wtorek, 8 listopada 2016

Schronienia dla bezdomnych kotełów - ratujmy zwierzaki przed Zimą

Co prawda nie jestem ultrasem, eko świrem, kociarą ani Greenpeace'owcem... ale jeśli mam możliwość uratować jakiegoś kudłatego stwora przed śmiercią z powodu zamarznięcia, to to robię.


Szczególnie, że mam trochę narzędzi i garaż.
Oto co udało mi się zrobić przed nadchodzącą zimą :)



Technologie są dwie.
Ta pierwsza to sklejka i resztki z europalet w połączeniu ze styropianem i kartonem.

Był to mój pierwszy projekt i chodź nie wyszedł niczym mebel sklepowy, byłem zadowolony z efektu dwóch godzin zabawy z wyżynarką i szlifierką.


Domek powstał na życzenie mojej kobiety, która wspomniała że gdzieś na Kaszubach, pod jedną z przychodni ludzie dokarmiają bezdomne koteły i że aktualnie zwierzaki nie mają gdzie spać.

Drugi projekt powstał w efekcie ogłoszenia prasowego trójmiejskiej organizacji Bezbronne zwierzęta, która na portalu Trójmiasto.pl zapytywała, czy ktoś ma schronienie dla zwierzaków, które aktualnie trzęsą futrem pod jakimiś schodami na Gdańskim blokowisku.

Przejrzałem internety i dowiedziałem się, że najłatwiej i najszybciej jest robić domki przetrwalnikowe z kartonów i .... styropianu !

Nic prostszego.
Oto domek wykonany tego samego dnia :)


  


Domek przejęła Fundacja.

Minęło trochę czasu, nikt niczego nie potrzebuję a mnie została jeszcze góra kartonów i styropianu. W rezultacie powstały kolejne, tym razem samodzielnie zgłoszone do ludzi, którzy są zapaleńcami w ratowaniu zwierząt.

W odróżnieniu od poprzednich, te domki cechuje wyłączny pragmatyzm. Nie ma tutaj staranności i nadmiaru taśmy klejącej, ale za to jest podwójna warstwa kartonów wewnątrz i styropianu na zewnątrz + daszek chwytający zawiewający wiatr i deszcz.





Jeśli ktokolwiek z Was widzi zwierzęta, które nie mają gdzie się podziać a samemu nie chce ich przyjąć w swoje cztery ściany, może zbudować mu chociaż taki prowizoryczny domek :)

Oto niezbędne narzędzia.


Powodzenia w Waszych projektach :)

czwartek, 22 września 2016

Opowiadania bez tytułu - cz. 5

Ogon

Młody okazał się być studentem ekonomii z Krakowa, jechał właśnie do dziewczyny do Opola.
Mówił, że za otrzymane pieniądze kupi jej bukiet kwiatów i jakieś słodycze. Jego Agnieszka uwielbia białą czekoladę. Za resztę pobaluje w tygodniu.

- Masz i używaj życia. Jeszcze raz dzięki.

Jako praktycznie bezrobotny muzealnik Dobromir pieniądze dawał z niemałym żalem w duchu. Ostatnie wyprzedaże zbiorów militarnych z wykopek z ostatnich piętnastu lat i dorywcze fuchy budowlane jakoś pozwalają mu trwać, ale o zapasach pieniędzy nie może być mowy. Konto Dobromira właśnie sięgnęło limitu debetowego. W portfelu przeciąg. Młody chyba instynktownie wyczuwa finansowy stan rzeczy.

- Choć Pan. Na następny pociąg pewnie przyjdzie mi trochę poczekać, strzelimy po bronku. Ja stawiam.
Dobromir spojrzał na zegarek na wyświetlaczu telefonu. Nie wiadomo ile przyjdzie mu czekać na kontakt od Dzięciołowskiego.
- Widzisz w nawigacji jakiś bar w pobliżu?
- A kto mówi o piciu w knajpie? Może jestem teraz obrzydliwie bogaty, ale nie rozrzutny.

Dobromir szczerze się roześmiał. Już kiedyś słyszał to powiedzenie.
- Jasne, doskonały pomysł. Naprawdę z przyjemnością z Tobą sieknę piwero pod monopolem. .
Emocje fajnie będzie zluzować, bo limit nerwów na dziś i dłużej chyba został osiągnięty.

Ulicą Oświęcimską idą w stronę marketu wskazanego przez pijaczka spod bankomatu.

Mężczyzna, którego obecności dotąd nie spostrzegli, idzie od dworca ich śladem. Lubliniec o tej porze w środku tygodnia wygląda na opustoszały. Wchodzą do sklepu. Pod Lewiatanem czycha kolejny menel. Pyta o kilka groszy.
- Do winka, kierowniku.
Młody mówi, że zaraz wyjdą to mu posypie drobnymi, bo "dziś jest przy forsie".

Facet idący za nimi czeka około minuty i dopiero wtedy wchodzi do marketu w ślad za nimi. Przed rozsuwanymi drzwiami zaczepia go ten sam bełkotliwy menel. Facet ignoruje pytanie i odpycha pijaka łokciem. Młody i Dobromir kupują piwo regionalne i Młody dobiera do zestawu paczkę mentolowych cieńkich papierosów. Sklepowa zza kasy mówi do koleżanki z działu mięsnego:

- Patrz Wieśka, mówiłam że na fajrant z tego Intersyty wysypią się turyści.

Facet prowadzący ogon za Młodym i Dobromirem rozgrywa swoją rolę niewinnego mieszkańca i mówi do sklepowej:
- Dobry, dobry. Ze mną pójdzie raz, dwa. Wpadłem tylko po chleb i kawałek kiełbasy.
Dobromir na słowo "Dobry" odruchowo spojrzał w stronę faceta, ale po chwili go zupełnie zignorował i wrocił do słuchania opowieści młodego.

Dobromir i Młody wychodzą przed sklep. Młody odpala papierosa, częstuje pijaka papierosem wyjętym z paczki i wrzuca garść drobnych w otwartą rękę. Ruszają powolnym krokiem w stronę dworców PKS i PKP. Za moment będą mijać komisariat. Dobromir sugeruje żeby otworzyć piwo kawałek za nim. Dopiero w tym momencie śledzący ich facet wychodzi ze sklepu i obserwuje jak się oddalają.
Pisze SMS do swojego przełożonego:
- "Chyba nie ON. Jest z jakimś gówniarzem, kupili piwo, idą na PKS".
Niemal natychmiast przychodzi odpowiedź.
- "Czekaj, sprawdzamy"

Dobromir poczuł wibrację telefonu i nie przerywając anegdoty opowiadanej przez Młodego przyłożył ucho do słuchawki. Zanim zorientował się, że to głupi ruch, dojrzał że wyświetlacz pokazywał zapis "Adresat nieznany". Było już za późno, przycisk odbierający połączenie został aktywowany. Postanowił ponownie milczeć. W słuchawce też cisza. Całość trwała może dwie lub trzy sekundy. Dzwoniący rozłącza się.

