna i Rewy. Pół kilometra od strzeżonej plaży na Babich Dołach, nieopodal granicy piasku zaczyna się płot opuszczonej jednostki. Za nim widać zakamuflowane garaże, budynek dawnej stołówki, opuszczony i zdewastowany magazyn mundurowy z obszernymi piwnicami.

Dziś wszystkie obiekty mają wybite szyby w miksie ze szkłem potłuczonych butelek na posadzkach. Raczej nie jest to miejsce na relaksacyjny niedzielny spacerek z psem. W ogóle opuszczona Jednostka do niedawna była ogrodzona solidnym płotem z zasiekami i widniały wokół tablice z opisem, że to obiekt wojskowy. Dziś tablic nie ma, płot jest pełen dziur i gdzieniegdzie w ogóle trudno ocenić czy to teren udostępniony czy nie. Według relacji ludzi, jeszcze w 2015 ktoś terenu pilnował. Teraz nikogo takiego tam nie widziałem.

Niemniej jednak, cokolwiek zdecydujesz, wiedz że miejsce jest interesujące, ale może kosztować zapłatę manadatu (z tego co wiem a propos przepisów - 500 zł grzywny)
 
Co warto ?
Ano największy z budynków wraz z piwnicami - Magazyn Mundurowy MW.
Wewnątrz swoją obecność zaznaczyli grafficiarze. Nie obeszło się również bez efektu ciekawości złomiarzy - wszystko co dało się ukraść, zostało już dawno stąd wyniesione.

Teren wymaga zachowania czujności, by nie wpaść w żaden kanał techniczny itp. Ciekawie się łazi po piwnicach. Po zmroku miejsce ma nawet walory przyprawiającego dreszczy i serio trzeba koncentrować się na byciu ostrożnym na co i do czego się wchodzi :)
(Film jednego z ciekawskich, który to miejsce zwiedzał w 2015 roku: https://youtu.be/lb5r4pE9S1I)
  

5. DALMIERZ ARTYLERYJSKI 

 
Bateria Flak o kalibrze 105mm (3/249 Marine-Flak-Batterie Amalienfelde) zlokalizowana jest około dwóch kilometrów na północ od dzielnicy Babie Doły. Dojście nałatwiejsze z plaży.
 
W praktyce, po zwiedzeniu jednostki z pkt 4, wystarczy kontynuować spacer plażą w kierunku na Rewę. Jeśli wiesz, czego szukać, trudno będzie Ci ominąć to umocnienie. Jak każde tego typu obiekty, dalmierz posadowiono na naturalnie najwyższym punkcie terenowym (ok 30 metrów npm). Szukaj więc klifu, który wypiętrzy się po twojej lewej.
 
Dalmierz nie jest jakoś spektakularnie wielki. Miejsce jest jednak o tyle dogodne, że tutaj można się wybrać na spacer ze zwierzakiem.
 
Bukier był punktem na liście wydumanych legend militarnych. W połowie lat dziewięćdziesiątych, dwie redaktorki "Wieczoru Wybrzeża" - panie Jajkowska i Abramowicz, tworzył podkoloryzowane relacje z eksploracji Gdyńskich bunkrów.
 
Ta dotycząca niniejszego Dalmierza okraszona była tytułem "Bunkier umierającego słońca". W meritum relacji zapisano: "Na lotnisku w Babich Dołach jest bunkier, w którym przez osiem lat po wojnie ukrywali się Niemcy. Przeżyło kilku, ale po wyjściu zmarili."
 
Gorąco zachęcam do przeczytania całości artkułu - jest sensacyjnie, jest legendarnie, jest nawet "świadek".
 
 
 
Dociekliwych zachęcam by przeszukać archiwum Wieczoru Wybrzeża i dotrzeć do artykułów napisanych w latach 90' przez obie panie - są legendy o tunelach kolejki podziemnej łączącej centrum Gdyni i Redłowa z otworami w ścianie klifu Orłowskiego... Tunelu wiodącym pod całą ulicą długością ulicy Morskiej od Chylonii do Urzędu Miasta... i jeszcze kilka innych kwiatków :)
 
 
Źródła zdjęć:
Torpedownia: wikipedia