sobota, 8 listopada 2014

Nowe Sytuacje

 Byłem wczoraj wieczorem na koncercie Republiki.
Grzesia oczywiście nie było.


7 LISTOPADA 2014 – NOWE SYTUACJE – 30 lat od wydania pierwszej płyty zespołu REPUBLIKA

 W 2013 roku minęło 30 lat od ukazania się legendarnej płyty zespołu Republika ”Nowe Sytuacje”. Debiutancki album z 1983 roku odniósł gigantyczny sukces i odcisnął wyraźne piętno na polskiej muzyce rockowej: umieszczone na nim utwory Arktyka, Śmierć w bikini, Halucynacje, Znak równości momentalnie stały się pokoleniowymi hymnami, nie tracąc przy tym ani trochę na świeżości. Dzięki przemyślanemu, jednorodnemu wizerunkowi (słynne czarno-białe pasy), nowoczesnej, oryginalnej muzyce oraz orwellowskim tekstom Grzegorza Ciechowskiego zespół zaistniał na wiele lat w świadomości odbiorców. Stworzona wówczas konwencja, łącząca ascetyczną formę wyrazu z przejmującymi tekstami do dziś elektryzuje.


Stary skład Republiki. Wystąpili ze wsparciem wokalnym Tymona Tymańskiego i  Jacka „Budynia” Szymkiewicza.
Wokół trasy były oczywiście słowa o kontrowersji.
Fani pytali - Po co to robicie?

Na koncercie odpowiedział sam zespół po odegraniu całego albumu "Nowe Sytuacje"
- Pytacie po co? - Po to.
I zagrali Kombinat.
Sala klaskała.
Prawdziwie.

I w sumie słusznie - bo to był występ bliższy hołdowi dla Grześka, niż jakiś fetysz.
Jednocześnie daje to radość starym Republikanom - bo mogą znowu grać numery, które było nie było, sami kiedyś wymyślili. No i dają radochę fanom - koncert był naprawdę dziarski. Budyń dziki. Ja w sumie odpłynąłem myślami.

A potem w Radio Gdańsk długa audycja do późna z utworami GC, Republiki, nie wiem czy nawet coś nie poleciało z projektu Obywatel.

Re-pu-bli-ka, Re-pu-bli-ka, Re-pu-bli-ka, Re-pu-bli-ka, Re-pu-bli-ka, Re-pu-bli-ka, Re-pu-bli-ka






I jeszcze to samo, trochę ze słabszym dźwiękiem - ale można na nich popatrzeć...

:
-

Szama.pl

Wcale dzisiejszy wpis nie będzie traktował o portalu z opcją zamawiania placka z serem i pieczarką przez internety. Nie. Chociaż pojawi się wątek jedzenia.
Tym razem idzie o wyimaginowaną opowiastkę o wyimaginowej Agnieszce.

***

Sobotnie przedpołudnie. Kacyk. Po śniadanku na tłuścioszka składającego się z menu:
- jajówka na boczusiu z pięciu jajeczek
- kawka z litrem mleczka
- energetyczny litrowy napój pobudzający organizm do działanka
- szklaneczka soczku - bo o zdrowie trzeba dbać.
Agnieszka, wciska w legginsy wielkości worów na kartofle swoje dwa baleroniki. Bierze torebusię, kluczyki od Peugeota 206, zjeżdza windą z drugiego piętra mieszkanka i kręcąc wesoło pupcią na boczki zmierza na parking do swojego przemieszczacza.
Wsiada, odpala Radio Zet, podgłaśnia ulubioną piosenkę Sarah Connor i jedzie 40km/h lewym pasem do stadniny zajebistości.
Oto jest na miejscu po kwadransie - największym i naludniej odwiedzanym Szmat Markt w regionie.
- Ja pitolę - myśli Agnieszka - znowu rozpieprzę całe wynagrodzenie na buty albo sukienusie.

Krótka przechadzka alejką na parterze. Sklep z dodateczkami, buticzek z przecenką na czółenka. Jeszcze Aguś chce wejść do kolejnego... aż tu nagle do jej nozdrzy dolatuje zapaszek z piętra wyżej.
- O kurde! Ależ wyśmienicie pachnie - mruczy pod noskiem podekscytowana na maxa.

Wchodzi na pięterko szybciej niż jadą schody ruchome. Zdyszana staje na open-spejsie z widokiem wielu Żarłodajni hen hen ustawionych po horyzont i myśli:
- Chyba się rubasznie nawpierdalam !

Wali z szeroko rozstawionymi łokciami, napierając siatami na co bardziej chuderlawych człeni w przyciasnych rureczkach i staje w kolejce po ulubione fryteczki.