Sto metrów za nimi, mężczyzna z pociągu uśmiecha się pod nosem. Pisze kolejny SMS:
- "Odebrał ten, którego podejrzewałeś"
- "Ruszamy"

Dobromir poprosił Młodego by wrócili się nieco w pobliże komisariatu.
- Po kiego wała? Nie boisz, że Cię capną? Przecież przed glinami uciekasz.
- Spokojnie Młody. Najciemniej pod latarnią. Napijmy się przy bankomacie na przeciwko komisariatu. Tam jest taka miejscówka, którą widziałem parę chwil temu.

Przychodzą przez jezdnię. Na pasach zatrzymuje się energicznie samochód terenowy. Wyciągarka, snorkel, infantylny wielki napis "Eksploracja" na masce. Kierowca bacznie im się przygląda. Ponownie wibruje telefon w kieszeni Dobromira.

- To ja. - słychać znajomy tubalny głos Dzięciołowskiego - po miejscowości jeździ czarny Jeep z emblematami mojej firmy. Wsiadaj do niego natychmiast.
- Młody muszę spadać. Teraz. Bezpiecznie wracaj do domu.

Dobromir oddaje Młodemu butelkę dopiero co otwartego piwa i nie składając dalszych wyjaśnień otwiera tylne drzwi terenówki. Kierowca w tylnym lusterku zauważył ruch. Coś świsnęło o centymetry obok głowy Dobromira.
- Strzelają! Szybko kurwa! - wydarł się kierowca przez uchylone przednie okno.

Dobromir kompletnie zdewastowany wydarzeniem instynktownie schylił głowę.
- Ruchy kurwa!
W jakimś atawistycznym amoku Dobromir zareagował sprawnie. Wykonał polecenie wskując na płąsko na tylną kanapę wozu. Auto ruszyło z piskiem opon.
W myślach kotłowanina. - Jak to strzelają? Do mnie strzelają? - Nagle olśnienie.
- Młody! Wracamy po niego!
Dobromir wydarł się przez ryk zmienianych biegów i dociskanego bezlitośnie silnika V8
- Człowieku ! Wracamy powiedziałem.
Ten z niewzruszoną mimiką zapytał:
- Wiedział coś?
- Nie, nic, zupełnie !
- To przeżyje.
Dobromira to w ogóle nie uspokoiło.
- Kurwa mać, na pewno? Przecież ten ktoś do nas strzelał. Dokąd jedziemy?
- Do Bielawy. Janusz na Ciebie czeka. Ochrona też.
- Nic nie rozumiem. Dlaczego strzelano? To się kupy nie trzyma!
- Wkrótce wszystkiego się dowiesz. Nie możemy wrócić po Twojego znajomego.
- To nie jest mój....  ja pierdole! Ten Mały nie może umrzeć za forsę, którą mu zapłaciłem.
Ukrywa głowę w rękach.
Niewzruszony kierowca naciska na kierownicy przycisk rozmowy telefonicznej i wybiera ostatni numer.
- Mam go. Jest cały.
- Jeśli mnie słyszysz - odezwał się znany już Dobromirowi głos w zestawie głośnomówiącym auta - powiedz mi tylko, czy masz wszystko co znalazłeś?
- Prawie. Można powiedzieć, że dziewięćdziesiąt dziewięc procent. Ale człowieku, Oni do nas strzelali!
- Grunt, że jesteś cały. Teraz musisz do mnie jak najszybciej przyjechać.

U wylotu z Lublińca do ich wozu nagle dołączają dwa kolejne. Gnają przez noc w kolumnie terenówek z wielkimi silnikami. Wieczorna podróż na Dolny Śląsk trwa niecałe dwie godziny.

W twierdzy

- Janusz.
- Dobromir. Wytłumacz mi co się dzieje. Dlaczego do mnie strzelano?
- To strażnicy - odetchnął głęboko jakby zaczynał historię, którą ma opowiedzić nie wiadomo po raz który kolejnemu laikowi. Dobromir mu przerywa podnosząc rękę.
- Wiem! Wiem kim są Strażnicy. Znam bajki o grupie ludzi, którzy strzegą tajemnic Gór Sowich.
- To dobrze, zatem to byli oni.
- Człowieku, z szacunem dla Ciebie i Twoich spraw, ale kto normalny, bez wiedzy o tym co konkretnie znalazłem ryzykowaliby strzelaninę pod komisariatem w małej miejscowości? Ty przecież też nie wiesz co znalazłem i w ogóle nie znasz szczegółów!
- Właściwie to wiem całkiem sporo. Nieświadomie powiedziałeś za dużo w rozmowie ze mną.
- Mówiłem zajebiście ogólnie!

Dzięciołowski sięgnął po dwa sniffery, niewielkie szklanki do degustowania whiskey. Z barku powyżej wyjął butelkę rudego trunku z napisem Single Malt i zalał obie lampki o kształcie tulipanów.

- Pod koniec Wojny oficer wywiadu Rzeszy odpowiedzialny za likwidowanie ciekawskich cywili z Dolnego Śląska drapnął nasze partyzanta - Podał lampkę z whisky Dobromirowi. Zasiedli obaj w fotelach z ciemnoczerwonymi obiciami. Pili bez toastu. Janusz Dzięciołowski, meżczyzna słusznej postury, łysy, po pięćdziesiątce, kontynuował swoją opowieść:
- Partyzant nie wytrzymał piwnicy Gestapo. To żaden wstyd, ani dziś ani wtedy. Nasz powiedział, że wie o tunelach w Górach Sowich. Oficer by się tym nie przejął, sporo takich zastrzelił przez ostatni roku, ale na przesłuchaniu padła nazwa projektu - "Riese" -  Oficera Abwery to bardzo zdziwiło. Niewielu ludzi w Dowództwie Rzeszy wiedziało jakim kryptonimem nazwano całą operację drążenia podziemnego miasta. On sam wiedział o nazwie projektu od swojego dowódcy. Obdarzono go tą wiedzą w najwyższym zaufaniu z zastrzeżeniem klauzuli tajności dla otrzymywanych rozkazów. Oficer natychmiast ruszył tropem zeznań. Ścigał opisanego przez Partyzanta jakiegoś kuriera.
Dobromir wypił swoją whisky.
- A źródło tej legendy?
- Żadnej legendy. Jurgen Schmidt, emerytowany podoficer, na koniec życia alkoholik, protokolant z owego przesłuchania naszego Partyzanta, wszystko wyśpiewał mojemu znajomemu za dwie szklanki wódki.
- Ale skąd, że nie łgał jak pies? Alkoholicy wszystko mogą wyśpiewać za pieniądze.
- Może i był szkopskim gnojem, ale sprawdzaliśmy inne relacje, które potem nam odsprzedawał za tanią wódę. Wszystko się zgadzało. Sypał nazwiskami jak z pestkami z automatu. Sporo z niego wydoiliśmy, ale w końcu zdechł przed jednym z tanich barów za Repperbahnem, Hamburską dzielnicą rozkoszy. Jak się nazywa ta dzielnica?
- Saint Pauli.
- O, to właśnie. Na kolejnych etapach pościgu oficer wywiadu ustalił, że wieść już poszła w świat polskiego podziemia. Meldunek o "Riese" miał pognać kurierami do dowództwa Aliantów. Oficer ruszył z Dolnego Śląska na Północ. Smidt relacjonował, że przełuchiwany Partyzant, przed śmiercią sugerował, że chodzi o niebieskich kurierów. Wywiad niemiecki ustalił, że tak potocznie nazywano osoby z Ruchu Oporu, którymi przemycano wiadomości drogą morską.
- I pojechał w Zachodniopomorskie?
- Major III z nie meldował zbyt dużo. Wiadomo tylko, że na koniec Wojny w Świnoujściu, w Szczecinie, Gdańsku i Gdyni, wszyscy stali na baczność i sprawdzali każdy wychodzący statek, bo szukano dywersanta niezwykłej wagi. Ustaliłem po nazwisku oficera wydajacego rozkazy podwyższonej kontroli, że ten na koniec wojny zniknął. Pewnie został zlikwidowany przez swoich za brak skuteczności w obliczu spektakularnego zagrożenia.
- To nadal grubymi nićmi szyte.
- Możliwe. Ale zwróć uwagę, że Strażnicy szybko zorientowali się jakie zagrożenie wynika z tego co znalazłeś. I to sześćdziesiąt lat po wojnie.
- OK, to ma więcej sensu. Ale nawet jeśli znalazłem drugowojenny meldunek, nawet dotyczący Riese... Ktoś w godzinę był gotów zorganizować ludzi? Wsiąść w Częstochowie do pociągu i ruszyć moim śladem jak w kinie szpiegowskim?
- Nie wiesz, jak poważna jest sprawa pilnowania Riese. Deszyfranci polskiego pochodzenia, zaraz po rozpracowaniu Enigmy dla Aliantów najchętniej dekodowali depesze sztabowe przechwycone w czterdziestym piątym nad Berlinem. Jedna raportowała ze wschodu: "Kolos runie, Polaczki mają jego plany".

Janusz przeciągnął się w skórzanym fotelu, zapalił papierosa.
- Wiesz, że nie palę od dwudziestu lat? - powiedział do Dobromira - Ale dziś w nocy okazja jest wyjątkowa. Być może masz coś, co pozwoli mi odkryć szczegóły sprawy, która dręczy mnie od dekad. Pokaż co znalazłeś.

- Tylko to.

Janusz przegląda pojedyńczą kartę. Wykonuje aparatem fotografię z każdej strony.
- Kolejny trop.
- Zgadza się. Jednak tym razem będę potrzebować pomocy.
- Dobrze trafiłeś, ale sami tego nie ogarniemy.
- Jak to? Przecież masz ludzi.
- Tak, ale ta niewidzialna wojna właśnie otrzymała punkt zapalny, który może eksplodować. Musimy zaangażować Wywiad.

poniedziałek, 19 września 2016

Różne różniste - Ozdoba kuchenna z sowim wzrokiem


Lot sowi w badaniach BBC:


Dlaczego stały się symbolem mądrości?

Przed przemysłem hodowlanym, zdolność skutecznego polowania była czymś cholernie ważnym. Czy dlatego, że potrafią bezszelestnie latać stały się symbolem mądrości?
A może ze względu na ich przenikliwy wzrok ?

Paradoksalnie, sowy przez całe stulecia były tępione ze strachu przed nimi. W wielu kulturach były zwiastunami smutku, śmierci, głodu, czarnoksięstwa, nieszczęść, sił diabelskich. Budziły potężny lęk wszędzie w świecie. No, może poza starożytnymi Grekami i kultem Ateny.

Ale dziś nie o tym... o tym lepiej przeczytać TUTAJ -  (w linku praca Joanny Radziewicz nt. sowiej symboliki).

Jako, że bardzo lubię symbol i sowy w ogóle, chciałem mieć w domu jakieś nawiązanie do nich.

Na wyprzedaży w H&M moja kobieta kupiła bawełniano-lnianą serwetkę z nadzwyczajnym zdjęciem Puchacza Zwyczajnego.

Pomyślałem - Hej ! To jest zbyt dobre żeby tym po prostu wycierać gary i łapy po gotowaniu.

Wśród gratów w piwnicy miałem ramkę na duże zdjęcie.
A gdyby tak wsadzić tam serwetę ? :)

 



Wiem, że plakat mógłby być lepszy. Że dokładniejszy, bez jakichś tam drobnych zagięć i innych ceregieli, ale ostatecznie mnie efekt zadowala.

Aktualnie wisi w kuchni i wypełnia pustą przestrzeń na tapecie imitującej postarzane dechy.


 

Może ktoś wrzuca swoje serwety w ramy i wiesza w salonach ? :)

Co sądzi o tym pomyśle reszta świata ?

piątek, 9 września 2016

Opowiadania bez tytułu - cz. 4

Wyjście z gór


Dygotał z zimna. Goretexowe niskie obuwie chlupotało przez całą drogę w dół i teraz stało wywrócone do góry nogami przed wiatrołapem. Szarlotkę pochłąnął zanim talerzyk zdążył dotknąć drewnianego stołu i zaraz potem siorbał gorącą herbatę z rumem. Siedział trochę otępiały z zimna i nie bardzo adaptując się do nagłej obecności w gwarnej sali restauracyjnej schroniska Ornak. Wyciągnął telefon z mokrej kieszeni. Bateria wysiadła. Próbował dwukrotnie włączyć urządzenie, ale wyświetlacz niczego nie pokazywał.
- Szlag !
Babka karmiąca kilkuletniego malca opieprzyła Dobromira wzrokiem.
Może to i lepiej z tym telefonem.., gdyby zareagował, pewnie poszłoby zwarcie. Schował komórkę do jedynej suchej kieszonki na klacie.
Podszedł na piętro do recepcji.
- Można od Was zadzwonić ?
- Nie bardzo. Coś się stało ?
- Telefon mi wysiadł a obiecałem się zameldować. Martwić się będą. Trochę za długo zabawiłem u góry.
Zmierzyła go z góry na dół. Musiał wyglądać fatalnie w przemoczonych łachach z membran goretexowych. Wlał do gardła resztę gorącego napoju trzymanego w ręce i uśmiechnął się do babki najlepiej jak potrafił.
- W drodze wyjątku..., Tylko krótko i na temat proszę, tu nie poczta.
- Dziękuję. Bardzo dziękuję.
Zgrabiałymi paluchami wykręcił numer na aparacie stacjonarnym z tradycyjnymi kwadratowymi przyciskami.
- Halo?
- Jestem, jestem, cały i zdrów.
- Jak to jesteś? - odezwał się zdziwiony głos rozmówcy po drugiej stronie
- Słuchaj, zalało mi telefon, dzwonię grzecznościowo.
Nieco zirytowany kolega zaczął dociekać.
- Hej, Dobry, co to za nowy wkręt? Dawnośmy się nie widzieli, ale po głosie Cię poznaję pijacka łajzo.
- Tak to ja, bardzo dobrze. Powiedz mamie żeby się nie martwiła i sprawdź w zeszycie numer do tego faceta, który robi odkrywki w Sowich.
W słuchawce słychać było jakieś mruczenie sugerujące, że rozmówca próbuje zrozumieć o co może chodzić i czego dotyczy ewidentnie dwuznaczna rozmowa.
- Ziomal, nie możesz gadać i chodzi Tobie o jakiegoś poszukiwacza, którego ja mogę znać?
- Zgadza się. Pośpiesz się proszę bo tu bije licznik.
- Jakaś jeszcze podpowiedź?
- Powinieneś go mieć w numerach, facet jest mistrzem w swoim fachu.
- Aaaa! Dzięciołowski. Właściciele muzeów w sztolniach. Miejscowy guru od historii.
- Bingo, masz?
- Będę mieć. Wyślę Ci w SMS-ie w ciągu godziny..
- Dzięki, trzymajcie się.
- Jo, nara.
Rozłączył się, podał słuchawkę w stronę kobiety.
- Przepraszam, że trochę dłużej i serdecznie dziękuję za wyrozumiałość.
Zbiegł na parter, domówił w bufecie danie-legendę schronisk PTTK - fasolkę po bretońsku - i z parującym talerzem wyszedł na ławkę na zewnątrz. Słońce stało jeszcze wysoko na niebie. Po zjedzeniu gorącego dania odzyskał nieco wigoru. Opuścił schronisko i truchtem zbiegł po brukowanej leśnej drodze na polanę poniżej. Wynegocjował stawkę i zapłacił woźnicy za przejazd w dół.
- Kuźwa, jaki wstyd - klął w myślach - Zdrowy facet jadący solo bryczką w dół doliny, przez którą spacerują rodziny z dziećmi i emeryci.
Ukrył twarz pod kapturem kurtki i siedział skulony opatulając się kocami. Baco cmokał co jakiś czas na konia pokornie biegnącego w dół Doliny. Droga się dłużyła, mimo że była to najszybsza dostępna metoda wydostania się do miasta.
Z miejscowości Kiry przy wejściu do Kościeliskiej łapie busa do Zakopanego. Wysiada przy dolnej częśći Krupówek i kupuje najtańszy używany telefon komórkowy. Uruchamia sieć, przegląda skrzynkę odbiorczą, jeszcze nie ma wiadomości. Idzie pieszo do dworca i ustala, że na sensowne połączenie będzie musiał poczekać do późnej nocy, ale jeśli mu się śpieszy, to niech łapie któregoś przewoźnika autobusowego. Kupuje bilet za dwadzieścia złotych u kierowcy i jedzie w trzech czwartych pustym autobusem Szwagropolu przez Zakopiankę. Ludzie stopniowo dosiadają się w kolejnych miejscowościach - Poronin, Nowy Targ, Rabka, Pcim, Myślenice. W połowie drogi morzy go sen i budzi się dopiero na miejscu. Krakowski dworzec jest po modernizacji. Nic nie wygląda tak jak dawniej i od nowa trzeba uczyć się orientacji w tym pogmatwanym terenie. Szczególnie trudno przychodzi zorientowanie się gdzie i co jest człowiekowi wyrwanemu ze snu. Ustala przy kasach, że za kilkanaście minut do Wrocławia odchodzi pociąg z peronu czwartego. Stamtąd ma być osobówka do Wałbrzycha. Kupuje bilet płacąc kartą. Na wydruku biletowym maszyna wybiła godzinę spodziewanego przyjazdu na miejsce - ma to być po północy, dzień plus jeden. W myślach krótka myśl, że trudno będzie wytłumaczyć obcemu człowiekowi potrzebę nagłego spotkania o późnej porze. Zanim pociąg opuszcza peron, telefon brzęczy i odczytuje wiadomość SMS. Dzięciołowski, numer.

