wtorek, 23 sierpnia 2016

Opowiadania bez tytułu - cz 1

Las, czasy obecne


Dobromir wychowywał się w sąsiedztwie garnizonu wojskowego Borne Sulinowo. Lasy, jeziora, militarna historia okolicy i jego uwielbienie dla przebywania na łonie natury ukierunkowały go na poszukiwacza. W podstawówce wraz z bandą kumpli przeczesywał pobliskie zagajniki i umocnienia Wału Pomorskiego. Wygrzebywali wspólnie z piachu hełmy, kordziki, guziki, nieśmiertelniki i menażki. Przed studiami miał zebraną sporą kolekcję poniemieckich i radzieckich drobiazgów - od odznaczeń po przerdzewiałe giwery.  Hobby z czasem przerodziło się w studia archeologiczne. Studia w inicjatywę stworzenia prywatnego Muzeum Militarnego. Obecnie Dobromir jest bezrobotny.
Muzeum owszem istnieje, ale zyski z niego żadne. Więcej wiary jeździ do Lichenia połazić po sztucznej Golgocie w każdy weekend niż do Bornego Sulinowa przyjeżdza łącznie w ciągu miesiąca. Prawdę mówiąc, Dobry liczył na więcej aktywności turystycznej. Przyjeżdzają co prawda zakrętasy militarne obstrzyżone na glacę, z napisem "szeregowy Krystian" wybitym na nieśmiertelniku zawieszonym na szyi oraz w spodniach w barwach moro. Zaglądają w zakamarki miasta, odwiedzają muzeum i rozwodzą się nad przeznaczeniem drutów od starej radiostacji. Kimają tacy po krzakach, ogniska palą, żłopią browary i czują się żołnierzami. Ostatecznie jednak przyjdzie każdy taki do muzemu prywatnego jeden raz, a potem przez trzy dni jest cisza turystyczna.
Dopóty, dopóki budynki miejskie straszyły pustostanami i wszystko wyglądało na zaniedbane, miejsce było przedmiotem regularnych odwiedzin różnych ludzi. A to pojawiały się ekipy grające w ASG albo Paintball. Przyjeżdzali fanatycy 'urban survival', bunkrowcy z garkuchniami, namiotami i rodzinami. Obecnie w miasteczku psy dupami szczekają, nawet w sezonie wakacyjnym. W mieście od niedawna funkcjonuje Biedra. Chodniki wyremontowano i oznaczono na kostce brukowej linie dróg rowerowych. Wieczorem można usiąść w kawiarni przy deptaku. Fenomen miasta "widmo" zdechł bezpowrotnie, okolica przekształciła się w słowiańskie country a z infrastruktury korzystają głównie lokalsi.
Z braku lepszego zajęcia i w międzyczasie wobec poszukiwań, Dobromir zatrudnił się do fuchy "na przetrwanie". Robotę dostał od znajomego leśniczego, a jeszcze dokładniej od ekipy, która dla leśniczego robiła różne zadania zlecone. W lipcu trafił na projekt przygotowania leśnych wiat przy jeziorze. Kilka kilometrów za miastem, nad samą wodą, w cieniu wielkich sosen miały stanąć cztery eleganckie wiaty. Spadziste dachy, długie drewniane stoły i miejsca na ogniska otoczone kamieniami. Luks malina darmowe miejsce biwakowe w prezencie od Unii Europejskiej. Przyjechał na miejsce o świcie.
- Młody, weź no ta szpadel i wykopaj cztery takie dołki metrowe pod fundamenta. Wstawimy z Ryśkiem potem betoniarkę i będziem kręcić cement. Ej Rychu, gaś no peta i jedziemy do Zochy po piwo i kiełbasę. Chcesz coś młody?
- Fajki.
- Miękkie czerwone ?
Dobromir skinął głową .
- Wrócim za godzinę.
Nadżarty rdzą wielokolorowy Volkswagen Transit z osiemdziesiątego ósmego roku zacharczał przy leśnej drodze. Wypluł z rury tuman czarnego dymu i odjechał z rykiem i piskiem ślizgajacego się paska klinowego. Dobromir splunął w trawę. Ekipa niby poczciwa, acz daleko jej do umytych zębów i czystych majtów. Odwrócił się na pięcie w stronę jeziora i wbił szpadel w grube poszycie lasu. Szło jak po grudzie. Najpierw grube korzenie. Potem kamienie i gęsta darń. Po minucie strużka potu spłynęła od szyi do kości ogonowej. Zamienił szpadel na kilof.
- Lepiej jebany wykształciuchu - wysapał sam do siebie -  Nie takie wykopki po tych lasach rzeźbiłeś, co nie? - po czym zamachnął się i wbił szpic w wykop.
W kwadrans później na stercie obok dołka leżała półmetrowej wysokości sterta miksu kamienisto-runowego.
- Skąd tu tyle tych kamieni? Włączył w smartfonie Geoportal. Obejrzał satelitarne zdjęcia terenu, które odwzorowują poprzez skanowanie laserowe LIDAR wszystkie tereny z pominięciem roślinności. Zwykle na takich fotografiach widać, czy ktoś dokonywał jakiejś poważnej ingerencji w strukturę gleby. Ten LIDAR to taki nawyk poszukiwacza. Przekopy, wykopy, stare umocnienia, ślady piwnic po budynkach, wszystko świetnie widać na skanowaniu terenowym. Na zdjęciach tego konkretnego terenu niczego nie widać.
- Może stary kurchan? - dociekał w myślach.
Odtąd kamienie były większe niż wcześniej.
- Że też nie wziąłem żadnego wykrywacza, choćby takiego "kanarka" - zaklął pod nosem i zgasił ostatniego papierosa z paczki.
Nie ma co debatować w myślach, trzeba działać zanim wróci banda spod monopolowej gwiazdy. Dalej z ziemi zaczęły wychodzić kamloty średnicy arbuzów, pod nimi było już miękko. Ziemia z innym niż zwykle w tej okolicy wybarwieniem.
- Ewidentnie z głębszych pokładów. Znaczy jednak było tutaj kopane.
Zdejmuje ziemię warstwa po warstwie nasadą szpadla. Ociera z nosa skapujący pot. Wtem jest coś, chyba coś o regularnym kształcie. Rozgrzebuje piach rękoma ubranymi w rękawice. Jakaś gruba folia albo plandeka. Odczepia od paska niewielki nóż z drewnianym trzonkiem. Rozcina warstwę wierzchnią wzdłóż jednego z załamań. Uff, na szczęście to nie pochówek zwierzęcia domowego albo mafijnego odstrzeleńca. Pod spodem wieko skrzyni na amunicję. Widać emblematy nazistowskie.
- Aleee! - powiedział do siebie. Stan skrzyni jest idealny, na pewno całość zachowała szczelność. Drewno nie jest wyżarte, mimo że leżało w ziemi. Wygrzebał brzegi z piachu, wyszarpał znalezisko. Musi warzyć z kilkanaście kilogramów. Przy przenoszeniu na tył swojej Łady Niwy zauważył, że zamek wierzchni skrzyni jest zaplombowany. Ot taki standard dla wojennych depozytów, niby nic dziwnego. Po dokładniejszym się przyjrzeniu, widać jednak że plomba nie jest standardowa. To nie plomba kwatermistrzowska. Taką rozpoznałby z kilometra.
- O ja pie...., wywiadówka! - ponowie zagadał sam do siebie.
Poczuł się dziwacznie. Ostatnio dużo do siebie samego gada.
- Muszę znaleść sobie jakąś zdrową dupę i zainstalować na rejonie.
Myśli o romansowaniu przerwał ryk szrota robotników pędzącego leśną drogą. Podniósł pośpiesznie skrzynię i wepchnął ją na tył auta. Z wnętrza dla niepoznaki wydobył butelkę zleżałej mineralnej.
- Co się opierdalasz? - usłyszał Ryśka zanim auto zdążyło zahamować.
Wysiadł szczerbaty majster i przybrał marsową minę.
- Sranie na rzadko mnie złapało - odpowiedział spokojnie Dobromir i zrobił minę cisnącego dachowca.
- Od kurwa niby czego?
- Nie wiem, może wczorajszej grzybowej. Odradzałeś mi ją wczoraj, pamiętasz?
- A to może być. Mariola leje ją od zeszłego czwrtku. Robić możesz?
- Jasne. Od srania się nie umiera.
- To do roboty, bo wieczorem wpada do mnie szwagier i muszę dziś skończyć przed siedemnastą - To mówiąc, otworzył sobie zapalniczką czwartego tego dnia Specjala. Jak mówi się na wybrzeżu w nomenklaturze budowlanej o piwie Specjal- otworzył "Czarną Szmatę". Dobromir przetarł buzię brudnym rękawem koszuli.
Majster podszedł do wykopanego dołu.
- Nie, no coś żeś skopał jednak. Było coś pod kamieniami magister?
- Biegunka, senior, biegunka.