- Co podać? - pyta nastoletnia, uśmiechnięta, ubrana na czerwono młoda dziewczyna.
Aguś się nieco krzywi widząc tyle uprzejmości wycelowanej w jej głodą mordę z tak uroczego i miłego stworzenia jakim jest obsługująca ją ekspedientka.
- Dwa big sraki z powiększonym wszystkim, ale kola ma być dietetyczna.

W dwie minutki smażenia - od rozmrożonki do optymalnego rumianego burgerka i w chwilę po zapakowaniu w ładne kartoniki dwóch zestawów Max Total, Aguś wali do najbliższego stolika. Stawia swoje dwie siaty z pięcioma parami za małych czółenek i dwiema ładnymi serwetkami oraz fajansowym kotkiem z kolekcji jesień/zima 2014 ze sklepu Dodatki Pierdatki. Podwija rękawy i zasapana wgryza się w pierwszą bułkę. Ta znika pod jej trzęsącym się drugim podbrudeczkiem i szybko zostaje zapchana jeszcze gorącymi frytkami. Po minucie Agnieszka zabiera się za drugą bułeczkę. Ta również rychło teleportuje się do niemałego żołądeczka.
Na koniec Aguś wypija pół litra coli light i nieśmiało, jak najciszej, beka w chusteczkę by nikt nie widział i nie słyszał.


"I wtedy ja siedziałem dwa stoliki dalej."
Zwracam się do mojej dziewczyny
- Wiesz, mam ochotę podejść do tej grubej baby i powiedzieć jej, że przy tym odżywaniu, to jej dupa zaraz osiągnie wielkość Madagaskaru.
- No co Ty ! - mówi moja - Były badania, po jedzeniu z Ściemniodals się nie tyje.

Wiadomo.
Media nie kłamią.


- I w ogóle kochanieńki, to nie szydź z kogoś, kto jest chory.
- Chory? Na co? Na wpierdalactwo urojone?
- Ale może ona jest chora naprawdę?
- Na pewno. Na brak zrozumienia równania SMAŻONE * SŁONE * SŁODKIE ŻARCIE  = WYJĄTKOWO TŁUSTA DUPA
- No ale serio. Może ona chce taka być ?

Hm. O tym nie pomyślałem!
W takim razie jednak szacun.
Ja bym nie chciał wejść w taki deal z apetytem, że mnie wyrucha do wielkości balona w pełni gotowości do lotu. A ona jednak daje radę.

Aguś nie wiedziała o rozmowie ludzie siedzących "dwa stoliki dalej" i o całych rozważaniach Wszechświatu.
Wstała, otarła buźkę z keczupiku i poszła do Peugeota 206 z siatkami upchanymi nowymi Pierdołkami i Czółenkami.
Wieczorem leci Voice of Kraj i coś jeszcze, gdzie fikają i pajacują akrobacje różne dziwolągi.
Te takie najfajniejsze programy w popularnych stacjach TV w najlepszym czasie antenowym. Tak ! Dokładnie te z tłem w postaci zupełnie nie reżyserowanej, autentycznej w reakcjach publiczności zasiadającej w studio.
 - Będzie okazja pośmiać się z oszołomków. - zahitotała do siebie Aguś - Eh, życie w fotelu to jest jednak takie wesołe.

czwartek, 6 listopada 2014

Swego nie znacie...


 
Dzisiejsze rodzime narzekactwo zwykło kręcić się wokół tematu pieniądza.
Zwala się winę na rząd za złą gospodarność krajowym budżetem.
Obarcza odpowiedzialnością za niskie dochody cały ten "cholerny kapitalizm".
Wszystko źle, tylko ja jestem uczciwy i dobry. 
Wiem to, bo przecież siedząc w fotelu mam świetną pozycję obserwacyjną.


Zaczytywałem się do pewnego momentu w artykułach portalu "Nowa Konferederacja".
Światłe, rześkie spojrzenie na faktyczną rzeczywistość - myślałem.
Lepsze to niż Onety z bełkotem i gromem reklam, Gazeta.pl z wątpliwym Michnikiem czy Newsweek z przedrukiem tego co napisali inni...

W listopadzie odpalam stronę miesięcznika internetowego N-K i znajduję kolekcję artykułów o tym jak pozwalamy by z kraju wypływały nam Nasze pieniądze. Jak to Rząd pozwala na ucieczkę kasiory Kowalskiego do Hermana i Ingrid.
Jest tam masa mądrych spostrzeżeń, ale wnerwił mnie ton bezradności i malkontenctwa.



A może nastała już pora nauczyć się jak w tym kapitalizmie żyć JAKO OBYWATEL?
W porównaniu z Zachodem, funkcjonujemy w tym systemie relatywnie krótko.

Nasi sąsiedzi od "naszego nowego początku 1989r." pływają w regułach kapitalizmu jak Szczupaki albo Węgorze. Wobec nas, zagubionych duszyczek urastają do roli Rekinów Żarłaczy. Wiedzą z kim żerować a z kim nie oraz jak ustalać swoją pozycję dominujących Drapieżników.

My od 1989 roku ewoluujemy od Ikry i trzeba to sobie uświadomić.
Dziś możemy pozycjonować się gdzieś pomiędzy:
- Karasiem Pospolitym (odżywia się bezkręgowcami, żyje w mulistym dnie)
a
- Pstrągiem Potokowym (Młode osobniki zjadają larwy owadów i skorupiaki. Dorosłe zjadają głównie ryby i owady. Przystępując do tarła nie przestaje się odżywiać, powszechny jest również kanibalizm.)

Jeśli mamy zamiar w tym ekosystemie zajmować pozycję wysoką, trzeba grać kartami, jakie rozdaje Kapitalizm. Trzeba umieć pływać.

Nie mam tu na myśli jakiejś makroekonomii i kosztownych inwestycji.
Chodzi o proste rzeczy, ale z POTĘŻNĄ doniosłością.

Co cechuje przedstawiciela społeczeństwa Niemieckiego albo Francuskiego?
PROTEKCJONIZM gospodarczy.

Jeśli Niemiecki koncern ma wybrać ubezpieczyciela - najczęściej wybierze Allianz, bo ten jest notowany na giełdzie we Frankfurcie nad Menem.
Jeśli Francuski, pewnie weźmie Axę, bo ta jest notowana w CAC40 z francuskiego indexu.
Oczywiście jeśli w/w firmy sprostają stawkom konkurencji...
Nie miejmy złudzeń. Mało kto chce przepłacać, bo produkt jest rodzimy.
No tak, ale dlaczego Allianz czy Axa nie miałyby sprostać oczekiwaniom swojego obywatela?
Skoro klient sam prosi o dorównanie ceny konkurencji?
Kto myśli, że to nie działa niech pierwszy walnie hejtem !
A próbowaliście?
Zapytajcie brokerów ubezpieczeniowych. Dziś PZU potrafi na maxa dawać radę.


Wrócę jednak do tematu.
Jeśli Niemiecki koncern ma wybrać przewoźnika - najczęściej wybierze Schenkera, DHL, Rhenus Logistics albo Dachsera.
Jeśli Francuski, pewno zdecyduje się na Gefco albo co najwyżej na Holenderski Raben, byle nie dać zarobić Niemcom !

Tak samo jest z bankami, farmaceutykami, oponami, alkoholem, materiałami budowlanymi a nawet handlem detalicznym. Wszystkim.
Nie mówię, że już nikt na Zachodzie nie kupuje chińszczyzny i wszyscy są tacy uczciwi wobec swojego kraju i jego siły produkcyjnej. Reguły nie są żelazne.

Chodzi jednak o to, że jak pojedziesz do Bonn to częściej mijać Cię będzie Audi albo BMW prowadzone przez uśmiechniętego emeryta niż Peugeot, Renault albo Citroen.
Odwrotnie w Toulouse czy Lyon.
Bo to ICH rodzime marki i trzeba je WSPIERAĆ i być z nich DUMNYM.
Tak myśli przeciętny obywatel na zachodzie.
Bo on wie, że te pieniądze wydane na SWOJE produkty wydaje SWOJEMU rodakowi, że one do niego wrócą w tej czy innej postaci.

My w wyborze samochodów takiego wyboru nie mamy....
Ale czy we wszystkim tak jest?


Ostatnio zaliczyłem remont mieszkania z wymianą kuchni.
Zastanawiałem się w jaki będę musiał wejść debet, żeby kupić zestaw wypasionego Boscha.
Moja dziewczyna  - ale po cholerę takie drogie?
Odpowiadam - bo jakość, marka, bezawaryjność i tego typu duperele.
Ona - tańsze marki nie ustępują.
Poczytałem i ma rację. I wtedy przypomniałem sobie, że PRACA U PODSTAW zmienia rzeczywistość.

Wybór był więc oczywisty - bierzemy markę rodzimą, wszystko zamawiamy z firmy Amica.
Bo to jedyne stricte polskie przedsiębiorstwo.
I nie robią bubli.
A jeśli się zepsuje - przynajmniej wiem, że idę do swojego z Gwarancją.



Dziś rano czytam też sobie o zegarkach.
Coś tam o jakichś sporach w wyborach pomiędzy Japońskimi brandami typu Seiko a tymi Szwajcarskimi.
Nie, nie kupuje dzisiaj żadnego zegarka, ale jak tak sobie to czytałem - myślę, hej - sprawdź czy są jakieś polscy producenci!

I niespodzianka. Są i to naprawdę fajni.


Mogę kupić stylowe zegarki z rodzimej manufaktury z Zielonej Góry pod brandem POLPORA - mechanizmy są kupowane u Szwajcara, ale design i produkcja są nasze.
Te zegarki wyglądają naprawdę kozacko.


Mogę też wesprzeć nowy brand XICORR (czytany Sikor), który stylizuje tarcze w kierunkach motoryzacyjnych i nautycznych.


Akurat z ich "stajni" nic mnie nie porywa - bliżej mi do Polpory, ale ten nowoczesny look może się bardzo podobać i mieć słuszne wzięcie.

 
Wreszcie mogę pójść w produkcje mocno Vintage marki COPERNICUS, który nawiązuje wzornictwem do produktów dawnych zakładów z Błonia.
Umówmy się, że lepszy Copernicus na dłoni niż przepłacony Szwajcar w szufladzie.



Nie kupuję zegarka dzisiaj, ale to nie oznacza, że nigdy nie wydam na to pieniędzy.
Jeśli postanowię zanabyć jakiś, będzie to produkt POLSKI.
Chcę dbać o NASZE i chcę aby ZŁOTÓWKI wydał pracownik naszej manufaktury na inny produkt, też z polskim pochodzeniem.

Rozglądajmy się za naszymi producentami, za prawdziwie naszym kapitałem, a wszystkim będzie nam się lepiej żyło.
Takie są rzeczywiste prawidłowości ekonomii i trzeba zacząć je respektować.
Jeśli wydamy pieniądz na swojego, ten pieniądz wróci - prędzej niż później.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Byłem w lesie


 

Generalnie myśl o poszukiwaniu skarbów zawsze mnie jarała.
Jarają mnie historie o tajemniczych tunelach, miastach podziemnych, grotołażenie, bunkro-zwiedzanie i tego typu aktywności.

Dlatemu bardzo lubię Geocaching.

Za wikipedią Geocaching to:

gra terenowa użytkowników odbiorników GPS, polegająca na poszukiwaniu tzw. skrytek (ang. geocache) uprzednio ukrytych przez innych uczestników zabawy. Ukrywane przeważnie w interesujących miejscach skrytki zawierają dziennik odwiedzin, do którego wpisują się kolejni znalazcy, a także drobne upominki na wymianę. Lokalizacja miejsca ukrycia skrytki przekazywana jest przez jej założyciela innym uczestnikom gry poprzez wprowadzenie współrzędnych geograficznych w jednej ze specjalnych internetowych baz danych, tzw. serwisów geocachingowych.


Jako, że rehabilituję trochę organizm po małym zakręcie zdrowotnym, dzisiejsze przedpołudnie spędziłem na powietrzu. Jednocześnie szukałem skrytek :)





Zabawa to jest przednia. Można głowę dotlenić. Po drodze łazi się na przykład po lasach, szosach, ścieżkach nieopodal rzek, przy jeziorach czy zacnym źródle wodnym - w tle wszystkiego koniska żrą trawoszcza, dzięcioły rąbią głowami w drzewa i woda rześko plumka :)















By na końcu tęczy znajdywać takie zawiniątka w korzeniu drzewa.
 
Albo przy kamieniu takie małe coś:




***


W trakcie wojaży odwiedziłem kilka miejsc, które mogą sprostać turystycznym aspiracjom jaraczy ognisk albo łapaczy rybów :)








Jedna z dzisiejszych skrzynek Geocachingowych namawia znalazców aby przy okazji powrotu do domu, zabrali z jej zawartości worek na śmieci i trochę uprzątnęli planetę. Poczułem się dostatecznie zachęcony, czego efektem jest takie oto coś w bagażniku auta:


Na koniec wycieczki zatrzymałem się przy tablicy upamiętniającej zwycięstwo Polski nad Zakonem Krzyżackim.





Dzień zakończyłem w Piaśnicy. 
Pojechałem tam, by nie tyle wspominać straszliwe zbrodnie hitleryzmu, ile w duchu podziękować przodkom, za to że tak głośno wołali "Niech żyje Polska!".
Dzięki nim, kraj mamy doprawdy piękny.
Cześć Poległym.