Rozmowa



Po składzie rozchodzi się specyficzny dźwięk przechodzenia wagonów przez kolejne zwrotnice. Nie można rozmawiać w przedziale, siedzi w nim dwóch facetów. Jeden pracuje na laptopie, energiczny korpoludek. Drugi słucha muzyki i zdaje się, że rżnie w jakiegoś RPG-a na komórce.
Dobromir wychodzi na korytarz.
- Słucham - po czterech sygnałach odpowiada tubalny głos.
- Jestem Dobromir. Nie zna mnie Pan. Pochodzę z Bornego Sulinowa i poniekąd zajmuję się tym, co Pan. Trafiłem trop czegoś, co dotyczy Pana rejonu działania. Znalazłem dwa dni temu...
- Moment - przerwał nagle rozmówca - 'zawieź to do magazynu i przywieź mi fotografie tego o czym Ci wcześniej mówiłem' - głos wydawał dyspozycje jakiejś osobie trzeciej zasłaniając ręką trzymaną słuchawkę. Głos wraca do rozmowy z Dobromirem. Niech Pan mówi...
- Jak już nadmieniłem, dwa dni temu znalazłem....
- Telefony mają uszy. Niech pan waży słowa.
Dobromir podrapał się w potylicę - nie no wariat - czy aby na pewno chcę go poznać?
- Najogólniej jak się da. Wykopałem pod Bornym Sulinowem coś co zaprowadziło mnie w Tatry. W tym momencie ponownie przemierzam kraj, by jak najszybciej dotrzeć do Pana. Liczę na pomoc, będę w Wałbrzychu około północy. - wyrzucił to wszystko z siebie jak karabin.
- Dzisiaj - to bardziej upewnienie się niż pytanie, zasugerowało, by się nie odzywać. - Rozumiem. Czyli pilne i dotyczy Gór Sowich - dodał po chwili - Oddzwonię na ten sam numer.
- Jasne. - Dobromir już miał się rozłączyć, gdy usłyszał jeszcze:
- Proszę reagować tylko na mój głos i ignorać przychodzące SMS-y.
- Aleee..
- Mówię serio. I proszę mieć oczy dookoła głowy.
Rozmówca rozłączył się.
Dobromir wstał z kucków, był zaraz obok toalety. Nie wiadomo kiedy w ferworze rozmowy przemieścił się do tej części wagonu. Poszedł z mętlikiem w głowie do wagonu WARS-u.
- Nie, no to jest już zupełnie bez sensu. Fajnie jest udawać Indianę Jonesa, ale ten facet jest pomylony.
Zamawia zimne piwo i paluszki. Wybiera numer do kolegi, który polecił mu Dzięciołowskiego. Nie odpowiada. Pociąg po godzinie i drugim piwie dociera do Częstochowy i zaraz po tym jak rusza, na komórkę Dobromira wpada wiadomość tekstowa. Numer nieznany. Marszczy czoło na widok reklamy
- Blokowałem te cholerne reklamy u operatora. Znowu trzeba robić borutę przez infolinię?
Zrobił się senny. Przełącza komórkę w tryb wyciszenia, chowa aparat do kieszeni i zagryza łyk piwa ostatnimi paluszkami z paczki. Za oknem przelatują czarne cienie drzew mijanych przez gnający skład pociągu. Trzeba się przekimać. Już miał wstać z hokera, gdy do wagonu wchodzi dwóch typów. Nie wyglądają jakby podróżowali pociągiem.
Jeden z facetów ciężko sapie, drugi wszystkich lustruje wzrokiem. Stają przy barze. Ten w okularach, wysoki, chudy, ubrany jak pracownik biurowy grzebie w telefonie. Drugi, przysadzisty, z czapką bejsbolową na głowie, nadal tłumi przyśpieszony oddech i prosi barmana o coś do picia. Drugi kończy stukać w smatrfon i Dobromir w tym samym momencie czuje jak jego własny telefon zawibrował od przychodzącej wiadomości. Wzdryga się, na szczęście robi to niemal niewidocznie. Odwraca wzrok z rejonu baru z powrotem na widok za oknem. Facet przy barze przygląda się wszystkim uważnie.
- O kurwa, kurwa kurwa - klnie w myślach.
Czuje na sobie spojrzenie chudego. Świdrujące skanowanie z góry na dół . Po chwili obaj panowie powoli przechodzą wagon, idą w jego stronę. Dobromir wstrzymuje na ten moment oddech. Mijają go jednak bez zaczepiania.
Szybko zagląda do telefonu, dyskretniej niż wcześniej. Kolejny SMS z ofertą zniżki na jakieś duperele. To serio jakieś dziwne. Pije dalej piwo, powoli, celowo się nie wierci, nie rozgląda, siedzi jak ostatni filozof. Musi zebrać myśli. Następuje seria wibracji od otrzymywanych SMS-ów. Wiadomości przychodzą średnio co dwie minuty. Ewidentnie ktoś szuka sygnału przychodzącej wiadomości.
- Fuck ! - mówi do siebie po cichu. - Dzięciołowski może wcale nie być wariatem. Co jest pięć?
Przy stoliku obok siedzi dwóch koleżków. Najwyraźniej Dobromir musiał zacząć dziwnie się zachowywać, bo przyglądają mu się. Po ich gębach dostrzega, że to poczciwi ludzie i nie powinno być z ich strony zagrożenia. Telefon przestał wreszcie powtarzalnie się uaktywniać. Czyli, jeśli domysły byłyby słuszne o tym, że ktoś go szuka po pociągu, wówczas ten ktoś zorientował się, że poszukiwany aparat jest wyciszony. Będą więc szukać na inne sposoby. Celem są zapewne samotni podróżujący.
- Może powinienem się z kimś zakuplować? Tak dla bezpieczeństwa.
Podchodzi do baru WARSu i kupuje dwa piwa. Wraca do swojego przedziału luźnym krokiem. Dwa piwa nie podchmieliły go, ale na pewno dodały nieco więcej swobody w chodzie i wypowiedzi. Wsiada na swoje miejsce i od razu zagaduje korpoludka od pracy na laptopie.
- Człowieku, niech Pan zostawi tę robotę, już zapadł zmrok.
Ten niechętnie odrywa wzrok od ekranu. Sprawdza czy Dobromir aby na pewno mówi do niego. Spojrzenie mówi, że wcale nie jest zadowolony z tego, że został oderwany od swoich spraw.
- Już późno, droga długa a ja nie mam do kogo gęby otworzyć - Dobromir idzie w zaparte i podaje wymoczkowi butelkę zimnego piwa. - Napije się pan ze mną?
- Dziękuję, ale nie. Mam od Wrocławia prowadzić - wybąkuje.
- Do stacji docelowej jeszcze półtora godziny, chociaż pół dla towarzystwa. Dobromir jestem - podaje dłoń wciaż jeszcze zaskoczonemu obcemu.
- Jacek - niechętnie odwzajemnia uścisk dłoni
- Wracam z Tatr. Był Pan kiedyś w Tatrach?
- Byłem, ale to zupełnie nie moja bajka. Wolę żeglarstwo. - wymoczek odstawia piwo na stolik i odwraca wzrok do laptopa
- Ohoho. To z mojej strony krótko. Dwa razy płynąłem Pogorią po Śródziemnym, jeden rejs Zawiszą Czarnym po Bałtyku, połowa dzieciństwa na Optymistach. A pan?
Facet jednak odrywa wzrok od ekranu.
- Też pływałem na Pogorii. My żeglarze zawsze jesteśmy na Ty. Adrian.
- Dobromir
Na kamiennym dotąd spojrzeniu pojawił się cień uśmiechu
- W którym roku płynąłeś Pogorią?
- W dziesiątym i dwunastym. A Ty?
- Jedenastym. Aleśmy się minęli. A na Zawiasie to co to za historia?
- Zimowy, rejs morsów czy jakoś tak.
- No właśnie też chciałem to płynąć. Na Bałtyku jest krótka fala, zimą podobno buja jak diabli.
- Żebyś wiedział.
- Czekaj czekaj, w którym roku byłeś ?
- Trzy lata temu? Dwa tysiące trzynasty ?
- Wtedy połamaliście ster i porwaliście połowę żagli ?
- Dokładnie, rzyganie z Fordeku prosto na Latacza.
- Ile wtedy wiało?
- Do dwunastu beauforta.
- O kuźwa, srogo.  Też miałem na to jechać. - uśmiechnął się tym razem od ucha do ucha. - Ale wiesz, dzieciaka miałem wtedy w drodze. Żona mówiła: "Jedź Adi, nie rób scen", ale jakoś tak nie czułem się ją zostawiać.
- Kumam. A planujesz dalej pływać?
- Niebawem. Najpierw trochę odchowam młodego a potem mnie nic nie zatrzyma.
- Masz jakieś foty rejosowe na tym sprzęcie? - to mówiąc, Dobromir wskazał na laptopa.
- Na pracowniczym nie mam. Ale moment, przecież wszystko mam w albumach w chmurze. Zaraz ogarniemy.
Dobromir odczekał aż człowiek odblokował laptop.
- Siadaj, patrz, tu jesteśmy na Korfu.
- Ooo, tego typa zdaje się, że znam. To Marcin prawda?