Sześć godzin później, Borne Sulinowo


Czechosłowacki naturysta w pięćdziesiątym czwartym na wakacjach w Dębkach nie był równie podekscytowany jak Dobromir, kiedy zajechał pod swój blok terenówką w kolorze khaki.
Skrzynia z plombą wywiadu! Mapy? Zdjęcia? Nic nie stuka przy przenoszeniu, raczej więc papiery. Cokolwiek jest w środku, szkoda rozpieprzyć taką plombę. Zmienił szybko plan działania i ruszył z piskiem opon spod domu pod budynek Muzeum. Tam go nikt o nic nie będzie podejrzewać. Przy wielkim drewnianym stole warsztatowym najpierw całość sfotografował, przygotował formularze raportów archeologicznych, założył gumowe rękawiczki i ostrożnie przeciął linkę plomby przecinakiem do drutu kolczastego. Szczelina pomiędzy pokrywą a korpusem skrzyni była zawoskowana. Ktoś chciał zachować zawartość w nienaruszonym stanie. Zawiasy zakonserwowane jakby ktoś je nasmarował wczoraj. Drewno zaolejowane kilkoma warstwami farby i uszczelnione żywicami. Nożykiem ostrożnie objechał uszczelkę z parafiny i ostrożnie odchylił wieko. Wnętrze było niemal puste. Na dnie leżał kawałek płótna i w nim niewielkie zawiniątko. Dobromir niejedno w życiu wykopał, ale teraz gdy podnosił przedmioty z dna skrzyni pachnącej smarem i ziemią, obie ręce mu drżały jak u alkoholika na głodzie.

Odchylił haftowaną chustkę z Reichsadlerem, z godłem Rzeszy. Złowieszczy znak mimo wielu lat obcowania z pamiątkami historycznymi nadal robi mroczne wrażenie na Dobromirze. W środku znajdował się jedynie niewielki skórzany notatnik domknięty gumką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz