środa, 31 sierpnia 2016

Zabawy z drewnem - renowacja krzesełka

 
Ten wpis nie będzie jednym z tych o spektakularnych renowacjach.
Ot, zauważyłem, że moje garażowe krzesełko od wszystkiego jest po prostu okrutnie zaniedbane.


Chybotliwe, popękane z wierzchu, pozdzierane z każdej strony. Gdyby nakręcić o nim kreskówkę w wersji "meble żyją" pewnie zebrałbym srogi opiernicz.

Oceniłem, że operacja renowacyjna nie zajmie mi pół roku, więc mogę spróbować przywrócić mu jako taką estetykę gdzieś tam w międzyczasie.

Renowację robiłem jednak wyłącznie w chwilach, gdy naprawdę miałem na to ochotę i wyszło, że całość została podzielona na bardzo długie raty.

Najpierw zeszlifowałem ręcznie popękane siedzisko.
Papier ścierny niby coś tam likwidował, ale warstw farby było na nim kilka i nie bardzo docierałem do rogów przy oparciu. Przy okazji tego, solidnie pozdzierałem paluchy i kilkakrotnie zawyłem w myślach, że stolarz ze mnie gorszy niż z koziej du...

Nie planowałem jakiegokolwiek demontażu elementów składowych krzesła. Zauważyłem jednak, że ów kłopotliwy w renowacji blat ze sklejki, tak naprawdę jest przybity na jakieś takie chude gwoździki i wystarczy trzy razy stuknąć młotkiem od spodu. Ciach, puściło. Wstąpiły nowe nadzieje.

Mając już nieco dość próby usunięcia farb z wierzchu płaskiej sklejki, pożyczyłem któregoś wolnego popołudnia szlifierkę taśmową od sąsiada. Założyłem na szlifierkę papier 60-tkę i po prostu pozbyłem się kłopotliwej farby. Szlifierka w minutę załatwiła problem, z którym ręcznie walczyłem przez kilka wieczorów.

Przy tej samej okazji naprędce przeleciałem papierem 80-tką krawędzie oparcia, z których na płaskich powierzchniach nie mogłem usunąć głębszych miejsc w które wdarła się farba.
Elektronarzędzia rulez!

W dalszej renowacji trzeba było coś postanowić w temacie chybotliwości ramy krzesła.
Okazało się, że przy jednym z połączeń lamelowch na osi przód-tył puścił stary klej do drewna.

Jednej strony nie podkleję bez pełnego dojścia do wszystkich elementów. Nie było więc innej rady, jak tylko puścić ponownie w ruch młotek do drewna i rozkleić ramę krzesła.

Do rogów połączeń drewnianych ramy krzesełka docierałem za wykorzystaniem dłut i pilników. Miejsca szersze traktowałęm papierem zwijanym w kostkę. Zeszlifowałem całość i zabrałem się do montażu puzzli z powrotem na swoje miejsca.

Pęknięcie w poprzek blatu sąsiad był uprzejmy skleić mi klejem do drewna (miał lepsze ściski stolarskie).
Po zespoleniu ramy, blat siedziska postanowiłem także do reszty przykleić zamiast traktować tego malucha gwoździami czy innym żelastwem.


Skoro nie ma potrzeby bicia gwoździem, nie bij ! :)

Po sklejeniu krzesełko zostało odpylone wilgotną szmatką i po przeschnięciu wyglądało tak:


Wiem, nie było perfekcyjnie. Ale na tamtym etapie byłem z siebie mimo to całkiem zadolony.

W gratach garażowych miałem końcówkę lakierobejcy w kolorze machoniowym i nie zawahałem się jej zużyć.
Jako, że to nie mebel na wystawę, ale raczej użytkowy sprzęt do garażu, odpuściłem sobie kombinowanie z bejcowaniem czy olejowaniem.

Po drugim malowaniu lakierobejcą krzesełko wyglądało tak:

 
Po przeschnięciu, trochę kręciłem nosem na otrzymane wybarwienie.
Ostatecznie jednak, drugi raz tego samego nie mam ochoty zeszlifowywać :)
 
 
Co można było lepiej i inaczej?

Po pierwsze, ubytki w wierzchu siedziska. Można było potraktować szpachlą do drewna jeden z odprysków widocznych na zdjęciach oraz zalepić dziurki po małych gwoździach.
Na etapie działania z renowacją nie byłem świadomym czytelnikiem poradników majsterkowiczów, którzy różne poradniki zamieszczaja na swoich blogach... dlatego nawet nie byłem świadom jak łatwe jest wypełnianie takich ubytków. Przy najbliższej okazji na pewno z tego skorzystam,

Po drugie, nie dysponowałem szlifierką oscylacyjną w kształcie delty. Niesłychanie trudne jest docieranie do wszystkich rogów i rożków. Nadal takiego cuda nie mam na stanie garażowym, ale wspominając tę renowację, ciągle myślę o jej zakupie :)

Ciekaw jestem opinii dla pomysłu takiej renowacji.

PS: mam jeszcze drugie krzeseło - możliwe, że je ogarnę lepiej niż pierwsze.

wtorek, 30 sierpnia 2016

Zabawy z drewnem - Ścianka ozdobna


Generalnie to od zawsze lubię mapy i ostatnio coraz bardziej lubię zabawy w drewnie.
Z tych dwóch, zrodził się pomysł takiej oto ścianki ozdobnej:


 

Materiały wykorzystane w realizacji:


- kilkanaście desek
- lakierobejca
- wkręty do drewna
- listewki montażowe
- 2 solidne zawieszki meblowe
- wyżynarka
- papier ścierny
- wydruk mapy świata (2*A1)
- frezarka ręczna
- cierpliwość

 

Historia wykonania:

Któregoś popołudnia po robocie podjechałem do tartaku i kupiłem na wyprzedaży dechy tarasowe.
Następnego dnia przyciąłem zaokrąglone szczytówki za wykorzystaniem wyżynarki (nie miałem wtedy piły tarczowej) i same dechy przeciąłem na pół.

Dechy po takim przygotowaniu zeszlifowałem, odpyliłem szmatką nasączoną wodą i po przeschnięciu pomalowałem lakierobejcą.

Potem jeszcze dwa kolejne malowania i materiał był gotowy do skręcenia.

Użyłem do tego trzech cieńkich listewek, wkrętarki i wkrętów do drewna.

Popełniłem przy tym mały błąd, bo cieńka deseczka na tył miała tendencję do pękania.

Najlepiej w takich sytuacjach planowane punkty łączeń wkrętami wcześniej przewiercić niewielkim wiertłem.

Później zaczęły się kłopoty w przenesieniu konturów świata na drewno (z zachowaniem skali i proporcji). Ktoś ambitny mógłby po prostu całość przemalować ze wzoru.

Ja postanowiłem wyszukać w internecie pliki, które graficy od wydruków większych gabarytów jakoś byli w stanie okiełznać. Podjechałem do punktu ksero i poprosiłem o wydruk całości podzielonej pionowo na dwie karty formatu A1


Dalszy etap prac nieco spowolnił realizację.

 

Wycinanki !

Najpierw próbowałem nożyczkami. Wychodziło to bardzo niedbale.
Potem nożykiem do tapet. Wychodziło kwadratowo i nieskładnie.



Z dna sprzętów do zabaw w garażu dojrzałem małą frezarkę do prac modelarskich, którą kupiłem jakiś czas temu w ramach promocji w Lidlu.

Na przegubie frezarki instaluje się niewielkie frezy i ściernice i można rzeźbić robotę precyzyjną.

Ze wszystkich cudów świata załączonych do zestawu frezarskiego, najwydajniejszy do wycinania papieru okazał się wąski szpic z diamentową pokrywą ścierną. Robota frezarką zajęła sporo czasu, bo przegub frezarki drgał niemiłosiernie i ręce wytrzymywały tak około godziny roboty na raz. Ostatecznie jednak, urządzenie dało radę i szablon wyszedł bardzo dokładny.




 
 
Po okiełznaniu papieru, gotowy szablon podkleiłem taśmą malarską i po kolei malowałem fragmenty farbą w spreju.
 
I to by było na tyle. Efekt końcowy po zawieszeniu w sypialni:
 
 
 
Co sądzisz o takim pomyśle i jego wykonaniu?

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Opowiadania bez tytułu - cz. 3

Dwa dni później, Czerwone Wierchy, Tatry


Wymijał turystów mozolnie wspinających się od Wyżniej Kiry Miętusiej w Dolinie Kościeliskiej, przez Adamicę do szczytu Ciemniaka. Połowa drogi, dziewiąta rano, na szlaku jest już tłumnie i zadziwiająco ciepło jak na tę porę dnia. Przystanął by zetrzeć pot z czoła i zalać gardło wysuszone kacem.
- Więcej nie piję w pociągu.
Mózg ciągle atakuje go pytaniami o to czy właściwie rozwiązał zagadkę i o potencjalną zawartość skrytyki. Czy czas był dla niej łaskawy? Czy przetrwała srogie tatrzańskie zimy? Masa pytań bez odpowiedzi.
Wyminął sapiącego grubasa, który w sandałach atakował dwutysięcznik. Koledzy taterniccy zapewne nazwali by go po swojemu, mianem klasycznego "pizdochuja" górskiego. Dobromir jednak nigdy nie był przesadny w ocenach. Generalnie w ogóle nie ruszały go białe kozaki na Giewoncie, strzelanie dziubka w stronę kija do selfie czy fotografowanie kiełków bambusa w knajpie dla vegańskich ultrasów i postowanie ich na Instagramie dla fejmu. Niech każdy robi jak tam czuje, o ile nie szkodzi swoim zachowaniem reszcie planety. Minął kolejnego partyzanta wysokogórskiego upstrzonego Quecheuą i stuptutami, z branzoletą z paracordu, Camelbag-iem i okularami słonecznymi od Navy Seals z kolekcji wiosna/lato rok bieżący. Koleś akurat zamotał się z nawigacją i nerwowo potrząsał telefonem.
- Zombie nation może trochę razić - pomyślał Dobromir - ale komu i czemu taki człowiek szkodzi.
Ruszył ostro w górę. Szlak podchodził coraz stromiej, więc udawało mu się szybciej pochłaniać kolejne metry przewyższenia. Powyżej skały zwanej Piecem, miejsca w którym wielu turystów przystaje by coś przegryść i ochłonąć w słońcu, niebo zdaje się, że gdzieś w oddali przeszył blask pioruna. Dobromił rozważał czy od wysiłku nie miał przypadkowego omamu słuchowego. Po chwili jednak dźwięk gnającego przez góry potężnego wyładowania atmosferycznego definitywnie rozwiał wątpliwości.
- O ja jebię!
Maszerujący przed nim w górę turyści zatrzymali się nagle i spojrzeli na niego, po czym rozpoczęli kłótnię na temat odwrotu.
- Mariola, nie rób scen, daleko stąd zagrzmiało.
- Dobrze wiesz jak się boję burzy.
W sekundę później ciszę przeszył grzmot silniejszy niż poprzedni.
Panną zatrzęsło. Tym razem dźwięk zabrzmiał dużo bardziej złowieszczo niż poprzedni. Jej facet nagle zwątpił i po prostu potwierdził jej oczekiwania.
- Dobra, masz rację, spadajmy na dół na piwo.
Trawa dotąd spokojna zaczęła się żwawiej kołysać w rytm wmagającego się wiatru. Dobromir postanowił nie odpuszczać wspinaczki. Kilkanaście minut później, już w partiach podszczytowych, nic nie przypominało wakacyjnej sielany, która panowała przez cały poranek na ponadtatrzańskim niebie. W oddali obraz prezentował się upiornie. Niebo przepasały szaro-czarno-granatowe formacje chmur o przeróżnych kształtach. Całość przypominała antycznego potwora, pochłaniacza granitowych szczytów, turni i turniczek.
Dotąd tłumne ścieżki opustoszały na całej długości. Ostatnie niedobitki właśnie zakasały kiece i czym prędzej gnały w dół szlaku. Na szczyt wszedł sam, wokół żywej duszy. Teraz on także bardzo debatował sam ze sobą nad sensem przedsięwzięcia. Zagrzmiało na sąsiedniej grani od strony Słowackiej. Czas gra tutaj kluczową rolę. Rzucił rękawicę losowi i pognał na wyścig z naturą. Minął biegiem tabliczkę z opisem wysokości Ciemniaka i zbiegł ramieniem odchodzącym w stronę południową. Walka z wiatrem zaczęła się natychmiast po przekroczeniu linii szczytu. Zdążył w karkołownym zbiegu wyjąć nieprzemakalną kurtkę. Zaczął zacinać deszcz. Na oko ocenił, że łącznie zostało mu góra kilka minut przed nadciągnięciem Armagedonu.
Dostrzegł miejsce, które oddawało swoim kształtem poszukiwaną "Szczerbę". Błyskawicznie dopadł niewielkiej przełączki i stanął na krawędzi.
- O kuuurwa. - zaklął gdy dojrzał co znajdowało się poniżej rzeczonej Szczerby.
Wąski żleb opadający stromo w dół. Widok przypominający gigantyczny bobslej, tyle że spadzisty dużo bardziej niż pola startowe dla zawodników. Widok kompletnie niezachęcający do eksperymentowania z gimnastyką bez asekuracji. Emocje wzmógł porywisty wiatr w plecy. Dobromir ledwo ustał na nogach. 
- Teraz albo nigdy. I tak jest totalna dupówa.
Wychylił się i opuścił ciało na wapienny występ skalny. Palcami nogi strącił kilka kamyków. Te z łoskotem zwaliły się w urwistą przepaść. Stanął koniuszkiem prawej nogi na porowatą skałę i opuścił się całym ciałem pod przełęcz. Ciszę ponownie przeciął ryk pioruna.
- Ty świrze - rozejrzał się wokół - Co Ty robisz na niemal dwóch tysiącach metrów, poza szlakiem, w trakcie burzy, wisząc na drążych łapach nad przepaścią???
Poniżej grani zrobiło się nieco mniej wietrznie, ale za to deszcz się wzmógł i jego lewa noga zatańczyła na mokrej skale. Na moment stracił oparcie i rękoma wpił się w niepewne chwyty. Wytrzymał szarpnięcie ciałem i jeszcze bardziej stracił na animuszu. Zrozumiał natychmiast, że to zły moment na wątpiwości i debatę z własnych strachem.
- Ok, Ok. Jestem dwa metry poniżej grani. .
Jeszcze raz rozejrzał się po wszechobecnym luźnym rumoszu skalnym.
- Jednak nie Ok, Nic tutaj do cholery nie ma !
Może metry liczono w tamtym czasie jakoś inaczej? A może po prostu jakaś lawina trzydzieści lat temu porwała coś co ukryto w tej skale? Niżej jest jeszcze bardziej zerwiście niż w obecnym miejscu. Nosz cholera, drugi raz tu nie przyjedzie. Zamknął oczy. Wdech, wydech. Masa deszczowej wody spływa środkiem twarzy. Dość paniki, spokojnie. Bez patrzenia w dół wyszukuje samą stopą jakiegoś stopnia poniżej. Przez moment noga dynda w powietrzu i prawie giną ostatki szalonej nadziei. Noga natrafia na coś. Pod przewieszającym się załomem skalnym stopą znajduje płaską platforemkę. Schodzi. Miejsce jest w miarę płaskie i naprawdę stabilne. Okazuje się, że dociera pod niewidoczny z góry niewielki okap skalny. Zagląda pod przewieszającą się nad nim skałę i od razu dostrzega grafitowego kamlota wrażonego w głębię. Miejsce jest na tyle korzystne, że da się pod załom w całości wgramolić. Może formacja nie chroni przed całym deszczem, deszczem zacinającym poziomo, skośnie, pionowo, z zaskoczki, z podwiewki, ale ostatecznie jest wcale nieźle i całkiem bezpiecznie. Kuli się pod skałą i chowa głowę pod mokrym kapturem. Burza daje się jeszcze we znaki przez kilka minut, lecz jak każde wyładowanie, wkrótce potem po prostu odchodzi.
Zza chmur wychodzi promień słońca. Jest czas na ocenę sytuacji. Dobra, cały i zdrów, brak dziur w głowie. Wyjmuje z plecaka folię NRC i ubiera się w nią nakładając na wierzch przemoczonej kurtki. Czas na odpowiedzi.
Odchyla bazaltową skałę. Skała jest wyraźnie różna od ją otaczających. Uśmiecha się do siebie, gdy dostrzega za kamlotem zapas zleżałych świec, nieco nadgniłą linę konopną - na oko jest jej kilkanaście metrów - oraz przerdzewiałą, aczkolwiek wciąż całą metalową skrzynię. Łapie za metalowe ucho wyglądające w całej konstrukcji jako na najmniej przeorane rdzą. Pierwszy plan to obejrzeć zawartość na górze, w bezpiecznym miejscu. W ostatniej chwili przed podjęciem depozytu i wyjściem z nim nad urwisko skrzynia zaczyna się rozsypywać. Osz cholera ! To zly pomysł. Całość na pewno nie wytrzyma i pierdyknie z łoskotem w dół. Poza tym wachlowanie się na śliskim wapieniu z jedną ręką wyłączoną ze wspinaczki jest zaiste karkołomnym pomysłem. Siada ponownie pod załomem i rozchyla uszkodzone wieko znaleziska.