- Yyy, nie pamiętam. Możliwe, że Marcin. Wiesz jak jest ze znajomościami z krótszych rejsów.
Przez okno wychodzące na korytarz przeszli jacyś następni szemrani faceci. Wyglądali śmiertelnie poważnie. Tak jakby cały pociąg od Częstochowy realizował plan pod tytułem "wszyscy zamieńmy się miejscami ze wszystkimi - czas piętnascie minut". Dobromir udawał zainteresowanie kolejnymi galeriami z wycieczek żeglarskich i samą rozmową o kontrafałach i kontraszotach, ale ostatecznie myślami był po prostu zesrany całą sytuacją. Raz jeszcze kątem oka zauważył, że przechodzą gruby i chudy z WARSu. Ten drugi nawet przystanął by przyjrzeć się Dobromirowi. Obaj równocześnie z Adrianem spojrzeli na niego zwrotnie. Adrian zigornował niewidzialne zagrożenie i kontynuuje opomieść o laskach, które opalały się topless na plaży na jednej z Greckich wysp. Pokazuje przy tym paluchem na ekran i wyświetlane właśnie zdjęcie z glonami na nosie. Zmusza Dobromira do śmiania się i uważnego słuchania. To idealnie wpasowuje się w opcję uwolnienia się spod świdrującego spojrzenia mrocznego typa.
Po plecach Dobromira przeszedł dziwny dreszcz. Facet z korytarza decyduje się iść dalej. Kieruje się na tył pociągu. Dobromira telefon minutę później zaczyna dzwonić. W ostatniej sekundzie decyduje się nie odebrać go, tylko przekazać swojemu nowemu znajomemu.
- Prośba stary, to mój wujas. Powiedz, że odbierasz jako kumpel i że właśnie wyszedłem do kibla. Oke? Później Ci wytłumaczę o co chodzi.
Adrian dotąd pochłonięty żeglarskimi anegdotami trochę nie ogarnia sytuacji. Przygląda się badawczo twarzy Dobromira i wyciągniętemu w swoją stronę aparatowi. Chwyta telefon i mówi do słuchawki.
- Halo?
Po drugiej stronie cisza, Jacek wykonuje jakiś nieokreślony gest ręką.
- Hallooooo ? - powtarza nieco głośniej.
- Gdzie Dobromir?
- Wyszedł do toalety. Wujek? Coś przekazać?
Dobromir w tym momencie wyciąga szybko telefon z ręki Jacka.
- Proszę mu natychmiast powiedzieć, że ma wysiąść na najbliższej stacji - słyszy zanim rozmówca się rozłącza.
Głos zdaje się że należał do Dzięciołowskiego. Chyba.
- Ale gburowaty ten Twój wujas. - podsumowuje Adrian.
- Słuchaj, wiem, że to zabrzmi kosmicznie, ale zapłacę pięć stów jeśli zgodzisz się wysiąść na najbliższej stacji ze mną.
Adrian zmienia się z dobrotliwego brata żeglaża w najeżonego podejrzliwca.
- Człowiek, w co Ty grasz ze mną? O co tutaj chodzi?
- Potrzebuję się dostać na posterunek policji, zanim ktoś mnie dorwie.
- Ale co? Jak? Oszalałeś?
- Nie ma czasu na pierdoły, ten z kim rozmawiałeś był oficerem policji.
Kłamstwo zastosował by pobić potrzebę i ograniczyć potrzebę tłumaczenia się z dostatecznie już pogmatwanej sytuacji.
- No to czemu Ty z nim nie rozmawiałeś ?
- Nie mogą znać mojego głosu. To skomplikowane.
Adrian broni się i mówi, że nie chce żadnych pieniędzy. Rozkłada ręce i wyraźnie daje do zrozumienia, że z układu nici. Padają słowa, że to jakiś szwindel, że raz dał się wydymać oszustom i drugi raz nie zaryzykuje... Sytuacja robi się podbramkowa. Zza pleców nagle odzywa się trzeci uczestnik podróży, dotąd pochłonięty słuchaniem muzyki.
- Ja chętnie w to wejdę.
- Co? - pytają równocześnie Adrian i Dobromir
- Wysiądę z Panem - wskazuje na Dobromira - i pójdziemy na pierwszy możliwy komisariat. Tyle, że moja stawka to tysiąc ziko.
Dobromir jeszcze raz ocenia młodego z góry na dół.
- Zgoda.
Młody energicznie wstaje z siedzenia i ściąga z górnej półki niewielki plecak.
- Będziesz udawał mojego siostrzeńca albo bratanka. Dziś dużo będzie wujkowania. Jak tylko wyjdę na korytarz, zawołasz mnie i powiesz że czegoś stamtąd zapomniałem. O, masz moją czapkę. To powinno się udać.
- Dobra, dobra. Panie, najpierw zaliczka.
Dobromir waha się przez moment.
- Nie ma czasu ! - uzupełnia młody - Za trzy minuty pociąg zatrzymuje się w Lublińcu! Nikt normalnie nie wysiada z przedziału last minute, wychodzimy teraz albo po układzie. Zaliczka?
Dobromir wyciągnął portfel i podał całą papierową zawartość do ręki młodego.
- Kuźwa młody, błagam, zagraj to najlepiej jak potrafisz.
- Sto pindzisiąąą.. Dobra, wystarczy. - podnosi palec wskazujący - Ale bez numerów, zerujemy pierwszy bankomat.
- Masz to u mnie. Liczę na Ciebie.
Dobromir w pojedynkę opuszcza przedział. Na jego lewym dalszym końcu jest jeden facet. Na bliższym dwóch obserwatorów z WARSu. Dobromir nabiera powietrza. Nie może wyglądać na przestraszonego czymkolwiek. Idzie w kierunku bliższym do wyjścia z pociąg w stronę tych dwóch. W myślach strach przed tym, że gówniarz z przedziału może nie nadejść i najprawdopodobniej wdepnie w gówno po łokcie. A może to tylko wszystko zdziałała siła sugestii? Może wcale nikt go nie szuka, tylko sobie wszystko wkręcił? Mija jeden, drugi, trzeci, czwarty przedział. Dochodzi do drzwi oddzielających wiatrołap od korytarza. W klatce robi mu się duszno, gdy dostrzega zwężające się do siebie brwi grubszego z facetów. Zza pleców słyszy wybawieńczy głos chłopaka:
- Wujaaaas ! - ufff...  Słychać jak biegnie w jego stronę.
- Mamy PKS za kwadras. Zobacz, jednak zmienili rozkład.
- Wiem to i bez internetów - odpowiada Dobromir ze sztuczną wiejską aparycją
- Ta, niby wszystko wiesz, ale czapkę w przedziale zostawiłeś.
To mówiąc, podał znoszoną bejsbolówkę do ręki Dobrego.
- Oddawaj - po chwili patrzenia na siebie uśmiecha się do młodego i mów - Dzięki.
Młody nie odpuszcza bajeryi kontynuuje grę w pyskówki ze starszym wujem.
- Poza tym, zgodnie z umową stawiasz mi jeszcze Hamburgera.
- Jaką umową? - wyrzucił z siebie Dobromir, bardzo niezadowolony że młody jeszcze dociska śrubę w zaistniałych, zajebiście już nerwowych okolicznościach.
- No, że za siedzenie cicho przez całą drogę. A przecież byłem! - Uzupełnia szybko - Stawiasz żarcie w nocnym barze w Lublińcu. Także tego, Hamburger !
- Dobra młody. Niech będzie i Hamburger - wzdycha teatralnie Dobromir. - Od tego żarcia będziesz mieć siano w głowie.
Wysiadają z pociągu odprowadzeni wzrokiem przez dwóch obserwatorów. Łyknęłi?
Nie ogląda się za siebie. Idą spokojnym krokiem, najspokojniejszym jakim potrafi Dobromir. Przechodzą na drugą stronę dworca i wreszcie rozglądają się. Młody wyciąga papierosa. Dobromir też odpala fajkę. Odprowadzają wzrokiem pociąg ruszający ze stacji. - Dobrze to zagrałem?
- Perfekcyjnie.
Młody wstukuje coś w smartfon.
- Bankomat jest dwieście metrów na lewo, na przeciwko jest komisariat.
- Z tą gliną to blef, po prostu musiałem wysiąść z pociągu w czyimś towarzystwie.
- Nie jestem pierwszy lepszy frajer. Od razu skumałem, że przed gliną to conajwyżej może Pan spierdalać. Jak się słucha muzyki to widać dużo po zachowaniach ludzi. Ci co odstawiali szopki po korytarzu to były psy. Pan się ich nieźle wystraszył jak go lustrowali. Dobrze zagrałem swoją rolę, więc teraz poproszę o adekwatną gażę.
- Sprytny jesteś - postanowił nie wyprowadzać z błędu młodego. - To idziemy do ściany płaczu.
Nie orientują się, że jeden z uczestników pościgu wysiadł w ślad za nimi. Z zupełnie innego wagonu, niepozorny, siwawy, w kapeluszu. Przygląda się im z rogu dworca. Dobromir traci czujność.

W pociągu który ruszył ze stacji, odbywa się właśnie udawana kontrola biletów. Rolę konduktora przyjął Pan w okularach, który wcześniej przyglądał się uważnie Dobromirowi. Ma identyfikator, czytnik i zwyczajne ubranie. Zapytywany dlaczego nie ma munduru służbowego, odpowiada że jest na okresie próbnym. Pod czytnikiem mężczyzna trzyma urządzenie analizujące głos. Przy czwartym przedziale piątego wagonu siedzi samotny korpoludek w okularach. Odzywa się. Z twarzy kontrolera znika udawany uśmiech. Do przedziału wchodzi drugi, grubszy mężczyzna. Błyskawicznie zasłaniają zasłonki w oknach wychodzących na korytarz i ten chudszy wyciąga z kurtki strzykawkę. Zanim korpoludek odzywa się, buzię zakrywa mu wielka łapa grubego i igła wbija się w jego szyję. Zasypia z bezdzwięcznym grymasem na twarzy.

Zabawy z drewnem - Projekt kuchenny część 1


Kiedy na moim ogrodzie pojawiają się zużyte palety, w głowie dzieje się kuźnia pomysłów.
Internet wprost kipi od propozycji wykorzystania desek z odzysku.


 

Mnie przyszło do głowy, że chciałbym z nich zrobić coś orginalnego, najlepiej w miejscu, w którym takich desek nikt normalny nie montuje.

Z racji tego że przez długi czas po remoncie kuchni, nie mogłem się zdecydować na kolor barwionego szkła na ścianie pomiędzy blatem a szafkami (jakoś wzory kafelkowe mnie nie porywały).... postanowiłem, że zrobię w to miejsce coś drewnianego.

Po rozwaleniu kilku palet i przycięciu ich na pile stołowej, zabrałem się do szlifowania drewna.


Wtedy dopiero przeszedłem do prezentacji pomysłu swojej kobiecie.

- Zaraz, zaraz! Drewno nad zlewem? Jesteś pewien?
- Spoko luzior, w tym konkretnym miejscu planuję coś innego niż zwykłe dechy
- A  pomiędzy kuchenką a okapem? Dechy nie spłoną?
- Tam też nie będzie drewna, ale co będzie to dowiesz się w swoim czasie.

OK, dostałem feedback, że pomysł jest dość karkołomny.

- Hej, ale będzie kolorowo, wszystko zrobię sam, i do tego całość nie będzie kosztowała nic.

No.... prawie nic. Od razu po akceptacji pomysłu poleciałem po zestaw bejcy i impregnatów do lokalnego sklepu budowlanego.

Zeszlifowane w dwa popołudnia (szlifierko mimośrodowa - DZIĘKI !) przeróżne dechy o róznych wybarwieniach, słojach i w ogóle różnym pochodzeniu pięknie się prezentowały pod wiatą...


Jednak tego samego dnia w którym skończyłem ich przygotowanie do bejcowania, do razu zabrałem się za wcieranie barwnika w część z nich. Robota po prostu mega przyjemna.

 
Następnego dnia robota poszła już na maxa szybko.
Zakupione bejce wybarwiły się na mniej lub bardziej pożądane kolory.
Te z nich, które mi nie będą pasowały pomalowałem ponownie albo mieszałem mocny barwnik z barwą białą.
 
 
 
 
Przede mną robota montażowa, wycinanki wyżynarką związane z ominięciem kontaktów oraz przestrzeni nad zlewem.

Ciąg dalszy nastąpi :)

środa, 31 sierpnia 2016

Zabawy z drewnem - renowacja krzesełka

 
Ten wpis nie będzie jednym z tych o spektakularnych renowacjach.
Ot, zauważyłem, że moje garażowe krzesełko od wszystkiego jest po prostu okrutnie zaniedbane.


Chybotliwe, popękane z wierzchu, pozdzierane z każdej strony. Gdyby nakręcić o nim kreskówkę w wersji "meble żyją" pewnie zebrałbym srogi opiernicz.

Oceniłem, że operacja renowacyjna nie zajmie mi pół roku, więc mogę spróbować przywrócić mu jako taką estetykę gdzieś tam w międzyczasie.

Renowację robiłem jednak wyłącznie w chwilach, gdy naprawdę miałem na to ochotę i wyszło, że całość została podzielona na bardzo długie raty.

Najpierw zeszlifowałem ręcznie popękane siedzisko.
Papier ścierny niby coś tam likwidował, ale warstw farby było na nim kilka i nie bardzo docierałem do rogów przy oparciu. Przy okazji tego, solidnie pozdzierałem paluchy i kilkakrotnie zawyłem w myślach, że stolarz ze mnie gorszy niż z koziej du...

Nie planowałem jakiegokolwiek demontażu elementów składowych krzesła. Zauważyłem jednak, że ów kłopotliwy w renowacji blat ze sklejki, tak naprawdę jest przybity na jakieś takie chude gwoździki i wystarczy trzy razy stuknąć młotkiem od spodu. Ciach, puściło. Wstąpiły nowe nadzieje.

Mając już nieco dość próby usunięcia farb z wierzchu płaskiej sklejki, pożyczyłem któregoś wolnego popołudnia szlifierkę taśmową od sąsiada. Założyłem na szlifierkę papier 60-tkę i po prostu pozbyłem się kłopotliwej farby. Szlifierka w minutę załatwiła problem, z którym ręcznie walczyłem przez kilka wieczorów.

Przy tej samej okazji naprędce przeleciałem papierem 80-tką krawędzie oparcia, z których na płaskich powierzchniach nie mogłem usunąć głębszych miejsc w które wdarła się farba.
Elektronarzędzia rulez!

W dalszej renowacji trzeba było coś postanowić w temacie chybotliwości ramy krzesła.
Okazało się, że przy jednym z połączeń lamelowch na osi przód-tył puścił stary klej do drewna.

Jednej strony nie podkleję bez pełnego dojścia do wszystkich elementów. Nie było więc innej rady, jak tylko puścić ponownie w ruch młotek do drewna i rozkleić ramę krzesła.

Do rogów połączeń drewnianych ramy krzesełka docierałem za wykorzystaniem dłut i pilników. Miejsca szersze traktowałęm papierem zwijanym w kostkę. Zeszlifowałem całość i zabrałem się do montażu puzzli z powrotem na swoje miejsca.

Pęknięcie w poprzek blatu sąsiad był uprzejmy skleić mi klejem do drewna (miał lepsze ściski stolarskie).
Po zespoleniu ramy, blat siedziska postanowiłem także do reszty przykleić zamiast traktować tego malucha gwoździami czy innym żelastwem.


Skoro nie ma potrzeby bicia gwoździem, nie bij ! :)

Po sklejeniu krzesełko zostało odpylone wilgotną szmatką i po przeschnięciu wyglądało tak:


Wiem, nie było perfekcyjnie. Ale na tamtym etapie byłem z siebie mimo to całkiem zadolony.

W gratach garażowych miałem końcówkę lakierobejcy w kolorze machoniowym i nie zawahałem się jej zużyć.
Jako, że to nie mebel na wystawę, ale raczej użytkowy sprzęt do garażu, odpuściłem sobie kombinowanie z bejcowaniem czy olejowaniem.

Po drugim malowaniu lakierobejcą krzesełko wyglądało tak:

 
Po przeschnięciu, trochę kręciłem nosem na otrzymane wybarwienie.
Ostatecznie jednak, drugi raz tego samego nie mam ochoty zeszlifowywać :)
 
 
Co można było lepiej i inaczej?

Po pierwsze, ubytki w wierzchu siedziska. Można było potraktować szpachlą do drewna jeden z odprysków widocznych na zdjęciach oraz zalepić dziurki po małych gwoździach.
Na etapie działania z renowacją nie byłem świadomym czytelnikiem poradników majsterkowiczów, którzy różne poradniki zamieszczaja na swoich blogach... dlatego nawet nie byłem świadom jak łatwe jest wypełnianie takich ubytków. Przy najbliższej okazji na pewno z tego skorzystam,

Po drugie, nie dysponowałem szlifierką oscylacyjną w kształcie delty. Niesłychanie trudne jest docieranie do wszystkich rogów i rożków. Nadal takiego cuda nie mam na stanie garażowym, ale wspominając tę renowację, ciągle myślę o jej zakupie :)

Ciekaw jestem opinii dla pomysłu takiej renowacji.

PS: mam jeszcze drugie krzeseło - możliwe, że je ogarnę lepiej niż pierwsze.

wtorek, 30 sierpnia 2016

Zabawy z drewnem - Ścianka ozdobna


Generalnie to od zawsze lubię mapy i ostatnio coraz bardziej lubię zabawy w drewnie.
Z tych dwóch, zrodził się pomysł takiej oto ścianki ozdobnej:


 

Materiały wykorzystane w realizacji:


- kilkanaście desek
- lakierobejca
- wkręty do drewna
- listewki montażowe
- 2 solidne zawieszki meblowe
- wyżynarka
- papier ścierny
- wydruk mapy świata (2*A1)
- frezarka ręczna
- cierpliwość

 

Historia wykonania:

Któregoś popołudnia po robocie podjechałem do tartaku i kupiłem na wyprzedaży dechy tarasowe.
Następnego dnia przyciąłem zaokrąglone szczytówki za wykorzystaniem wyżynarki (nie miałem wtedy piły tarczowej) i same dechy przeciąłem na pół.

Dechy po takim przygotowaniu zeszlifowałem, odpyliłem szmatką nasączoną wodą i po przeschnięciu pomalowałem lakierobejcą.

Potem jeszcze dwa kolejne malowania i materiał był gotowy do skręcenia.

Użyłem do tego trzech cieńkich listewek, wkrętarki i wkrętów do drewna.

Popełniłem przy tym mały błąd, bo cieńka deseczka na tył miała tendencję do pękania.

Najlepiej w takich sytuacjach planowane punkty łączeń wkrętami wcześniej przewiercić niewielkim wiertłem.

Później zaczęły się kłopoty w przenesieniu konturów świata na drewno (z zachowaniem skali i proporcji). Ktoś ambitny mógłby po prostu całość przemalować ze wzoru.

Ja postanowiłem wyszukać w internecie pliki, które graficy od wydruków większych gabarytów jakoś byli w stanie okiełznać. Podjechałem do punktu ksero i poprosiłem o wydruk całości podzielonej pionowo na dwie karty formatu A1


Dalszy etap prac nieco spowolnił realizację.

 

Wycinanki !

Najpierw próbowałem nożyczkami. Wychodziło to bardzo niedbale.
Potem nożykiem do tapet. Wychodziło kwadratowo i nieskładnie.



Z dna sprzętów do zabaw w garażu dojrzałem małą frezarkę do prac modelarskich, którą kupiłem jakiś czas temu w ramach promocji w Lidlu.

Na przegubie frezarki instaluje się niewielkie frezy i ściernice i można rzeźbić robotę precyzyjną.

Ze wszystkich cudów świata załączonych do zestawu frezarskiego, najwydajniejszy do wycinania papieru okazał się wąski szpic z diamentową pokrywą ścierną. Robota frezarką zajęła sporo czasu, bo przegub frezarki drgał niemiłosiernie i ręce wytrzymywały tak około godziny roboty na raz. Ostatecznie jednak, urządzenie dało radę i szablon wyszedł bardzo dokładny.




 
 
Po okiełznaniu papieru, gotowy szablon podkleiłem taśmą malarską i po kolei malowałem fragmenty farbą w spreju.
 
I to by było na tyle. Efekt końcowy po zawieszeniu w sypialni:
 
 
 
Co sądzisz o takim pomyśle i jego wykonaniu?