piątek, 26 sierpnia 2016

Opowiadania bez tytułu - cz. 2

Noc z rozkminą w M2


Mrok w pokoju rozjaśnia jaskrawe światło ekranu laptopa. W tle leci płyta Tool-a. Dobromir stoi na progu balkonu na boso i jara papierosa. Układa w głowie układankę. Prawdę mówiąc, spodziewał się czegoś więcej po zawartości skrzyni. Wewnątrz odnalazł pusty notatnik i kartkę z pogmatwaną szaradą słowną. Wyjął zeszyt i przy biurku z papierosem tlącym się w kąciku ust zaczął nerwowo rozrysowywać dane wyciągnięte z zawartości skrzyni:

1. Notatnik jest z epoki, ale praktycznie nieużywany.
2. Wewnętrzna strona okładki, strona pierwsza, lewy górny róg nosi napis "III z".
3. Reszta kartek notatnika jest czysta. Sprawdzić czy zawierają niewiedzialny atrament.
4. Do okładki na końcu doczepiona połowa kartki z zesztu w linie. Skrawek jest zapisany niebieskim atramentem, polskie pismo, niedbałe. Kartka poplamiona - najprawdopodobniej krwią. Treść:

"Skrytka kurierów przy ich ścieżce, poniżej szczerby, ale powyżej blatu. Jeśli nie chcesz runąć, wychylaj się czujnie.
Dwa metry pod szczerbą wyraźny bazalt pośród wapieni."

Zgasił papierosa. Zanim uda się ustalić o co chodzi z szaradą słowną, najpierw trzebaby coś założyć w temacie akronimu z pierwszej strony okładki. W zwykłych okolicznościach, takie oznaczenie mogłoby znaczyć cokolwiek i pozostać tajemnicą nieodgadnioną już na zawsze. Przyglądając się jednak zagadce przez pryzmat tego gdzie i w czym się znajdował notatnik Dobromir praktycznie nie ma wątpliwości - Chodzi o komórkę Abwehry o kryptonimie III z.

Wiedza o Abwerze jest powszechnie znan głównie dzięki Hansowi Klossowi. Jednak w rzeczywistości, wywiad i kontrwywiad w wykonaniu superszpiega pochodzącego z Kościerzyny nieco odbiega od faktycznych standardów organizacji wywiadu niemieckiego. Abwehra stanowiłą doskonale rozwiniętą machinę wojskową. Nie miała tylu ułomności, ile przedstawiono w sensacyjnym serialu. Nie była też tak chaotyczna, że każdy oficer był człowiekiem od wszystkiego. Każdy fukcjonariusz Awbery, jakby dzisiaj o nich powidzieć, przynależał do któregoś Wydziałów. Wydziału I - zagranicznego. Odpowiedzialnego za sabotaż i zadania specjalne Wydziału II, lub też komórki realizującej zadania kontrwywiadowcze i antyszpiegowskie z Wydziału III. Nikogo nie powinno też dziwić, że Wydziały były wyspecjalizowane w swoich szczególnych zadaniach i że każdy identyfikowały odpowiednie Podwydziały. Dla Wydziału III były to:

W - od Wermachtu - ustalający, kto sabotuje własne szeregi
Wi - od Wirtschaftu - sekcja od nadzoru nad pracownikami i więźniami przemysłu zbrojeniowego
Kgf - od Kriegsgefangenen - skurczybyki od przesłuchań w obozach
Z - od zwalczania szpiegostwa cywilnego

"III z"
Co o nim wiadomo? Właściwie niewiele. Podwydział określany jest w literaturze przydomkiem „państwo w państwie”. Funkcjonariusze aparatu zaprogramowanego do używania wszelkich środków do tłumienia oporu wobec Rzeszy, upoważnieni do ochrony interesów Fuhrera bez względu na koszty. Przesłuchiwanie, areszt i wyroki śmierci – wszystko wykonywane adhoc bez względu na rangę. Najważniejsza była ochrona zamierzeń Wodza. Wiadomo dziś, że III z opłacało szpiegów, korzystało z Gestapo jak ze sługusów, według historyków współpracowało liniowo z przyboczną strażą samego Hitlera - z SD. Jeśli znaleziony w skrzyni notatnik należał do oficera podwydziału III z, dołączona do pustego notesu naddarta kartka może mieć wysoką wartość historyczną.

Co zatem wiadomo o drugowojennej obecności Abwery w ogóle na terenach dzisiejszego zachodniopomorskiego?

Pisma historyczne wspominają o Rejencji Koszalińskiej Wydziału I, o działalności III Kgf w obozie jenieckim Kłomine – z niemiecka Oflag II D Gross-Born. O niewielkiej delegaturze w Pile i kilku pomniejszych placówkach – głównie podlegających pod Wydział Zagraniczny. W papierach jest mało w ogóle o "III z". Dla zachodniopomorskiego nie ma w ogóle nic. Co zatem robi starannie ukryty pusty notatnik III z w glebie pod Bornym Sulinowem? Po kiego wała ktoś zadał sobie tyle trudu z jego ukryciem?

Z głową pełną przemyśleń Dobromir podjechał do całodobowego monopolowego po cytrynę i waciki do uszu. Zaskoczona sklepowa przywitała go chłodno i z rozespanymi oczami. Nie bardzo potrafiła zrozumieć, dlaczego ktoś w środku nocy kupuje u niej takie właśnie artykuły. Wracał do domu stale trzymając jedną ręką w kieszeni, na notatniku.

Co zaś do notatki. Na logikę pradopodobnie chodzi o jakiegoś biedaka, który dostał się w szpony machiny niemieckiej i nie wytrzymał na przesłuchaniu. Pismo wydaje się być sporządzone przez pobitego człowieka, pisane ręką mocno zranioną. Litery wyglądają jak by zostały napisane przez dziecko. Dzieci jednak nie znałyby nterminów w rodzaju "szczerby" albo nazw skał typu "bazalty". Nie w trakcie trwania II Wojny Światowej, w dzisiejszym Zachodniopomorskim, gdzie maksymalnie co można spotkać w postaci litej to bruk uliczny, rzeczne otoczaki, kamienie polne i głazy narzutowe przytargane przez lodowiec.

Dobromir usiadł na drewnianym krześle znalezionym w starych koszarach i przysunął się do biurka by zapalić lampkę z mocnym światłem. Potrząsnął dwukrotnie zapalniczką Zippo z grawerunkiem z napisem: "dla nieustającego w poszukiwaniach Dobrego" i odpalił kolejnego papierosa. Wysmarował wacik sokiem z cytryny i posmarował jedną z pierwszych kartek notatnika. Wpił wzrok w kartkę i z zapartym tchem wypatrywał pojawienia się pisma.

- Nic z tego, stary. Langdonem to Ty nie będziesz. Fałszywy trop.

Dopalił papierosa, otworzył laptopa i przepisał na czysto pojedyńcze zdania z poplamionej krwią notatki.

"Dwa metry pod szczerbą wyraźny bazalt pośród wapieni".

Zastanowił się. W ogóle trzeba założyć, że chodzi o lokalizację w Polskę. Wapienne jeziora nieopodal Szczecina odpadają z uwagi na cały kontekst. Musi zatem chodzić o południe.
Wapienne skały mamy na Jurze, w Górach Świętokrzyskich. Wapienne pagórki na Lubelszczyźnie i Roztoczu, Tatry oraz Pieniny. Niemały kawał terenów.

"Jeśli nie chcesz runąć, wychylaj się czujnie."

Zapewne chodzi o duże przewyższenia a nie dwudziestometrowe podkrakowskie skałki.

"Skrytka kurierów przy ich ścieżce"

- Wątpię by chodziło o kurierów partyzantki leśnej. Jeśli już, chodzi o przenoszenie meldunków przez granicę.

To brzmi sensownie. Zatem Tatry. Wszędzie indziej jest nisko albo nie było w tym miejscu Granicy. Przynajmniej nie na dłużej.
A skoro Tatry, to tylko Zachodnie, a te przecież były znane jako kanały przerzutowe dla ludzi i broni.

Dobromir uruchamia przeglądarkę i wpisuje w Google:

Tatry Zachodnie, kurierzy, druga wojna.

Wyskakują linki. W jednym z opisów:
"W graniach tatrzańskich znajduje się wiele przełęczy, które odgrywały ważną rolę w ruchu komunikacyjnym i handlowym, a także dla przemytników".

Wiele przełęczy.
Zgasił papierosa, podszedł do lodówki i wyciągnął z niej puszkę Cherry Coke oraz zeschnięty kawałek wczorajszej pizzy. Przeszperał wierzch szafki stojącej przy wyjściu do mieszkania i odszukał w stertcie różności klucze do piwnicy.

- Przyda się dokładna mapa.

Zbiega po schodach. Zdziwiony sąsiad wchodzi na klatkę w klapkach i w pidżamie z nocnego spaceru z psem.

- Co tam sąsiedzie, majsterkowanie na bezsenność? - zagadnął zaintrygowany pan z parteru
- Dobry wieczór, a która jest w ogóle godzina?
- Wpół do trzecia w nocy.
- Faktycznie późno. A Pan co?
- Aaaa, Siwka mnie obudziła. Stareńka już pęcherz ma zdezelowany, to trzeba z nią na dwór. No to jak, po co ten nocny spacer do piwnicy?
- Jutro wyjeżdzam i zapomniałem mapy drogowej, a ta leży gdzieś w piwnicy.
- Daleko sąsiad jedziesz?
- W Tatry.
- O matko! Ale po co ?
- Nic, po prostu daaawno tam nie byłem.
- Ja nigdy tam nie byłem i nadal nie widzę sensu.

Sąsiad podniósł z wycieraczki rozespaną, leciwą suczkę i zaczą wspinać się na piętro stukając klapkami.

- Dobranoc - powiedział Dobromir odprowadzając sąsiada wzrokiem
- Dobranoc młodzieńcze. Dobranoc.

W piwnicy odszukał na półce z książkami klaser z mapami sztabowymi Tatr. Mapy dostał kiedyś na bazie wymiany ze znajomym wojskowym, jeszcze za czasów zmiany z PRL na kapitalizm. Za tajne jeszcze wówczas mapy MSW, zapłaicł rosyjskim bagnetem, hełmem w stanie magazynowym oraz dwudziestoma fotografiami z niemieckiej kolekcji okopowych erotyków. Te pierwsze militaria traktował w późniejszych latach jako swoją walutę wymienną. Przez pewien czas miał na bagnety i hełmy osobny magazyn. Fotografie zaś, od początku zabaw w poszukiwania militariów dla kolekcjonerów były niebywałym rarytasem. Szczegółówe mapy Tatrzańskie w skali 1:10000 również. Dobromir zdjął je z półki w piwnicy.

- Kuźwa, długo rzeźcie się kurzyły, wreszcie macie szansę się zwaloryzować i przydać w nocnej zagwodce.

Wrócił do domu i odgadywał sens kolejnych zdań:

"poniżej szczerby, ale powyżej blatu." , "jeśli nie chcesz runąć, wychylaj się czujnie."

Przypomniał sobie znaną sobie topografię terenu. Ostatnio w Tatrach Zachodnich był w ogólniaku, ale pamietał, że szczyt Grzesia i Rakonia bardziej przypominały wysokogórskie pastwiska niż strzeliste szczyty. Trzeba spróbować sił z odczytywaniem nazw geograficznych z innych miejsc. Starorobociańska Przełęcz? Nazwa nic nie sugeruje. Przełęcz pod Kopą Konradzką? Pyszniańska ? Nic. Tomanowa Przełęcz?

Odpalił kolejnego papierosa.

- Tomanowa na mapie sztabowej przebiega jakoś bez sensu na łączeniu kolejnych arkuszy. Na siódmym z widokiem na Dolinę Kościeliską nie widać prawie nic. Na ósmym jej nie ma wcale. Na arkuszu dwunastym z rejonem Polany Ornaczańskiej jest tylko nazwa. Niby dokładna mapa wojskowa, ale jeśli już przyjrzeć się lini granicznej, nie da się dojrzeć wszystkich formacji.

Odświeża wygaszacz ekranu w komputerze i wpisuje Tomanową Przełęcz w pole wyszukiwarki. Klika na Wikipedię. Etymologia nazwy, położenie w sąsiedztwie szczytu Ciemniaka w Czerwonych Wierchach, endemiczna roślinność, duperele o klimacie, mniejsze formacje, literatura w jakiej pojawia się Tomanowa.

- Moment! Mniejsze formacje?

Przewija w górę rolkę myszy.

"W opadającym na przełęcz południowym grzbiecie Ciemniaka grań tworzą wapienne skały, zwane Tomanowymi Stołami, znajduje się w niej Głazista Turnia".

- Powyżej pieprzonego BLATU !!! Tomanowe Stoły! Eureka !

Szybko wpisje w Google hasła: "wycieczka na Tomanową", "szlak z Ciemniaka na Tomanową" i "Z Tomanowej na Czerwone Wierchy". Znajduje w bełkocie wypozycjonowanych stron z reklamami dwa wpisy na blogach.
Pierszy to opis zimowego trawersu grani głównej Tatr w jakimś spektakularnym tempie, nowy rekord jej pokonania. Drugi to notatka przyrodnika naukowca, który włóczy się po tej planecie, by oglądać rzadkie roślinki:

"z fioletowymi pączuszkami lepnicy bezłodygowej z rodziny goździkowatych spotkałem się tej wiosny w miejscu poza szlakiem turystycznym niepodal Tomanowej Przełęczy, przy wyraźnej szczerbie opadającej z Ciemniaka w stronę Tomanowej".

wtorek, 23 sierpnia 2016

Opowiadania bez tytułu - cz 1

Las, czasy obecne


Dobromir wychowywał się w sąsiedztwie garnizonu wojskowego Borne Sulinowo. Lasy, jeziora, militarna historia okolicy i jego uwielbienie dla przebywania na łonie natury ukierunkowały go na poszukiwacza. W podstawówce wraz z bandą kumpli przeczesywał pobliskie zagajniki i umocnienia Wału Pomorskiego. Wygrzebywali wspólnie z piachu hełmy, kordziki, guziki, nieśmiertelniki i menażki. Przed studiami miał zebraną sporą kolekcję poniemieckich i radzieckich drobiazgów - od odznaczeń po przerdzewiałe giwery.  Hobby z czasem przerodziło się w studia archeologiczne. Studia w inicjatywę stworzenia prywatnego Muzeum Militarnego. Obecnie Dobromir jest bezrobotny.
Muzeum owszem istnieje, ale zyski z niego żadne. Więcej wiary jeździ do Lichenia połazić po sztucznej Golgocie w każdy weekend niż do Bornego Sulinowa przyjeżdza łącznie w ciągu miesiąca. Prawdę mówiąc, Dobry liczył na więcej aktywności turystycznej. Przyjeżdzają co prawda zakrętasy militarne obstrzyżone na glacę, z napisem "szeregowy Krystian" wybitym na nieśmiertelniku zawieszonym na szyi oraz w spodniach w barwach moro. Zaglądają w zakamarki miasta, odwiedzają muzeum i rozwodzą się nad przeznaczeniem drutów od starej radiostacji. Kimają tacy po krzakach, ogniska palą, żłopią browary i czują się żołnierzami. Ostatecznie jednak przyjdzie każdy taki do muzemu prywatnego jeden raz, a potem przez trzy dni jest cisza turystyczna.
Dopóty, dopóki budynki miejskie straszyły pustostanami i wszystko wyglądało na zaniedbane, miejsce było przedmiotem regularnych odwiedzin różnych ludzi. A to pojawiały się ekipy grające w ASG albo Paintball. Przyjeżdzali fanatycy 'urban survival', bunkrowcy z garkuchniami, namiotami i rodzinami. Obecnie w miasteczku psy dupami szczekają, nawet w sezonie wakacyjnym. W mieście od niedawna funkcjonuje Biedra. Chodniki wyremontowano i oznaczono na kostce brukowej linie dróg rowerowych. Wieczorem można usiąść w kawiarni przy deptaku. Fenomen miasta "widmo" zdechł bezpowrotnie, okolica przekształciła się w słowiańskie country a z infrastruktury korzystają głównie lokalsi.
Z braku lepszego zajęcia i w międzyczasie wobec poszukiwań, Dobromir zatrudnił się do fuchy "na przetrwanie". Robotę dostał od znajomego leśniczego, a jeszcze dokładniej od ekipy, która dla leśniczego robiła różne zadania zlecone. W lipcu trafił na projekt przygotowania leśnych wiat przy jeziorze. Kilka kilometrów za miastem, nad samą wodą, w cieniu wielkich sosen miały stanąć cztery eleganckie wiaty. Spadziste dachy, długie drewniane stoły i miejsca na ogniska otoczone kamieniami. Luks malina darmowe miejsce biwakowe w prezencie od Unii Europejskiej. Przyjechał na miejsce o świcie.
- Młody, weź no ta szpadel i wykopaj cztery takie dołki metrowe pod fundamenta. Wstawimy z Ryśkiem potem betoniarkę i będziem kręcić cement. Ej Rychu, gaś no peta i jedziemy do Zochy po piwo i kiełbasę. Chcesz coś młody?
- Fajki.
- Miękkie czerwone ?
Dobromir skinął głową .
- Wrócim za godzinę.
Nadżarty rdzą wielokolorowy Volkswagen Transit z osiemdziesiątego ósmego roku zacharczał przy leśnej drodze. Wypluł z rury tuman czarnego dymu i odjechał z rykiem i piskiem ślizgajacego się paska klinowego. Dobromir splunął w trawę. Ekipa niby poczciwa, acz daleko jej do umytych zębów i czystych majtów. Odwrócił się na pięcie w stronę jeziora i wbił szpadel w grube poszycie lasu. Szło jak po grudzie. Najpierw grube korzenie. Potem kamienie i gęsta darń. Po minucie strużka potu spłynęła od szyi do kości ogonowej. Zamienił szpadel na kilof.
- Lepiej jebany wykształciuchu - wysapał sam do siebie -  Nie takie wykopki po tych lasach rzeźbiłeś, co nie? - po czym zamachnął się i wbił szpic w wykop.
W kwadrans później na stercie obok dołka leżała półmetrowej wysokości sterta miksu kamienisto-runowego.
- Skąd tu tyle tych kamieni? Włączył w smartfonie Geoportal. Obejrzał satelitarne zdjęcia terenu, które odwzorowują poprzez skanowanie laserowe LIDAR wszystkie tereny z pominięciem roślinności. Zwykle na takich fotografiach widać, czy ktoś dokonywał jakiejś poważnej ingerencji w strukturę gleby. Ten LIDAR to taki nawyk poszukiwacza. Przekopy, wykopy, stare umocnienia, ślady piwnic po budynkach, wszystko świetnie widać na skanowaniu terenowym. Na zdjęciach tego konkretnego terenu niczego nie widać.
- Może stary kurchan? - dociekał w myślach.
Odtąd kamienie były większe niż wcześniej.
- Że też nie wziąłem żadnego wykrywacza, choćby takiego "kanarka" - zaklął pod nosem i zgasił ostatniego papierosa z paczki.
Nie ma co debatować w myślach, trzeba działać zanim wróci banda spod monopolowej gwiazdy. Dalej z ziemi zaczęły wychodzić kamloty średnicy arbuzów, pod nimi było już miękko. Ziemia z innym niż zwykle w tej okolicy wybarwieniem.
- Ewidentnie z głębszych pokładów. Znaczy jednak było tutaj kopane.
Zdejmuje ziemię warstwa po warstwie nasadą szpadla. Ociera z nosa skapujący pot. Wtem jest coś, chyba coś o regularnym kształcie. Rozgrzebuje piach rękoma ubranymi w rękawice. Jakaś gruba folia albo plandeka. Odczepia od paska niewielki nóż z drewnianym trzonkiem. Rozcina warstwę wierzchnią wzdłóż jednego z załamań. Uff, na szczęście to nie pochówek zwierzęcia domowego albo mafijnego odstrzeleńca. Pod spodem wieko skrzyni na amunicję. Widać emblematy nazistowskie.
- Aleee! - powiedział do siebie. Stan skrzyni jest idealny, na pewno całość zachowała szczelność. Drewno nie jest wyżarte, mimo że leżało w ziemi. Wygrzebał brzegi z piachu, wyszarpał znalezisko. Musi warzyć z kilkanaście kilogramów. Przy przenoszeniu na tył swojej Łady Niwy zauważył, że zamek wierzchni skrzyni jest zaplombowany. Ot taki standard dla wojennych depozytów, niby nic dziwnego. Po dokładniejszym się przyjrzeniu, widać jednak że plomba nie jest standardowa. To nie plomba kwatermistrzowska. Taką rozpoznałby z kilometra.
- O ja pie...., wywiadówka! - ponowie zagadał sam do siebie.
Poczuł się dziwacznie. Ostatnio dużo do siebie samego gada.
- Muszę znaleść sobie jakąś zdrową dupę i zainstalować na rejonie.
Myśli o romansowaniu przerwał ryk szrota robotników pędzącego leśną drogą. Podniósł pośpiesznie skrzynię i wepchnął ją na tył auta. Z wnętrza dla niepoznaki wydobył butelkę zleżałej mineralnej.
- Co się opierdalasz? - usłyszał Ryśka zanim auto zdążyło zahamować.
Wysiadł szczerbaty majster i przybrał marsową minę.
- Sranie na rzadko mnie złapało - odpowiedział spokojnie Dobromir i zrobił minę cisnącego dachowca.
- Od kurwa niby czego?
- Nie wiem, może wczorajszej grzybowej. Odradzałeś mi ją wczoraj, pamiętasz?
- A to może być. Mariola leje ją od zeszłego czwrtku. Robić możesz?
- Jasne. Od srania się nie umiera.
- To do roboty, bo wieczorem wpada do mnie szwagier i muszę dziś skończyć przed siedemnastą - To mówiąc, otworzył sobie zapalniczką czwartego tego dnia Specjala. Jak mówi się na wybrzeżu w nomenklaturze budowlanej o piwie Specjal- otworzył "Czarną Szmatę". Dobromir przetarł buzię brudnym rękawem koszuli.
Majster podszedł do wykopanego dołu.
- Nie, no coś żeś skopał jednak. Było coś pod kamieniami magister?
- Biegunka, senior, biegunka.


Sześć godzin później, Borne Sulinowo


Czechosłowacki naturysta w pięćdziesiątym czwartym na wakacjach w Dębkach nie był równie podekscytowany jak Dobromir, kiedy zajechał pod swój blok terenówką w kolorze khaki.
Skrzynia z plombą wywiadu! Mapy? Zdjęcia? Nic nie stuka przy przenoszeniu, raczej więc papiery. Cokolwiek jest w środku, szkoda rozpieprzyć taką plombę. Zmienił szybko plan działania i ruszył z piskiem opon spod domu pod budynek Muzeum. Tam go nikt o nic nie będzie podejrzewać. Przy wielkim drewnianym stole warsztatowym najpierw całość sfotografował, przygotował formularze raportów archeologicznych, założył gumowe rękawiczki i ostrożnie przeciął linkę plomby przecinakiem do drutu kolczastego. Szczelina pomiędzy pokrywą a korpusem skrzyni była zawoskowana. Ktoś chciał zachować zawartość w nienaruszonym stanie. Zawiasy zakonserwowane jakby ktoś je nasmarował wczoraj. Drewno zaolejowane kilkoma warstwami farby i uszczelnione żywicami. Nożykiem ostrożnie objechał uszczelkę z parafiny i ostrożnie odchylił wieko. Wnętrze było niemal puste. Na dnie leżał kawałek płótna i w nim niewielkie zawiniątko. Dobromir niejedno w życiu wykopał, ale teraz gdy podnosił przedmioty z dna skrzyni pachnącej smarem i ziemią, obie ręce mu drżały jak u alkoholika na głodzie.

Odchylił haftowaną chustkę z Reichsadlerem, z godłem Rzeszy. Złowieszczy znak mimo wielu lat obcowania z pamiątkami historycznymi nadal robi mroczne wrażenie na Dobromirze. W środku znajdował się jedynie niewielki skórzany notatnik domknięty gumką.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Gdynia dla aktywnych - pomysły na spędzanie czasu inaczej - Podziemne Babie Doły


Jeśli nie straszne Ci mroki betonowych podziemi, jest co robić na mieście.
Przy odrobinie chęci i zaangażowania można przeżyć fajną przygodę miejską - oczywiście przy zachowaniu  dbałości o własne bezpieczeństwo.

Słowo przestrogi - nikt nie prowadzi technicznych inwentaryzacji umocnień drugowojennych ani późniejszych, z okresu PRL-u. Dlatego jeśli decydujesz się na aktywność bunkrową, przygotuj się, zachowuj zdrowy rozsądek, dbaj o to by niczego nie robić w pojedynkę. Jeśli potrzebny jest sprzęt alpinistyczny, jaskiniowy etc. a nie masz doświadczenia w jego obsłudze, odpuść. Jeśli udajesz się pod ziemię, zawsze miej ze sobą zapasowe źródło światła. 

Niniejszy wpis to propozycja potencjalnych wycieczek, ale tak naprawdę cokolwiek robisz, robisz na własne ryzyko. Zakres tego jak daleko będziesz posuwać się w eksploracji opisywanych miejsc zależy wyłącznie od Ciebie i nie biorę za to żadnej odpowiedzialności.
 

Babie doły

Pięć obiektów godnych zachodu.

1. TUNELE LOTNICZE PRZY UL. ZIELONEJ

 
Dostępne są obecnie dwa bliźniacze tunele (jeden ma ok. 55m, drugi ok. 80m). Oba znajdują się na stosunkowo niewielkiej głębokości i są łatwo dostępne. Pierwotnie podobnych tuneli w tej okolicy było więcej, ale z racji tego, że znajdowały się w otoczeniu pętli autobusowej, dla bezpieczeństwa zostały zasypane. Pozostałe tunele są niedostępne, bo znajdują się na terenie czynnej jednostki wojskowej. 
 




Najbardziej prawdopodobną funkcją tych umocnień była ochrona przeciwlotnicza. Sugeruje to kształ tuneli (linia łamana) oraz bliskie sąsiedztwo lotniska wojskowego.
 
Aby zwiedzić oba schrony, należy od pętli autobusowej Babie Doły przespacerować ok. 100 metrów asfaltową drogą w stronę bramy Jednostki Wojskowej. Wejście do tuneli znajduje się na lewo od drogi, w niewielkim lasku, około 50 metrów od płotu Jednostki. Potrzebne wysokie buty i dobre światło (zalecana czołówka + zapasowe światło).

Szczegółowe plany i opisy pod adresem: http://www.fortyfikacje.eksploracja.pl/fr_tunele_bd.htm

 

2. MONTOWNIA TORPED

 
W trakcie trwania II Wojny Światowej, na terenach Babich Dołów oraz Oksywia naziści stworzyli ośrodek doświadczalny skoncentrowany na unowocześnianiu torped. Kluczowe w ośrodku były dwa budynki położone na dnie Zatoki Gdańskiej. Zaplecze do nich stanowiła nieistniejąca dzisiaj kolejka wąskotorowa łącząca obiekty nawodne oraz budynek techniczny, w których składano prototypy torped. Ten ostatni budynek zachował się w  naprawdę niezłym stanie, ale nie jest nałatwiejszy w eksploracji.
 
Bezpośrednio za garażami widniejącymi na zdjęciu (garaże obok pętli autobusowej, lewa strona ul. Zielonej, patrząc na północ) znajduje się niewielki lasek. W jego poszyciu można zauważyć kilkanaście otworów wentylacyjnych (?) przykrytych betonowymi płytami drogowymi typu Yombo.
 
Garaże mają standardowe rozmiary. Obszerne pomieszczenia za nimi, to ceglano-żelbetowa "piwnica", w której pierwotnie montowano broń mającą służyć wygraniu II Wojny Światowej.
 
Warianty eksploracyjne:
 
1. Latarka/czołówka i zachodzimy na pagórek, by przez kolejne otwory zajrzeć na tyle, na ile sięga światło naszego sprzętu.
 
2. Wyszukujemy otwór, z którego najbliżej jest do dna Montowni, odsłaniamy płytę z betonu i wstawiamy do otworu drabinę (może być pleciona z liny). Należy po wejściu do pomieszczeń uważać na gruzowisko zalegające na dnie.
 
3. Wyszukujemy otwór, który znaduje się w sąsiedztwie drzew, z których można założyć asekurację i wykonujemy manewr zjazdu linowego. Ostrzegam przed szamotaniem się w ceglanych kominach powyżej stropu Montowni. Konstrukcja wygląda generalnie stabilnie, ale licho nigdy nie śpi.

Film z eksploracji wnętrza  zarejestrowany przez dziennikarzy Trójmiasto PL

 

 3. TORPEDOWNIA

 
Pora na Królową Dzielnicy. "Torpedowaffenplatz Hexengrund". 
Słynne betonowe straszydło, znajduje się około 300 metrów od plaży na Babich Dołach.
 
Upiorna w swoim wyglądzie, dostępna dla zdeterminowanych, znana z wypadków przy jej eksploracji.
 
Torpedownia to jeden z dwóch głównych obiektów nawodnych wspomnianego wcześniej ośrodka doświadczalnego. Obiekt znajdujący się przy plaży w dzielnicy Babie Doły, w okresie II-wojennym był wykorzystywana przez Luftwaffe do testowania torped lotniczych. W budynku bliźniaczym znajdującym się na Oksywiu, wykorzystywanym dzisiaj przez JW Formoza, badania nad torpedami akustycznymi prowadziło Kriegsmarine (hitlerowska marynarka wojenna).
 
Pierwotnie oba obiekty posiadały wieżyczki obserwacyjne (tę na Formozie usunięto, na opuszczonej nadal jest ona widoczna). Torpedy wystrzeliwano poprzez specjalnie wydrążony kanał podwodny - z dna obu Torpedowni w stronę poligonu znajdującego się na terenie Zatoki Gdańskiej - dwanaście kilometrów od Babich Dołów.
 
Wyposażenie Torpedowni po Wojnie przejęła Armia Czerwona. Urządzenia techniczne zostały rozebrane i odesłane w głąb Związku Radzieckiego (prawdopodobnie nigdy nie zostały ponownie zmontowane i uruchomione). Do lat osiemdziesiątych obiekt był regularnie wykorzystywany przez płetwonurków wojskowych jako akwen treningowy. W połowie lat dziewięćdziesiątych molo zostało wysadzone przez wojsko i odtąd pojawiają się na nim pojedyńczy eksploratorzy. Pozostałą część roku służy ptakom jako noclegownia:
 
- Na terenie torpedowni gnieżdżą się mewy srebrzyste - opowiada Michał Goć, kierownik Pracowni Zoologii Bezkręgowców na Uniwersytecie Gdańskim. - Zatrzymują się tu także: pliszka siwa, strzyżyk i inne drobne ptaki nielęgowe, które zostają tu na noc. Jednak najwięcej jest kormoranów. Przesiadują tu setkami praktycznie przez cały rok.
 
Warianty eksploracyjne:
 
1. Selfie z plaży z Torpedownią w tle
 
Jeśli nie mamy ciśnienia na łażenie po rozpadającej się betonowo-stalowej konstrukcji pokrytej niemal wszędzie grubą warstwą miękkiego zleżałego guano wszelkiej maści ptactwa, wówczas będzie nam wystarczyć piękno plaży i bardzo ciekawy widok.
 
2. Wpław
 
Warto zabrać:
- buty z gumową podeszwą
- ciuchy na zmianę (na wypadek gdybyś chciał zostać tam na pół dnia)
- do 5 metrów liny (najlepiej wyplecionej uprzednio do drabinki linowej)
 
Nie warto
- płynąć samotnie i bez sprzętu i dać się zabić naturze 
 
Drogę z plaży do Torpedowni pokonuje się pomiędzy wystającymi z wody palami dawnego molo. Przy wysokiej fali jest cholernie niebezpieczne, dlatego operację eksploracyjną zalecam planować wyłącznie przy wyśmienitej pogodzie.
 
Dodatkowo warto wziąć pod uwagę wykorzystanie takiej pianki, w której będzie można bez spiny spędzić w wodzie około 2 godzin. Samo dopłynięcie do Torpedowni może i zajmuje raptem kilkanaście minut - szczególnie jeśli ktoś mocno przewija płetwami (bez płetw nawet pół godziny). Jednak wejście na obiekt, jego obejrzenie z każdej strony i opcja na jakieś skakanie do wody, spokojnie zabierze Ci masę czasu więcej niż się spodziewasz.
 
Wejście na obiekt wymaga umiejętności wspinaczkowych.
 
Najsensowniej jest wygramolić się z wody na niewielki pomost dostępny od północy (od strony zatoki, lewa strona patrząc z brzegu). Rozkminione przez forumowiczów Pomorskiego Forum Eksploracyjnego są dwie opcje wejścia
 
a) Pionową ścianą o wysokości około trzech metrów bezpośrednio z pomostu w górę. W mojej ocenie trudności w tym miejscu nie przekraczają IV w skali wspinaczkowej. Jest to jednak dość psychiczne miejsce, bo poniżej miejsca żywcowania znajduje się betonowy podniszczony murek pomostowy. .
 
b) Na prawo od pomostu. Wspinanie nieco lżejsze dla psychy, bo odbywające się bezpośrednio nad linią wody (deep water solo - link ze strony portalu wspinaczkowego Murki.pl). Jednak trzeba się w tym miejscu skonfrontować z żelazną, podrdzewiałą metalową konstrukcją i możliwością upadku do wody.
 
Zalecane wejście to skok do wody w miejscu uprzednio przenurkowanym. Lot of fun !
 
3. Na sprzęcie pływającym
 
Można pod Torpedownię podpłynąć krokodylkiem, dmuchanym delfinkiem, tratwą komandosów, kajakiem albo promem kosmicznym z opcją lądowań nawodnych. Twój deal jak to ogarniesz, grunt żeby pływało i nie było łatwozatapialne.
 
Wejście na obiekt zalecane jest z tej samej strony co opisane w punkcie 2.
Przy wykorzystaniu wszelkiej maści dmuchańców do pływania zachowaj ultra ostrożność po dopłynięciu pod murek od północy. Słone fale morskie uderzające przez cały rok odsłoniły w kilku miejscach zbrojenie zatopione w betonie. Łatwo tym dziadostwem przebić pływaczki i zostać na obiekcie po wsze czasy... 
 
Zejście z obiektu na sucho wymagać będzie posiadania kawałka liny.


kadr z serialu Czterej Pancerni i Pies - odcinek 8 pt. Brzeg Morza (od 36 minuty)
 
 














Jakkolwiek wyglądała Twoja akcja z Torpedownią, nieopodal jest więcej smaczków militarnych.

 

4. JEDNOSTKA WOJSKOWA KOMPANII RADIOTECHNICZNEJ

Wędrujemy plażą na północ - w stronę Pierwoszyna i Rewy. Pół kilometra od strzeżonej plaży na Babich Dołach, nieopodal granicy piasku zaczyna się płot opuszczonej jednostki. Za nim widać zakamuflowane garaże, budynek dawnej stołówki, opuszczony i zdewastowany magazyn mundurowy z obszernymi piwnicami.

Dziś wszystkie obiekty mają wybite szyby w miksie ze szkłem potłuczonych butelek na posadzkach. Raczej nie jest to miejsce na relaksacyjny niedzielny spacerek z psem. W ogóle opuszczona Jednostka do niedawna była ogrodzona solidnym płotem z zasiekami i widniały wokół tablice z opisem, że to obiekt wojskowy. Dziś tablic nie ma, płot jest pełen dziur i gdzieniegdzie w ogóle trudno ocenić czy to teren udostępniony czy nie. Według relacji ludzi, jeszcze w 2015 ktoś terenu pilnował. Teraz nikogo takiego tam nie widziałem.

Niemniej jednak, cokolwiek zdecydujesz, wiedz że miejsce jest interesujące, ale może kosztować zapłatę manadatu (z tego co wiem a propos przepisów - 500 zł grzywny)
 
Co warto ?
Ano największy z budynków wraz z piwnicami - Magazyn Mundurowy MW.
Wewnątrz swoją obecność zaznaczyli grafficiarze. Nie obeszło się również bez efektu ciekawości złomiarzy - wszystko co dało się ukraść, zostało już dawno stąd wyniesione.

Teren wymaga zachowania czujności, by nie wpaść w żaden kanał techniczny itp. Ciekawie się łazi po piwnicach. Po zmroku miejsce ma nawet walory przyprawiającego dreszczy i serio trzeba koncentrować się na byciu ostrożnym na co i do czego się wchodzi :)
(Film jednego z ciekawskich, który to miejsce zwiedzał w 2015 roku: https://youtu.be/lb5r4pE9S1I)
  

5. DALMIERZ ARTYLERYJSKI 

 
Bateria Flak o kalibrze 105mm (3/249 Marine-Flak-Batterie Amalienfelde) zlokalizowana jest około dwóch kilometrów na północ od dzielnicy Babie Doły. Dojście nałatwiejsze z plaży.
 
W praktyce, po zwiedzeniu jednostki z pkt 4, wystarczy kontynuować spacer plażą w kierunku na Rewę. Jeśli wiesz, czego szukać, trudno będzie Ci ominąć to umocnienie. Jak każde tego typu obiekty, dalmierz posadowiono na naturalnie najwyższym punkcie terenowym (ok 30 metrów npm). Szukaj więc klifu, który wypiętrzy się po twojej lewej.
 
Dalmierz nie jest jakoś spektakularnie wielki. Miejsce jest jednak o tyle dogodne, że tutaj można się wybrać na spacer ze zwierzakiem.
 
Bukier był punktem na liście wydumanych legend militarnych. W połowie lat dziewięćdziesiątych, dwie redaktorki "Wieczoru Wybrzeża" - panie Jajkowska i Abramowicz, tworzył podkoloryzowane relacje z eksploracji Gdyńskich bunkrów.
 
Ta dotycząca niniejszego Dalmierza okraszona była tytułem "Bunkier umierającego słońca". W meritum relacji zapisano: "Na lotnisku w Babich Dołach jest bunkier, w którym przez osiem lat po wojnie ukrywali się Niemcy. Przeżyło kilku, ale po wyjściu zmarili."
 
Gorąco zachęcam do przeczytania całości artkułu - jest sensacyjnie, jest legendarnie, jest nawet "świadek".
 
 
 
Dociekliwych zachęcam by przeszukać archiwum Wieczoru Wybrzeża i dotrzeć do artykułów napisanych w latach 90' przez obie panie - są legendy o tunelach kolejki podziemnej łączącej centrum Gdyni i Redłowa z otworami w ścianie klifu Orłowskiego... Tunelu wiodącym pod całą ulicą długością ulicy Morskiej od Chylonii do Urzędu Miasta... i jeszcze kilka innych kwiatków :)
 
 
Źródła zdjęć:
Torpedownia: wikipedia
 

niedziela, 21 sierpnia 2016

Gruzja - Pejzaże

Żądni odkrywania nieznanego, kobiet, łupów i zwycięstwa. Wikingowie po dotarciu na plaże Bałtów, terroryzowali ich bez litości. Palono chaty, ubijano bydło i ptactwo, gwałcono kobiety i porywano synów do służb. Odbierano ludziom życie, ale pozostawiano ich tożsamość. Godność przegranego w naturalnej kolei rzeczy, uczciwa przegrana. Nie ma w tym wstydu.

Kilkaset lat później jest inaczej. Zza teakowego biurka wyrzeźbionego z importowanego, kolonialnego drewna, mężczyzna podpisuje piórem ze złota stalówką, rozłam jakiegoś państwa. Kraj ten odtąd będzie podzielony. Odebrane tereny odda pod zwierzchnictwo lokalnych łobuzów i przez jakiś czas wolno będzie tam siać terror. To ostrzeżenie. Ściągnijcie swoje sztandary i przestańcie mówić w swoim języku. Każcie swoim zapomnieć. Inaczej odbierzemy Wam resztę tego co macie.

Stoimy z policjantami na tarasie widokowym powyżej tamy na rzece Enguri. Rzeki, która w dolnej części stanowi granicę Gruzji i Abchazji. Rzeki, którą spiętrza jedna z największych betonowych tam na świecie. Budowę tamy zrealizował Związek Radziecki i Gruzińscy policjanci opowiadają o niej z dumą. Tama jest na terytorium Gruzji, ale sama elektrownia znajduje się na terytorium Abchazji. Energią dzielą się według zapotrzebowania. Sześćdziesiąt procent dla właścicieli tamy, reszta dla separatystycznego regionu. Pogmwatane politycznie, wszystko na małym kawałku ziemi. Nie muszę pytać, co czują nasi przewodnicy. To po prostu widać w oczach. Panowie wspominają mimochodem, że jeżdżą na drugą stronę do rodziny. Jeden pochodzi z Suchumi. Drugi z terenu położonego bliżej Gruzji, z jakiejś niewielkiej wioski. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcia. Wracamy na krętą, górską drogę relacji Zugdidi-Mestia. Mamy odpalone koguty w radiowozie. Wszystkie policyjne wozy mają ten sam standard patrolowy. Policjanci jeżdzą z włączonymi sygnałami po to, , by z daleka można ich było zauważyć i w razie potrzeby zatrzymać.

Dwie godziny temu łapaliśmy autostop na wylocie z miasta Zugdidi. Zatrzymał się nieoznakowany wóz. Kierowca okazał się być szefem lokalnego posterunku policji. Był uprzejmy odwieść nas do najbliższej placówki i poprosić swoich podwładnych o zawiezienie nas dalej. Ci zorganizowali to tak, że odtąd jechaliśmy przez godzinę od wioski do wioski, po drodze przesiadając się pomiędzy Hiluxami-pickupami. Łącznie wiozły nas cztery radiowozy. W każdym ta sama uśmiechnięta atmosfera i te same życzliwe pytania zadawane po rosyjsku:
- A kuda ?
- Do Mestii
- A skuda?
- Z Polszy.
- Polsza ! Haraszo ! Polsza OK.

Docieramy do granic jurysdykcji naszych policjantów, więc musimy zmienić środek transportu.Wyskakujemy z wozu, policjanci jarają fajki i łapią dla nas kolejną okazję. Nie możemy się nadziwić. Auto przejeżdża, mundurowy wychodzi na jezdnię i podnosi rękę na kierowcę. Ten nie zwalnia, pozdrawia machając na policjanta i pokazuje rękoma - 'nie stary, nie mogę, tu niedaleko zawijam do chaty'. Dzieje się tak kilkakrotnie. Wreszcie koleś hamuje sto metrów od nas. Wrzuca wsteczny. Rajdowe auto miejscowych - Łada Niwa w nowoczesnym kolorze białym. Mówi, że jedzie pięćdziesiąt kilometrów w górę. Ostatecznie jedzie całą trasę. Gnamy stówą przez szykany, piachy, wiadukty i trąbimy na krowy drzemiące na wszystkich kolejnych mostach. Dużo trąbienia przed ścięciem zakrętu, dużo papierosów w trakcie jazdy i dużo gadania przez komórkę. Docieramy ekspresowo i ostatecznie bez większych ekscesów, mimo że byliśmy w duchu parokrotnie już na tamtym świecie. Jest uroczo w tej maleńkiej Mestii. Świnie chrumkają w parku, ludzie piją na ławkach piwo, spacerują turyści z plecakami. Stara zabudowa jest głównie z kamienia. Nowa przypomina zakopiańską. Z tą tylko różnicą, że wewnątrz pustostanów nie wre robota przed oddaniem pod biznes, ale sypiają łaciate krówki i można tam wdepnąć w niezłe ciasto. Najładniejsze z obiektów historycznych to podświetlane o zmierzchu wieże obronne. Wynalazek wież tego typu to ciekawy motyw taktyki militarnej. Niby dałoby się coś takiego zdobyć, ale jeśli każda rodzina miała swoją... ileż to byłoby zdobywania. Wież tego typu jest w oklicy ponad dwieście. Z rzeczy oryginalnych i współczesnych, najciekawiej prezentuje się budynek komisariatu w Mestii. Najmniej ciekawie ze wzgldu na standardy jest pole campingowe w Centrum. Popełniamy błąd i decydujemy się rozstawić namiot zanim obejrzeliśmy toaletę. Naradzamy się co do pobytu czy wycofania, ale haracz za nocleg zostaje ściągnięty i już nie ma nad czym deliberować. Noc jest rześka, zimna nawet, ciała przeżywają termiczny szok. Dobrze, że wino szybko usypia.

Gruzja - Dzień pierwszy

Z Jaskini Prometeusza wypływa rzeka Kumi. Około półtora kilometra poniżej otworu rzeka jest wypiętrzona przez niewielką tamę. Woda ma na całej długości kolor lazurowy, brzegi rzeki są strome, ale dostępne dla człowieka. Wystarczy, że śmiałek wywspina się po pniu akacji rosnących na skarpach. Do rzeki można skakać z wysokości kilku metrów z gałęzi drzew. Miejscowi odważnie skaczą na główkę. Ja decyduję się rzucić do wody klasycznie, amatorsko, bezpiecznie, na bombę. Wieczorne powietrze jest ciepłe, niemal gęste, bardzo wilgotne. Lekka odzież z bawełny i lnu na kilka minut przed kąpielą sprawiają wrażenie zdewastowanych jakimś maratonem, bezlitosnym treningiem crossfitu a nie tylko słonecznym dniem. Ociężałe i lepkie. Bam ! Już to wszystko nie ważne.
- O kurde - przez głowę przeszły pioruny a ciałem wstrząsnęło potężne zaskoczenie - Ale zimna!!
Morsowanie w tropikach? Wszystkie chwyty świata dozwolone. Będzie to figura retoryczna o charakterze sprzecznym, ale nie potrafię tego inaczej nazwać - jest piekielnie orzeźwiająco.

Miejscowi kiwają głowami z uznaniem. Jeden zapytuje czy tutaj rozbijemy "pałatki". Potwierdzam, że taki był plan, na tym pastwisku przy rzeczce chcielibyśmy tej nocy bezpiecznie się przekimać. Można?
- W Gruzji wszędzie można.
Uśmiechają się szczerze. Dwóch mówi, że wkrótce wrócą. Usłyszałem tylko coś o "damasznym" i "zakuszaniu".

O matko! - pomyślałem. Pewno czeka nas reset z nieznajomymi. Panowie wracają niedługo później. Wchodzą na boso na trawę i siadają na ręczniku. Mają dwa wina opakowane w dwulitrowe butelki po Coca Coli. Do tego zapas chleba w kształcie wrzecion, pomidory i ogórki. Kroją warzywa, siadamy na trawie. Zaczynają się toasty. Są niezliczone i niekończące się. Gruzini piją za piękne niebo nad ojczyzną, za wszystkie te poranki i zachody, które widzieli dotąd w życiu. Za przodków, za tradycję i jej trwanie w narodzie, za nasze spotkanie pełne przyjaźni i za moje zdrowie. Dowiaduję się o sobie jak mnie widzą, za kogo mnie uważają i jak cieszą się, że mogą mnie gościć na swojej ukochanej ziemi. Jeden toast potrafi trwać dobry kwadrans. Toastami żyje Gruzja.

Potem wszyscy ponownie skaczą do lodowatej wody rzeki. Jest już po zmroku, nie ma jakiejś atmosfery zagrożenia, alkoholowej dewastacji czy jakiegoś niesmacznego finiszu. Panowie po przepłnięciu się w lodowatej wodzie, bardzo serdecznie sięz nami żegnają, zostawiają swoje numery telefonu na wypadek gdybyśmy potrzebowali pomocy w Gruzji i po prostu grzecznie się oddalają. Żegnam się z nimi wielokrotnie nazywany bratem. Dziś, gdy wylatywałem z chłodnej Polski, nie spodziewałem się, że w objęcia morfeusza będę wchodził napojony i nakarmiony przez ludzi, którzy w trakcie jednej biesiady stali mi się kompanami do afirmacji życia. Tutaj życie się afirmuje.